Trudno nie zgodzić się z publicystą Off-Guardian, który na stronie tego znanego Czytelnikom „Teorii Spisku” portalu napisał: „Wydarzenia mające miejsce od marca 2020 r. pokazały nam, że strach jest potężną bronią zapewniającą hegemonię. Każdy rząd może manipulować strachem przed pewnymi rzeczami, wygodnie pozostawiając w cieniu prawdziwe niebezpieczeństwa, przed którymi stoi populacja”.
Nasz rząd, jeśli my w ogóle mamy jakiś „nasz rząd”, podobnie jak rządy innych krajów na świecie, robi to perfekcyjnie. Matacząc i zawracając nam głowy sprawami jeśli nie drobnymi, to na pewno marginalnymi w porównaniu z tym, co uczynił w ostatnich dwu latach. A dokonał rzeczy strasznych, o czym i on wie, i dobrze by było, gdybyśmy i my mieli tego nieustanną świadomość. Tego wymaga od nas pamięć o: 200 tys. zmarłych w wyniku polityki kowidowej (liczba nadmiarowych zgonów, w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, najwyższa na świecie obok Chile); łamaniu prawa i konstytucji; dzieleniu społeczeństwa i napuszczaniu jednych obywateli na drugich; wymuszaniu profanacji w kościołach (ocierające się o paranoję albo nieświadomy „okultyzm” maski na twarzach uczestników mszy świętej). I to wszystko jedynie po to, aby utrzymać władzę oraz posady w spółkach Skarbu Państwa.
Rządy złe
Organizacja America First Legal oznajmiła: „Jasne jest, że rząd Stanów Zjednoczonych, duże platformy technologiczne i organizacje międzynarodowe były w pełni uwikłane w skomplikowaną kampanię mającą na celu naruszenie Pierwszej Poprawki, uciszenie narodu amerykańskiego i cenzurowanie odmiennych poglądów”. Pierwsza Poprawka zakazuje ograniczanie wolności słowa, przypomnijmy.
Publicysta wzmiankowanej strony powołuje się na amerykańskiego komentatora społecznego Waltera Lippmanna, który powiedział kiedyś, że „odpowiedzialni ludzie” podejmują decyzje i muszą być chronieni przed „oszołomionym stadem” – opinią publiczną. Lippmann „dodał, że społeczeństwo powinno być ujarzmione, posłuszne, a jego uwaga nieustannie odwracana od tego, co naprawdę się dzieje. Wykrzykując patriotyczne hasła i bojąc się o swoje życie, obywatele powinni podziwiać przywódców, którzy ratują ich przed zagładą”. Lippmann, doradca Franklina Delano Roosevelta, mógłby te słowa powtórzyć dziś. Gdyby żył i obserwował naszą scenę polityczną.
Off-Guardian podał przykłady tego, jak ochoczo rządy państw liberalnych chwyciły się brzytwy cenzury i ograniczania wolności wypowiedzi podczas rzekomej pandemii. Z gardeł liberalnych, teoretycznie przynajmniej, przywódców niczym z ust komunistów chińskich gładko udawało się wychynąć słowom o tym, że jedyna nadzieja na przeżycie „strasznej pandemii”, to zaufać rządowi i, broń Boże, nikomu więcej. Zwłaszcza rozsądkowi. Zamiast rozsądkowi należy „zaufać nauce”, czyli temu, co powiedzą oni oraz ich „eksperci” w telewizji i radiu oraz mediach zaprzyjaźnionych z władzą. A takimi były wówczas wszystkie media głównego nurtu. A ponieważ większość obywateli swój kontakt z nauką utraciła wiele lat temu, czyli w chwili opuszczenia szkolnej ławy, a z telewizorem kładzie się spać i razem z nim wstaje do codziennego znoju, więc fakt, że odbiornik TV równa się sciencia, a dziennikarz, spiker bądź celebryta, no i oczywiście on sam – odbiorca medialnych wieści, to naukowiec pełną gębą, przyjęła ze zrozumieniem, ulgą, a nawet z wdzięcznością za tak niespodziewane wyróżnienie. Co z tego wynikło – wiemy, aż za dobrze. Nic dobrego. Bo z wmawiania ignorantom, że mają wiedzę, nigdy nic dobrego wyniknąć nie może. Gdy Marcin Luter oznajmił, że każdy chrześcijanin może być kapłanem i teologiem, w Europie wybuchły wojny religijne trwające grubo ponad sto lat. Podobnie jak z maskowania altruizmem egoizmu i strachu o swoją sempiternę. Tak rodzi się „obłuda do nieba śmierdząca”.
