Trudno powiedzieć, czy zastosowane przez rządy kolejnych krajów restrykcje sanitarne wydatnie „wypłaszczyły krzywą zachorowań” na koronawirusa, która w przeciwnym razie wystrzeliłaby w górę przebijając nie tylko szklany, ale każdy inny sufit. Na pewno „wypłaszczyły” krzywą myślenia obywateli, którzy przed wybuchem pandemii, zdarzało się, dumali sobie o tym i o owym, a czasami nawet o tamtym i siamtym. Obecnie myślą tylko o jednym i wszystko, jak temu żołnierzowi z kiepskiego dowcipu, z jednym się kojarzy. Niech się przeto Państwo nie dziwią, że i mnie dopadły ruminacje, czyli „obsesyjne, wciąż nawracające myśli, które poważnie zaburzają nasze dobre samopoczucie i wewnętrzną harmonię” i po chwili przerwy znów powracam do tematu o wdzięcznej nazwie COVID-19 lub SARS CoV-2 (to w zależności, czy mówimy o wirusie, czy też chorobie przezeń wywołanej). Tym razem postaram się przedstawić kilka teorii (a czy spisku, to Czytelnik sam raczy ocenić) podważających zasadność twierdzenia o istnieniu pandemii, jak też opinii upierających się przy tym, że gdy już kurz opadnie, to mówić będziemy o epidemii, której nie było.
Umykający koronawirus
Równo miesiąc temu, a więc w czasie, gdy liczba ofiar śmiertelnych COVID-19 nie przekroczyła jeszcze „liczby zabitych Amerykanów w czasie wojny w Indochinach w latach 1955–1975”, jak informują obecnie media wskazując, że od początku epidemii w USA odnotowano ponad 58 tys. zgonów, Makia Freeman, znany Czytelnikom tej rubryki dziennikarz niezależny, na prowadzonej przez siebie stronie The Freedom Articles pisał o zdecydowanie przesadnej reakcji na zagrożenie, jakie niesie za sobą COVID-19, a przecież „strach i stres obniżają układ odpornościowy”.
Amerykańskie Centrum Kontroli Chorób (CDC) to agencja rządu federalnego Stanów Zjednoczonych wchodząca w skład Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej. Dziennikarz powołując się na dane tej instytucji pisze: „Istnieją pewne poważne problemy z ogólnie przyjętą metodą testowania na obecność wirusa. Metoda ta nazywana jest testem PCR (reakcja łańcuchowa polimerazy). Test PCR (…) jest jakościowy, a nie ilościowy; innymi słowy może powiedzieć, czy wirus jest obecny, czy nie, ale nie może powiedzieć, w jakich ilościach i nie może dokonać dokładnej oceny, czy obecność tego wirusa jest wystarczająca do spowodowania choroby. Samo Centrum Kontroli przyznaje, że dodatni wynik testu na koronawirusa COVID-19 (metoda PCR) nie oznacza, że wirus powoduje chorobę lub objawy, które możesz mieć!”. Następnie Makia Freeman cytuje oficjalne stanowisko CDC: „Pozytywne wyniki [testu] wskazują na aktywne zakażenie 2019-nCoV, ale nie wykluczają zakażenia bakteryjnego lub współinfekcji innymi wirusami. Wykryty czynnik może nie być definitywną przyczyną choroby”.
Jest to poważny problem dla osób promujących panikę koronawirusa. Jeśli naukowy złoty test porównawczy (PCR) nie dostarcza dowodu na to, że wirus powoduje chorobę, dlaczego „wszyscy zachowują się jak kurczak, któremu właśnie odcięto głowę” i pędzą jak szaleni wprost przed siebie, zamiast kwestionować podstawy, które w rzeczywistości są założeniami, a nie faktami? – pyta Makia Freeman.
Dziennikarz The Freedom Articles informuje, że badanie opublikowane 5 marca 2020 r. , a następnie wycofane na stronie internetowej PubMed NIH (National Institute of Health) wykazało, że znaleziono 80% fałszywie dodatnich wyników testu dla przypadków COVID-19. Co więcej, istnieje wiele założeń, które są przedstawiane jako fakt, jeśli chodzi o wirusy. „Co to są wirusy? Czy mogą istnieć poza ciałem? Czy naprawdę można je przenosić z jednej osoby na drugą? Czy w 100% udowodniono, że wirusy powodują choroby? Czy w 100% udowodniono, że obecność wirusa w twoim ciele oznacza, że wirus ten powoduje twoją chorobę? Niemiecki biolog i wirusolog dr Stefan Lanka zaoferował nagrodę w wysokości 100 000 euro każdemu, kto mógłby naukowo udowodnić, że odra jest wirusem. Sprawa trafiła do niemieckiego Sądu Najwyższego, gdzie uczony wygrał, pokazując, że nie ma naukowych dowodów na istnienie wirusa odry. Podobnie wielu innych wybitnych naukowców kwestionuje oficjalną definicję wirusów. Profesor Peter Duesberg stwierdził solidnymi dowodami, że HIV nie powoduje AIDS. Jak bardzo możemy zaufać, że mainstreamowa nauka powie nam prawdę o tych epidemiach?”.
