Co najmniej od czasu pojawienia się na rynku czytelniczym książki Pierre de Villemaresta „Źródła finansowe komunizmu i nazizmu, czyli w cieniu Wall Street” (1984), teza jakoby bankierzy byli głównymi sponsorami komunistycznej i hitlerowskiej ideologii, a co za tym idzie niewyobrażalnych cierpień miliardów ludzi, jeśli nie uzyskała dominującej pozycji w sferze wyjaśniania przyczyn wybuchu II wojny światowej, to coraz częściej brana jest pod uwagę jako jedna z teorii wyjaśniających, dlaczego Europejczycy porwali się na siebie i zwarli w tak śmiercionośnym boju, mimo doświadczeń z Wielkiej Wojny, mówiących, że współczesne konflikty totalne to zagłada, kalectwo i niewyobrażalne cierpienie milionów, głębokie traumy całych pokoleń, zniszczenia zasobów kulturalnych i materialnych.
Delikatna okleina kultury
A dlaczego finansjera poparła Hitlera i Stalina? Dla zysku i stworzenia nowego porządku w świecie. Jak informuje Krzysztof Kawęcki w słowie przedwstępnym do polskiego wydania książki Villemaresta (2019), Wall Street i kilka innych środowiska finansowych chciało utrzymać totalitarne reżimy poprzez wsparcie materialne i kadrowe oraz osłonę medialną poczynań obu zbrodniarzy (przypomnijmy, że Hitler w 1938 r. został wybrany „człowiekiem roku” przez „Time”, magazyn głoszący opinie establishmentu amerykańskiego, w większości opanowanego już przez socjalizm w wersji „liberalnej”).
Dysponujący nieograniczonymi zasobami finansowymi inżynierowie społeczni liczyli, że socjalizm berliński połączy się z socjalizmem moskiewskim, faszyzmem włoskim i socjalizmem amerykańskim zwanym New Dealem. Warzelnią trucizny składającej się z czterech odmian socjalizmu będzie kolejna wojna. To z niej wyłoni się wspomniany nowy porządek; tak jak z pierwszej, również finansowanej przez tych, którzy mają duużo, a nawet bardzo duuużo, pieniędzy, wyłoniły się monstra bolszewizmu i hitleryzmu.
Czego uczą nas wielkie kryzysy społeczne? Tego, że fornir cywilizacyjny jest niezwykle cienki. Zauważył to Sławomir Mrożek, bodaj w „Małych listach”, patrząc jak w pogodne niedzielne popołudnie rodziny francuskich mieszczuchów wyległy na paryskie bulwary, aby zażyć wiosennego słońca. Nasz sławny pisarz zanotował, że wystarczyłaby symulacja niebezpieczeństwa, ot chociażby odgłos pistoletu hukowego, aby całą tę spokojną masę ludzi ogarnęło przerażenie. Gdyby jeszcze jakiś „oficjalny” głos, na przykład stróża prawa, potwierdził nadchodzące niebezpieczeństwo, kulturalni paryżanie zamieniliby się w hordę uciekającą przed szarżującym tygrysem szablozębnym albo, jakby zapewne wolał Ionesco, nosorożcem. Kultura poszłaby w pi… (tu chciałem użyć znanego zwrotu, ale zrezygnowałem, przypominając sobie, że jest on w języku obecnie zakazanym).
Niewiele trzeba, abyśmy pozbyli się takich wartości jak godność, przyzwoitość, delikatność, wyrozumiałość. Odrzucili marzenia o zdobyciu złotego runa na rzecz obrony pełnego koryta. A przynajmniej dostępu do niego. I to nic, że stojącego w chlewie. A jeśli w tym procederze zapominania o wolności i godności ludzkiej, niczym po zjedzeniu kwiatu lotosu – drogi powrotnej do Itaki, biorą udział tak potężne siły, o których było na wstępie, nic dobrego nam to nie wróży.
Ukrainne intrygi
Według Victora Hansona piszącego o konflikcie rosyjsko-ukraińskim na portalu Independent Institute, Ukraina nie jest tylko próbą przejęcie przez Rosjan władzy, jak widzieliśmy to w Osetii, a wcześniej na wschodniej Ukrainie i na Krymie. Tym razem rosyjska propaganda zamaskowała swoją agresję sztandarami zachodniego tradycjonalizmu – autokracji, ortodoksyjnego chrześcijaństwa, konserwatywnych obyczajów społecznych, zachowania tradycji, potęgi reakcyjnej Matki Rosji – podkreślając w ten sposób swój sprzeciw wobec dekadencji Zachodu. Według wielu komentatorów na taki obraz Rosji, jakoby broniącej tradycyjnych wartości, dała się nabrać niemała część zachodniej prawicy, zwłaszcza we Francji i Włoszech. Również Viktor Orbán miał, rzekomo, ulec rosyjskiej propagandzie przedstawiającej Putina jako obrońcę tradycyjnej Europy.