Wróćmy jednak do naszych lutrów i wywołanych przez nich wojen
Podczas psychozy kowidowej, rozpowszechnionej, „dla naszego dobra”, przez rządowych i dziennikarskich siewców strachu, premier Nowej Zelandii pani Jacinda Ardern wezwała obywateli do zaufania rządowi i jego agencjom w zakresie wszelkich informacji i stwierdziła: „Odrzuć inne źródła informacji. Będziemy, jak do tej pory, waszym jedynym źródłem prawdy”. W USA Anthony Fauci przedstawił się jako „nauka”. W Nowej Zelandii Ardern była „prawdą”. „Podobnie jak inni przywódcy polityczni Ardern ograniczała swobody obywatelskie, stosując środki przymusu, jakie są w dyspozycji państwa, aby zapewnić przestrzeganie «prawdy». Ci, którzy kwestionowali narrację COVID – w tym światowej sławy naukowcy – zostali oczernieni, uciszeni i ocenzurowani”, przypomniał publicysta Colin Todhunter.
Była to międzynarodowo zorganizowana kampania z udziałem między innymi rządów, dużych firm technologicznych, mediów i WHO. Portal EU Times poinformował 17 grudnia 2022 r., że amerykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorób (CDC) współpracowały z mediami społecznościowymi w celu cenzurowania faktów i informacji o COVID-19, które były sprzeczne z oficjalnymi narracjami. Potwierdziła to organizacja America First Legal, oznajmiając, że dokumenty uzyskane w wyniku postępowania sądowego przeciwko CDC ujawniły: „kolejny konkretny dowód zmowy między CDC a firmami mediów społecznościowych dokonanej w celu cenzurowania wolności słowa i uciszenia forum publicznego”. Doszło do tego w ramach zaplanowanej i koordynowanej przez rząd dezinformacji.
Dobre, bo chińskie
Michael Senger otwiera swój artykuł zamieszczony na stronie The New Normal cytatem ze „Sztuki wojny” starożytnego chińskiego stratega Sun Tzu: „Wszystkie działania wojenne są oparte na podstępie. Dlatego, kiedy jesteśmy w stanie zaatakować, musimy sprawiać wrażenie niezdolnych do ataku; używając naszych sił, musimy sprawiać wrażenie nieaktywnych; kiedy jesteśmy blisko, musimy sprawić, by wróg uwierzył, że jesteśmy daleko; kiedy jesteśmy daleko, musimy sprawić, by uwierzył, że jesteśmy blisko”.
Nie jest przypadkiem, że Senger, prawnik i autor, wybrał cytat z chińskiego myśliciela. Bowiem jego zainteresowania kierują się od dawna w stronę Państwa Środka. Nie starożytnego wprawdzie, a współczesnego, nie mniej stale korzystającego z przemyśleń wielkiego stratega żyjącego dwa i pół tysiąca lat temu. Od marca 2020 r. publicysta The New Normal bada wpływ Komunistycznej Partii Chin na światową reakcję na COVID-19, a we wrześniu 2020 r. na stronie Tablet Magazine opublikował obszerny artykuł „China’s Global Lockdown Propaganda Campaign” (Chińska kampania propagująca globalny lockdown). Pisał tam m.in. o tym, że komuniści chińscy wykorzystują boty mediów społecznościowych i inne taktyki dezinformacyjne do promowania własnej odpowiedzi na pandemię koronawirusa i atakowania jej krytyków. Bardzo szybko sposoby te spotkały się z aprobatą decydentów Zachodu, mimo że były nieskuteczne i łamały wszelkie normy zachodniej cywilizacji i kultury prawnej.
Przedstawicielom cywilizacji Zachodu, a właściwie rzecz ujmując jej wrogom zainstalowanym na decyzyjnych stanowiskach w instytucjach świata zachodniego, bardzo się owa „chińszczyzna” spodobała. Jak dowiadujemy się z artykułu zamieszczonego na Tablecie, 29 stycznia 2020 r. dyrektor WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus powiedział, że „jest pod wielkim wrażeniem i zachęcony szczegółową wiedzą prezydenta [Xi Jinpinga] na temat wybuchu epidemii”, a następnego dnia pochwalił Chiny za „ustanowienie nowego standardu reagowania na epidemię”. Jednak szybko okazało się, że chińska blokada – „bezprecedensowa w historii zdrowia publicznego” – nie przyniosła żadnych rezultatów, więc Ghebreyesus chwalił łamanie praw człowieka.