Dr Claus Köhnlein jest niemieckim internistą z Kilonii i współautorem książki „Virus Mania”. Opinia medyka zdaje się potwierdzać przedstawione wyżej oceny dotyczące wartości podstawowego testu na wykrywalność wirusa: „[Test na koronawirusa] to test oparty na PCA, który jest ułomny, bowiem wszczyna fałszywe alarmy. Testy PCA często wykazują fałszywie dodatnie wyniki (…). Testy są bardzo czułe. Jeśli masz tylko jedną cząsteczkę COVID-19, test może wykazać wynik dodatni. To nie znaczy, że pacjent jest chory lub że ma koronawirusa”.
Specjaliści – jedni popierają, ale wielu kontestuje
Tak jak w przypadku przyczyn zawalenia się wież 9 września 2001 r., „globalnego ocieplenia”, epidemii AIDS, eboli i wielu, wielu innych zjawisk, również w tym przypadku obok dmiącej w mainstreamowe trąby orkiestry fachowców są też soliści, próbujący wydobyć ze swych klarnetów dźwięki odrębne, czyniąc brzmienie prezentowanego nam w mediach utworu bardziej polifonicznym. Strona Humans Are Free cytuje dwunastu uczonych, uznanych specjalistów w swym fachu, których głos znacząco odbiega od dominującego tembru.
Jednym z nich jest dr Sucharit Bhakdi, specjalista w dziedzinie mikrobiologii. Uczony pod koniec marca powiedział: – [Rządowe środki przeciwdziałające COVID-19] są groteskowe, absurdalne i bardzo niebezpieczne (…) Oczekiwana długość życia milionów ludzi ulega skróceniu [z tego powodu, że gros sił i środków idzie na walkę z pandemią]. Przerażający wpływ [„zamrożenia” gospodarek] na światową ekonomię zagraża istnieniu niezliczonych ludzi. Sucharit Bhakdi stwierdza również: – Konsekwencje dla opieki medycznej są ogromne. Już teraz pomoc medyczna dla chorych na inne schorzenia niż koronawirus jest zmniejszona, operacje zawieszane, wizyty do specjalistów anulowane przez samych medyków, maleje liczba personelu w szpitalach. Wszystko to wywrze głęboki wpływ na całe nasze społeczeństwo. Specjalista od mikrobiologii i higieny medycznej nie ma wątpliwości, że podjęte środki mające wzmocnić reżim sanitarny „prowadzą do samozagłady i zbiorowego samobójstwa opartego wyłącznie na strachu”.
Dr Wolfgang Wodarg to niemiecki lekarz specjalizujący się w pulmonologii. On z kolei zwraca uwagę na inne według niego istniejące zjawisko: –Politycy są naciskani przez naukowców… naukowców, którzy chcą być ważni, aby zdobyć pieniądze dla swoich instytucji. Naukowców, którzy płyną w głównym nurcie (…) A tym, czego obecnie brakuje, jest racjonalne spojrzenie na to, co się wokół nas dzieje.
Wśród innych uczonych kontestujących oficjalny przekaz jest też dr Joel Kettner, profesor nauk środowiskowych i chirurgii na Uniwersytecie Manitoba. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego, co przypominałoby obecną sytuację [ostrego rygoru sanitarnego obejmującego całą populację danego kraju]. Nie mówię o pandemii, ponieważ widziałem ich 30 , w tym jedną powtarzającą się każdego roku. Jest nią grypa. I inne choroby wirusowe układu oddechowego, nie o wszystkich możemy powiedzieć, że tak naprawdę wiemy, czym one są. Ale nigdy nie widziałem takiej reakcji i staram się zrozumieć, dlaczego. Dra Kettnera nie niepokoi wirus, ale konsekwencje, jakie na psychikę ludzi na pewno wywrze życie w ostrym reżimie sanitarnym. – Martwię się o skutki społeczne, strach przed kontaktem z ludźmi, przebywaniem w tej samej przestrzeni co inni ludzie, uściskiem dłoni, spotkaniem z ludźmi. Martwię się o wiele, wiele konsekwencji z tym związanych.