Demokracje tzw. liberalne postrzegają władcę Kremla jako nowe wcielenie faszyzmu, którego wzrost popularności oznaczałby powrót do mrocznych lat 30. XX w. Czy to prawda, czy nie, „wolność” i „demokracja” kontra „tyrania” i „faszyzm” są teraz rzekomymi liniami podziału na Ukrainie. Te ideologiczne katalizatory są w większości niepodobne do tego, co doprowadziło do niedawnych konfliktów plemiennych, religijnych i etnicznych na Bliskim Wschodzie, w byłej Jugosławii czy Rwandzie, kontynuuje publicysta Independent Institute.
Czytając tekst Hansona trudno jednoznacznie stwierdzić cui bono – kto skorzysta z tej wojny? A zwłaszcza, kto wyniesie korzyści po jej zakończeniu? Czy lud ukraiński, czy jego oligarchowie? Bo o tym, że państwo to nie jest demokratyczne, tylko oligarchiczne milczeć oczywiście można, a nawet, jak niektórzy mówią, trzeba, zwłaszcza obecnie, ale to nie zmienia przecież faktu; czarnego nie zmieni w białe, rządy sitw nigdy nie będą rządami prawa i przyzwoitości.
A może na konflikcie i cierpieniu zwykłych ludzi skorzysta zupełnie ktoś inny?
Troska globalisty
Richard Gardner – globalista i członek Rady ds. Stosunków Zagranicznych, która, jak Czytelnik zapewne wie, choćby z łam „Warszawskiej Gazety”, często oskarżana jest o ambicje mącenia na skalę globalną – w artykule „The Hard Road to World Order” (Trudna droga do porządku w świecie) opublikowanym w czasopiśmie „Foreign Affairs” (FA) prawie pół wieku temu, bo w 1974 r., napisał: „«dom porządku światowego» będzie musiał być budowany od dołu do góry, a nie od góry do dołu. To będzie wyglądać jak wielkie «rozkwitające, buzujące zamieszanie», okrążenie suwerenności narodowej, niszczenie jej kawałek po kawałku, co przyniesie znacznie więcej [korzyści globalistom – R.K.] niż staromodny frontalny atak”. Gardner zauważył również: „Poszukiwanie światowej struktury, która zapewni pokój, promuje prawa człowieka i zapewnia warunki dla postępu gospodarczego – dla tego, co luźno nazywa się porządkiem światowym – nigdy nie wydawały się bardziej frustrujące, ale jednocześnie dziwnie obiecujące”.
Przypomnijmy, że jest to połowa lat 70. XX w. świat podzielony był na dwa, formalnie, zwalczające się bloki, ale przed wybuchem konfliktu na globalną skalę chroniły ludzkość organizacje międzynarodowe, w tym ONZ, a trwająca właśnie Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE), konferencja dyplomatyczna państw europejskich (bez Albanii), oraz Kanady i USA (1973-75), poświęcona opracowaniu zasad i norm dotyczących bezpieczeństwa europejskiego i współpracy między państwami, zakończy się za rok (1975) przyjęciem Aktu Końcowego określającego zasady, którymi będą się kierować państwa biorące udział w KBWE: wzajemne poszanowanie suwerenności, integralności granic, współpraca mimo dzielących poszczególne kraje różnic ustrojowych i ideologicznych. Przeto wydawać się mogło, że instytucje międzynarodowe to dobra metoda na utrzymanie pokoju na świecie.
Jednak Richard Gardner zauważył, że „Z pewnością nigdy nie powiększała się przepaść między celami a możliwościami organizacji międzynarodowych, które miały wprowadzić ludzkość na drogę do porządku światowego”. Jak wynikało z dalszej części artykułu w FA oraz celów organizacji, do której należał Gardner, nad tymi oddolnie tworzonymi przez państwa narodowe organizacjami i podejmowanymi inicjatywami, mającymi chronić porządek i pokój na ziemi, winno stać coś jeszcze. Coś, co tym wszystkim by kierowało.
O konflikcie otwarcie
Brandon Smith, ekonomista i geopolityk, na stronie internetowej Birch Gold Group zamieścił w maju tego roku artykuł „Economic World War: Who Benefits And How Much Time Is Left?” (Gospodarcza wojna światowa: kto korzysta i ile czasu zostało?), w którym stawia śmiałe tezy na temat aktualnych wydarzeń u naszego wschodniego sąsiada walczącego z agresywnym władcą Kremla.