Międzynarodowa histeria związana z COVID-19 rozpoczęła się około 23 stycznia, kiedy „wyciekły” filmy z Wuhan i zaczęły zalewać międzynarodowe serwisy społecznościowe, w tym Facebook, Twitter i YouTube – z których wszystkie są zablokowane w Chinach – pokazując rzekome okropności epidemii w Wuhan i rając konieczność oraz skuteczność jej blokady za pomocą nawet najbardziej drastycznych środków. Tworzone przez Chińczyków filmy pokazywały ludzi padających na ulicach miast niczym w filmie „Zombieland” i serialu „The Walking Dead”. W ten sposób reżyserzy owych „horrorków” straszyli tych, których mieli za zadanie wystraszyć, bazując na tzw. skryptach kulturowych, czyli utrwalonych w danym społeczeństwie obrazach, opiniach, skojarzeniach. W tym wypadku utrwalonych przez kulturę masową, w której obecnie roi się od różnych „nieumarłych”, ofiar pandemii zamienionych przez wirusy w zombie itp. „Jeden film pokazywał, jak oddział sił specjalnych łapie mężczyznę siatką na motyle za to, że zdjął maskę. Ale z perspektywy czasu ten teatr kryzysu jest nieco komiczny”.
Nie zgadzając się z tą opinią, podkreślmy, że nie z perspektywy czasu, ale już w czasie rzeczywistym „teatr kryzysu” wydawał się komiczny i budził zdumienie, że ludzie dali się uwieść kiepskim aktorom, kiepskiemu reżyserowi, kiepskiemu scenopisowi. Przeto może stanowić dowód na to, jak bardzo ma wyprany mózg człowiek początków trzeciej dekady XXI w. I jak władzom państwowym coraz łatwiej będzie wodzić obywateli za nos, odwołując się do stereotypów i „prawd”, które wcześniej wbiła ludziom do głów za pomocą różnych technik dezinformacyjnych, jako do „argumentów”.
Informacje mylące, dezinformacje, boty
Rządy państw uchodzących za liberalno-demokratyczne posługują się, wzorem państw totalitarnych, całym zestawem kłamstw propagandowych, podając je w taki sposób, aby uchodziły za najprawdziwszą prawdę i najoczywistszą oczywistość. Jednym ze sposobów prowadzenia wojny informacyjnej ze społeczeństwem jest rozsiewanie informacji mylących (misinformation). Są to wieści, które nie będąc kłamstwem, nie są też prawdą. Są, mówiąc najogólniej, subiektywną opinią nierzadko opartą na badaniach przeprowadzonych w taki sposób, aby dowieść racji sponsora eksperymentów. Jest ona później forsowana jako „prawda obiektywna” przez establishment mający dostęp do środków masowego przekazu, który widzi w jej nagłaśnianiu swój interes, bądź polityczny, bądź ekonomiczny, choć najczęściej – jeden i drugi. Ten typ szalbierstwa jest najbezpieczniejszy dla łgarzy, bo w przypadku zdemaskowania zawsze mogą powiedzieć, że „wszystkie autorytety tak mówiły”, „cały świat tak twierdził” i w ogóle – „uwierzyliśmy nauce”. Informacja myląca może też powstać w wyniku złego zapamiętania bądź usłyszenia danej wieści. Propagowana bezrefleksyjnie jako najprawdziwsza prawda wykonuje taką samą złą robotę jak „wredne kłamstwo”, tylko nie zawsze o tym wie.
Dezinformacja to właśnie owo „wredne kłamstwo”, którym posługują się rządzący, aby nas pokonać niczym Odyseusz Trojan za pomocą drewnianego konia, z pozoru obiektu niegroźnego, ale zawierającego w sobie krwiożerczych Achajów. W tej sytuacji każdy głos ostrzeżenia przed podstępem uznawany jest za kasandryczny i jako taki lekceważony, a nawet karany przez obywateli drwiną bądź donosem do władz. „Dezinformacja to wszelkie informacje udostępniane przez osobę, która wie, że są one fałszywe. Dezinformacja jest synonimem kłamstwa”, pisze Senger
O ile informacje mylące i dezinformacje to zjawiska znane od wieków, o tyle boty to rzecz nowa, pojawiająca się wraz z rozwojem technologii informatycznej.
„Bot – jest to program komputerowy, którego zadaniem jest wykonywanie zautomatyzowanych działań w sieci. Boty internetowe są powszechnie używane do pożytecznych jak i szkodliwych działań. W zależności od zastosowania bot internetowy może naśladować działanie człowieka w celu wejścia w interakcję z prawdziwą osobą”, wyjaśnia Karolina Czajkowska na stronie KS.pl Natomiast Senger dodaje „w powszechnym użyciu termin «bot» jest częściej używany do opisania dowolnej anonimowej tożsamości internetowej publikującej posty zgodnie z określonymi narracjami”. Publicysta pisze też, że: „Najbardziej wyrafinowane reżimy, takie jak chiński, mają ogromne armie, działające w mediach społecznościowych, składające się z setek tysięcy pracowników, którzy codziennie publikują posty za pomocą VPN, co pozwala im na prowadzenie rozległych kampanii dezinformacyjnych obejmujących setki tysięcy postów w bardzo krótkim czasie czas bez uciekania się do zautomatyzowanych botów w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Tym samym chińskie kampanie dezinformacyjne są niemożliwe do zatrzymania algorytmicznie, a nawet trudne do zidentyfikowania z absolutną pewnością”.