Dr John Ioannidis, profesor medycyny, badań i polityki zdrowotnej oraz danych biomedycznych w Stanford University School of Medicine oraz profesor statystyki w Stanford University School, powiedział: – Gdybyśmy nie sprawdzili osób testami PCR, liczba całkowitych zgonów z powodu „choroby podobnej do grypy” nie wydawałaby się w tym roku nietypowa. Co najwyżej moglibyśmy od niechcenia zauważyć, że grypa w tym sezonie wydaje się nieco bardziej zjadliwa niż średnia wieloletnia.
Dr Joram Lass jest izraelskim lekarzem, politykiem i byłym dyrektorem generalnym izraelskiego ministerstwa zdrowia. Medyk podkreśla, że największym „nosicielem” koronawirusa jest… Internet, a ściślej media społecznościowe z Facebookiem na czele. – Istnieje bardzo dobry przykład, o którym wszyscy zapominamy: świńska grypa w 2009 r. Był to wirus, który rozprzestrzenił się na cały świat z Meksyku i do dziś nie ma przeciwko niemu szczepionki. Ale co? W tym czasie nie było Facebooka, a może był, ale był jeszcze w powijakach. Natomiast koronawirus jest wirusem z public relations. Kto myśli, że rządy zwalczają wirusy, myli się. Przypomnijmy, że liczba ofiar świńskiej grypy to od 150 tys. do pół miliona. Liczba jest niedokładna, bowiem – piszę za Wiki – „po dwu miesiącach Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) poinformowała, że ponieważ pandemia nowej grypy jest najszybciej rozprzestrzeniającą się kiedykolwiek pandemią, bezcelowe jest odnotowywanie każdego przypadku choroby. Sama WHO nie będzie już publikować zestawień przypadków zachorowań i zgonów”.
Dr Peter Gøtzsche z Uniwersytetu w Kopenhadze, autor kilku książek o korupcji w medycynie i sile wielkich firm farmaceutycznych, zwrócił uwagę na jeszcze jedno zjawisko powodujące, że rozkręca się tak nieprzytomnie spirala nowych nakazów i obostrzeń. – Naszym głównym problemem jest to, że nikt nigdy nie będzie miał kłopotów z powodu nakazu zastosowania środków, które są zbyt drakońskie. Politycy wpadną w kłopoty tylko wtedy, gdy wydadzą ich zbyt mało. Tak więc nasi politycy i osoby zajmujące się zdrowiem publicznym robią znacznie więcej niż powinny.
Wcześniej, mimo że doszło również do wybuchu epidemii na skalę światową, nie wprowadzano takich środków ostrożności. – Żadnych takich drakońskich środków nie zastosowano podczas pandemii grypy w 2009 r. I oczywiście nie można ich stosować każdej zimy, czyli przez cały rok, ponieważ zawsze gdzieś jest zima. Nie możemy trwale zamknąć całego świata. Dr Gøtzsche jest pewny, że gdy zniknie problem tej pandemii, pojawi się kolejna „zaraza”. Wtedy też zastosuje się drakońskie środki sanitarne. Znów ktoś na tym zyska, choć większość społeczeństw świata na tym bardzo straci. Logikę współczesnej propagandy, mającej na celu usprawiedliwić posunięcia rządów, obrazuje anegdotą: – Pamiętaj żart o tygrysach. „Dlaczego dmuchasz w róg? – Aby trzymać tygrysy z dala. – Ale tu nie ma tygrysów. – Widzisz?!”.
Administracyjna zmiana naukowego paradygmatu?
W przypadku najbardziej zatrważającej informacji, którą otrzymujemy każdego dnia, czyli o stale rosnącej (czasami wręcz lawinowo) liczbie zmarłych, najważniejszym pytaniem jest, w jaki sposób określa się przyczyny zgonów. Dr John Lee, który jest konsultantem histopatologiem w Rotherham General Hospital w Anglii, a wcześniej był profesorem patologii klinicznej w Hull York Medical School, tak odpowiada: – W Wielkiej Brytanii (…) Jeśli pacjent ma, powiedzmy, raka, chorobę neuronu ruchowego lub inną poważną chorobę, to właśnie to schorzenie zostanie zarejestrowane jako przyczyna śmierci, nawet jeśli chorobą bezpośrednio doprowadzającą do zgonu była infekcja dróg oddechowych, chociażby grypa. Oznacza to, że brytyjskie certyfikaty zwykle nie rejestrują zgonów z powodu infekcji dróg oddechowych.