Smith zaczyna ostro, choć w zgodzie z tezą Villemaresta: „chcę, aby czytelnicy zapamiętali jedną zasadę: wszystkie wojny to wojny bankierów”. Przeto nie inaczej jest na Ukrainie. Amerykański publicysta tłumaczy, że nie da się zrozumieć geopolityki „dopóki nie zaakceptuje się faktu, że konflikty międzynarodowe są zaprojektowane i zawsze zaprojektowane tak, aby przynosiły korzyści określonej grupie establishmentu i elit finansowych”.
Brandon Smith już w pierwszych dniach konfliktu rosyjsko-ukraińskiego przedstawił, na portalu Alt-Market, dowody na to, że Kreml wiele łączy z globalistycznymi instytucjami, takimi jak Światowe Forum Ekonomiczne (WEF), Bank Rozrachunków Międzynarodowych (BIS), Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), jak też z elitami, których symbolem jest Henry Kissinger i międzynarodowymi bankami, typu Goldman Sachs.
Prawda jest taka, że Rosja od dawna była przywiązana do globalistycznych interesów i to się nie zmieni z powodu wojny na Ukrainie, tak jak nie zmieniło się po aneksji Krymu przez Rosję. Tak więc nie miłość do tradycji, niszczonej na Zachodzie, nie walka z „nacjonalistyczną” Ukrainą i tym podobne propagandowe slogany, którymi rosyjski agresor posługuje się od dnia wtargnięcia na ziemie naszego wschodniego sąsiada, tylko interesy bankierów mają kierować Putinem, a ludzi skazywać na cierpienie i śmierć albo coraz bardziej horrendalne opłaty za energię, żywność, kredyty.
Jeszcze ważniejszym partnerem globalistycznych instytucji są Chiny. Naród zadłużył się na miliardy dolarów, ponieważ był to warunek wstępny dołączenia do koszyka walut MFW o specjalnych prawach ciągnienia (SDR międzynarodowa jednostka rozrachunkowa, umowna jednostka monetarna, mająca charakter pieniądza bezgotówkowego). Obecnie w tym koszyku znajduje się juan chiński, obok dolara USA, euro, i japońskiego jena. W ten sposób Chiny przeszły z kraju o minimalnym zadłużeniu do bycia z miliardami na minusie tylko dlatego, że MFW domaga się „płynności”, aby waluta narodowa została uznana za opłacalną dla ich globalnej inicjatywy centralizacji. Bo według analizowanego tekstu Victora Hansona SDR to krok do scentralizowania finansów całego świata. „To nie jest zachowanie kraju, który jest antyglobalistyczny”, komentował Hanson poczynania chińskich elit tak bardzo uzależniających swój kraj od czynników zewnętrznych..
„Za poważną wojną stoją globaliści, którzy wpływają na obie strony konfliktu i dążą do zdobycia większej władzy. Jeśli do tej pory tego nie rozgryzłeś, nigdy się nie zorientujesz, o co chodzi w tej grze. Po co tworzyć wojnę? To proste – kiedy grasz na obu stronach szachownicy, zawsze kończysz jako zwycięzca. Poza tym chaos jest ostateczną receptą na rozwój i wprowadzanie w życie drakońskich planów, na które opinia publiczna nigdy nie pozwoliłaby w czasie pokoju”.
O czym zapomniał Zachód, a pamięta Wschód?
Brandon Smith uważa, że obecnie „piłka jest po stronie narodów wschodnich i ich działania będą dyktować tempo wydarzeń”. Dlaczego to od nich zależy dalszy rozwój sytuacji? Narody Wschodu nadal rozumieją, czym jest prawdziwe bogactwo. Możesz mieć wszystkie pieniądze na świecie, ale jeśli nie masz bazy produkcyjnej ani rozwoju zasobów, nie masz nic. Jest to prosta lekcja ekonomii, którą przerabiał niegdyś Zachód z dużym powodzeniem, ale o niej zupełnie zapomniał. „Prawdziwe bogactwo nie ma nic wspólnego z pieniędzmi czy tworzeniem długu; prawdziwe bogactwo pochodzi z zasobów, środków produkcji i pracy”. To właśnie doskonale rozumieli marksiści, dlatego skupili się na uzyskaniu władzy nad środkami produkcji i kontrolowaniem sił wytwórczych (czyli ludzi) oraz kradzieżą owoców pracy. Wiedząc, że jedynie one są prawdziwe, reszta jest fiducjarna, zależna od umów i konwencji, zawsze niepewnych, zawsze gotowych na zmiany z korzyścią dla silniejszego. „Jeśli naród nie ma prawdziwego bogactwa i środków do jego tworzenia, żadna prasa drukarska nie uratuje jego gospodarki”.