Wyjaśnijmy za Wikipedią, że wspomniany skrót VPN to „wirtualna sieć prywatna (od ang. virtual private network – VPN) – tunel, przez który płynie ruch w ramach sieci prywatnej pomiędzy nadawcą i odbiorcą za pośrednictwem publicznej sieci (takiej jak Internet) […] Określenie «wirtualna» oznacza, że sieć ta istnieje jedynie jako struktura logiczna działająca w rzeczywistości w ramach sieci publicznej”.
Wojna informacyjna we współczesnym świecie usprawiedliwi cenzurę?
Autorytarne reżimy, takie jak chiński, wydają się mieć opanowaną dezinformację na poziomie o wiele wyższym niż zachodni funkcjonariusze bezpieczeństwa narodowego. Przy czym, należy dodać, funkcjonariusze ci szybko się uczą, bo akurat w tej dziedzinie (kneblowania ust i wprowadzania w błąd) wykazują wielką predylekcję. A nawet zapamiętałość.
„Wielkość i skutki tych zagranicznych kampanii dezinformacyjnych w dzisiejszych czasach są trudne do zmierzenia. Z jednej strony niektórzy twierdzą, że zagraniczna dezinformacja jest tak wszechobecna, że w dużej mierze odpowiada za bezprecedensową polaryzację polityczną, którą obserwujemy obecnie. Inni podchodzą do tych stwierdzeń ze sceptycyzmem, argumentując, że widmo «zagranicznej dezinformacji» jest wykorzystywane przede wszystkim jako pretekst do usprawiedliwienia tłumienia wolności słowa przez zachodnich urzędników w ich własnych krajach”.
Pomysł, że platformy internetowe muszą być otwarte dla użytkowników ze wszystkich krajów, w dużej mierze wywodzi się z idealistycznego założenia, że Internet połączy wszystkie narody w sposób tak doskonały, iż różnice między nimi staną się nieistotne. „Jest to opinia równie błędna jak ta z końca XIX w., że rewolucja przemysłowa uczyniła wojny przeszłością. Niezależnie od tego, jak powszechna może być zagraniczna dezinformacja, fakt, że funkcjonariusze bezpieczeństwa narodowego potajemnie zbudowali rozległy aparat do cenzurowania obywateli Zachodu w zakresie legalnej wypowiedzi, rzekomo z powodu wszechobecności zagranicznej dezinformacji, obnaża farsowe przekonanie, że zaangażowanie online rozwiązałoby różnice między narodami”, pisze Senger.
Ponieważ nie można dokładnie zmierzyć skutków zagranicznej dezinformacji, efekt walki z nią będzie taki, że zamknie się obywatelom usta, zniesie wolność wypowiedzi, uniemożliwi dyskurs i wymianę poglądów oskarżeniami o „onucyzm”, na przykład. Każdą nieprzyjemną dla obozu rządowego, czy szerzej aktualnego systemu politycznego, uwagę potraktuje się jako „wrogą propagandę”, przejaw chińskiej, ruskiej czy jakiejkolwiek innej polityki dezinformacyjnej i będzie się ją zwalczać per fas et nefas. Po to, by na tak oczyszczonym polu informacyjnym wtłaczać do głów obywateli swoją załganą narrację, równie wrogą wolności i sprawiedliwości, jak ta zwalczona. Ta „wraża”.
Na koniec ilustracja takiej walki z wrogą propagandą, po której nie pozostaje kamień na kamieniu wolności słowa. „W sytuacji, jaka wytworzyła się za Polską granicą, działania zewnętrzne zmierzające do wywołania podziałów w społeczeństwie, chaosu w państwie i demobilizacji jego sił zbrojnych należy uznać za wrogie”, jest to odpowiedź dygnitarza „dobrej zmiany” na postulat publicysty, w którym domaga się swobody wymiany poglądów na istotne społecznie kwestie. „Tak, uważam, że swobodę wypowiedzi można ograniczyć wtedy, gdy przewiduje to konstytucja. A nie dowolnie, bez stanu wyjątkowego czy wojennego. Pan najwyraźniej ma prawo gdzieś i chciałby Pan wolność słowa ograniczać po uważaniu”, odpowiedział na Twitterze publicysta. Póki jeszcze mu wolno.