Jednak niedawno się to zmieniło. Do listy chorób współwystępujących ze schorzeniem podstawowym, na które cierpiał zmarły i które należy zgłaszać jako domniemana przyczyna zgonu, dodano SARS, chociaż nie dodano grypy. – Oznacza to, że teraz każdy pozytywny test na COVID-19 musi zostać zgłoszony, choć wcześniej nie stosowano tego w przypadku wirusa grypy i większości innych infekcji.
Wiedząc, że w praktyce wykrycie koronawirusa u osoby zmarłej kwalifikuje się automatycznie jako przypadek zgonu z powodu COVID-19, można przeto zaryzykować stwierdzenie, że zmieniono (administracyjnie!) metodologię oceny przyczyn śmierci. O ile wcześniej wirus powodujący infekcję był tylko czynnikiem współwystępującym z chorobą bezpośrednio powodującą śmierć, o tyle teraz wirus (COVID-19) staje się czynnikiem „śmiercionośnym”, a choroba czynnikiem „współwystępującym”!
Różnica między śmiercią „z obecnością” COVID-19 a śmiercią „z powodu” COVID-19 nie jest dzieleniem włosa na czworo. Rozważmy kilka przykładów: 87-letnia kobieta z demencją w domu opieki, 79-letni mężczyzna z przerzutowym rakiem pęcherza, 29-letni mężczyzna z białaczką leczony chemioterapią, 46-letnia kobieta z chorobą neuronu ruchowego przez 2 lata. Wszyscy oni mieli infekcje klatki piersiowej i umarli. Wszyscy oni mieli wyniki dodatnie dla COVID-19. Jednak infekcja klatki piersiowej wcale nie musiała być spowodowana koronawirusem, tylko innymi czynnikami, w tym czynnikiem grypy!
Dr Klaus Püschel jest niemieckim patologiem sądowym. Jego opinie potwierdzają to, o czym mówił dr John Lee. – Wszyscy, których do tej pory badaliśmy, mieli raka, przewlekłą chorobę płuc, byli palaczami lub cierpieli na otyłość, na cukrzycę lub mieli chorobę sercowo-naczyniową. Wirus był ostatnią słomą, która złamała grzbiet wielbłąda, że tak powiem (…) COVID-19jest śmiertelną chorobą tylko w wyjątkowych przypadkach, ale w większości jest to tylko nieszkodliwa infekcja wirusowa.
Tak liczą, aby wynik był zgodny z oczekiwaniami?
Strona Off-Guardian informuje wprost: „Codzienne raporty zgonów z powodu COVID-19, wydawane przez rząd Wielkiej Brytanii, są na ogół mylące i są tak fałszywie przedstawiane przez media, że stanowią niewiele więcej niż kłamliwą wiadomość”.
Każdego dnia brytyjski Departament Zdrowia i Opieki Społecznej (DHSC) publikuje raport zatytułowany „Dzienna liczba zgonów w szpitalach Wielkiej Brytanii związanych z COVID-19”. Następnie media podają te liczby jako „liczbę codziennych zgonów”, przedstawiając całkowitą liczbę ofiar, jak gdyby, po pierwsze, zmarły one z powodu COVID-19, a po drugie, zmarły w ciągu ostatnich 24 godzin. Żadna z tych rzeczy nie jest prawdą.
Rząd Wielkiej Brytanii, podobnie jak wiele innych rządów na świecie, nie stara się rozróżniać między tymi, którzy zmarli na koronawirusa, a tymi, którzy zmarli z koronawirusem. Dlatego wśród „codziennych zgonów związanych z COVID-19” istnieje nieznana liczba tych, którzy zmarli z innego powodu niż wykryty (?) koronawirus. Po drugie: „codzienna” liczba ofiar śmiertelnych nie jest listą tych, którzy zmarli tego dnia.
Codzienne raporty Narodowej Służby Zdrowia (NHS) , które mają obejmować zejścia śmiertelne związane (w taki czy inny sposób) z COVID-19 w ciągu ostatnich 24 godzin, będą regularnie zawierać dane z wielu wcześniejszych dni, sięgając czasami po informacje nawet sprzed kilku tygodni. Off-Guardian ilustruje to przykładem z 10 kwietnia. Raport DHSC opublikowany tego dnia stwierdza, że z powodu obecności w organizmie COVID-19 zmarło 980 osób. Zostało to omówione w prasie jako „najbardziej śmiercionośny dzień COVID-19 w Wielkiej Brytanii”.
Nagłówek „The Telegraph” głosił: „Liczba ofiar śmiertelnych w Wielkiej Brytanii wzrasta o 980 w ciągu 24 godzin, co oznacza największy jak dotąd wzrost”. „Daily Mail” pisał: „Wielka Brytania odnotowuje najwyższą w Europie liczbę ofiar śmiertelnych w ciągu jednego dnia: liczba zgonów wzrasta o 980”. „Sky News” dodał: „980 jest najwyższą dzienną liczbą zgonów przewyższającą pod tym względem Hiszpanię i Włochy, gdzie rekord zgonów w ciągu doby wynosił odpowiednio: 961 i 919”.
Jednak w momencie opublikowania raportu w ciągu ostatnich 24 godzin odnotowano zaledwie 117 zgonów, które NHS England uznał za „ związane z COVID-19”, a kolejne 90 mogło pochodzić z Irlandii Północnej, Szkocji i Walii, co daje maksymalną możliwą liczbę 204.
Pozostałe 776 osób objętych raportem zmarło między 5 marca a 8 kwietnia. Zgłoszone „980 zgonów w ciągu jednego dnia” zostało w rzeczywistości rozłożone na pięć tygodni. Nie jest to pojedynczy incydent, to samo dotyczy wszystkich codziennych „raportów śmierci z powodu COVID-19 ”. Na nie powołują się funkcjonariusze policji, aby zastraszać ludzi i trzymać ich w izolacji oraz w „społecznym dystansie”.
Pandemia, której nie ma?
Dwa tygodnie temu Makia Freeman przedstawił scenariusz, dzięki któremu każdy, kto dysponowałby dostateczną ilością usłużnych dziennikarzy i naukowców, mógłby „wywołać” światową pandemię, aby później czerpać z niej krociowe zyski. Przedstawmy tylko kilka z trzynastu punktów tego „scenopisu”. Najpierw trzeba wybrać odpowiedni czas na wybuch fałszywej pandemii. Z tego powodu Freeman poleca wybrać czas zimowy, kiedy nadchodzi sezonowa grypa, a ludzie już chorują. Nowa choroba musi mieć odpowiednio złowrogą nazwę. „Przeciętny człowiek nigdy wcześniej nie słyszał, że według lekarzy takich jak Wolfgang Wodarg koronawirusy stanowią około 7–15% wszystkich wirusów wykrytych w przypadkach ostrej choroby układu oddechowego, a zatem wiele osób ma już w swoim ciele biliony koronawirusów biorąc pod uwagę, że człowiek ma w swym organizmie 380 trylionów wirusów”.
Od samego początku musisz użyć mediów głównego nurtu do wykadrowania kontekstu. Kontroluj narrację, mówiąc ludziom, że jest to o wiele gorsze niż wszystko, co kiedykolwiek się wydarzyło. Kolejny etap wymaga wprowadzenia „nauki”, aby wzmocnić wizerunek „oparty na dowodach” i „oparty na danych”. Chodzi o kontrolę percepcji, uważa Makia Freeman. Dlatego „Wprowadź nowe modne słowa i modne hasła, takie jak spłaszczanie krzywej, dystans społeczny i nowa normalność, i dopilnuj, aby wszyscy, zarówno wynajęci za duże pieniądze dziennikarze i naukowcy, jak też użyteczni idioci, powtarzali je do znudzenia”.
A jak zwiększyć CFR, wskaźnik śmiertelności przypadków zachorowań? „[Należy] zwiększyć licznik (przypisać zgony tej nowej chorobie, nawet jeśli koronawirus obecny w ciałach zmarłych nie spowodował ich śmierci) i zmniejszyć mianownik. Aby zwiększyć licznik, rozluźnij prawo, dzięki czemu lekarze będą mogli przypisać przyczynę śmierci nowemu wirusowi, nawet jeśli nie miał on nic wspólnego z zejściem pacjenta. Aby zmniejszyć mianownik, oblicz go na podstawie liczby potwierdzonych zainfekowanych przypadków, a nie szacowanej liczby zainfekowanych. Używanie tylko potwierdzonych przypadków da ci współczynnik CFR około 10 do 100 razy wyższy. Następnie porównaj CFR grypy sezonowej (około 0,1%, w oparciu o szacowane zakażenie) z CFR nowego zabójczego wirusa (spróbuj uzyskać aż 10%, w oparciu o potwierdzone zakażenie). Magia! Oczywiście nie wolno nigdy wspominać o tym, że śmiertelność na zwykłą sezonową grypę z potwierdzonych przypadków wynosi około 10%. Upewnij się, że ludzie nigdy nie słyszą o tym fakcie”.