Zachód porzucił wiele środków produkcji i sparaliżował eksplorację własnych zasobów poprzez fałszywe obawy o środowisko, takie jak „zanieczyszczenie węglem”. Wschód tego nie zrobił, przynajmniej nie w sposób, który wpływa na długoterminową produktywność. Dlatego Wschód ma najsilniejszą pozycję do przetrwania globalnego konfliktu gospodarczego, uważa Smith. Jego celem, przypomnijmy, jest wzrost znaczenia globalistów i budowa nowego ładu z „niewidzialnym”, ale bardzo realnym rządem.
Przewaga Wschodu, uzależnionego od globalistów nie mniej niż Zachód, nie martwi macherów stojących za plecami stron skonfliktowanych. Rosja i Chiny od wielu lat rozwijają handel dwustronny, mający na celu zmniejszenie wartości dolara amerykańskiego. Rosja jest bogata w surowce, a Chiny mają największą na świecie bazę produkcyjną i eksportową. Ich sojusz gospodarczy ma doskonały ekonomiczny sens.
Zaledwie kilka tygodni przed inwazją na Ukrainę Rosja podpisała 30-letni kontrakt na ropę i gaz z Chinami o wartości setek miliardów dolarów. Transakcja ta zbiega się w czasie z budową dużego rurociągu z Rosji do Chin, który zostanie ukończony do 2025 r. Indie poczyniły również ustalenia dotyczące zwiększonych dostaw ropy z Rosji, za które nie będą płacić dolarami (wcześniej jedynej na świecie petro-waluty).
Według autora analizowanego artykułu wojna bardzo opłaca się Rosji. Tym bardziej opłacają się… sankcje! „Obietnica niższych cen, podczas gdy reszta świata doświadcza gwałtownego wzrostu cen energii, jest bardzo kusząca dla tych, którzy kupują ropę, gaz ziemny lub węgiel z Rosji. Kraje bloku BRICS (obok Rosji Brazylia, Indie, Chiny i Republika Południowej Afryki) były bardzo aktywne w handlu z Rosją pomimo zachodnich sankcji i usunięcia rosyjskich banków z międzynarodowej sieci płatności SWIFT”. Innymi słowy, mówiąc bieżącą nowomową naszych propagandystów – „nie popierając sankcji na Rosję jesteś ruską onucą”; ale popierając je jesteś „onucą” jeszcze większą. Cóż z tego, że fiducjarny Zachód odwraca się (a i to nie cały) od Rosji, skoro cały czas współpracują z nią i uzależniają od niej na tak ważnej płaszczyźnie jak energetyczna kraje zasobne w prawdziwe, a nie umowne, bogactwa – surowce, środki produkcji i pracę. I to bardzo tanią pracę.
Czy na Ukrainie wygrywają, czy przegrywają, na świecie zwyciężają!
„Sankcje nałożone na Rosję stwarzają impuls do rezygnacji z rozliczeń dolarowych w handlu międzynarodowym. Kolejnym impulsem do odrzucenia dolara jest fakt, że kraje BRICS (i ich partnerzy eksportowi/importowi), które odmówiły wzięcia udziału w retorsjach gospodarczych, są od siebie zależne gospodarczo”, uważa Smith.
Dlaczego izolacja gospodarcza Rosji prowadzi do końca statusu dolara jako globalnej rezerwy?, pyta Smith i odpowiada: „kiedy administracja Bidena i Unia Europejska obłożyły sankcjami Rosję, zamroziły również rosyjskie konta w dolarach amerykańskich i zerwały połączenie Rosji z międzynarodową platformą płatniczą. Reszta świata patrzyła, jak Zachód finansowo anihiluje Rosję z mieszanką podziwu i przerażenia. Wyciągając z tego jeden oczywisty wniosek, wcześniej nie do pomyślenia: jeśli zrobili to Rosji, mogliby zrobić to także nam”.
Innymi słowy elity establishmentu w USA i Europie tworzą warunki, które mogą zniszczyć dolara. Status dolara jest całkowicie uzależniony od wiary w jego popyt. Jeśli popyt na tę walutę osłabnie z powodu globalnych sankcji, wszystkie te biliony dolarów trzymanych w zagranicznych bankach spłyną z powrotem do Stanów Zjednoczonych, pogrążając kraj w jeszcze głębszym stagflacyjnym kryzysie. Globaliści doskonale zdają sobie sprawę, że to będzie konsekwencja. W rzeczywistości na to liczą, nie ma wątpliwości Smith.
„Znacząca część programu Wielkiego Resetu WEF [a ten ma się dokonać w 2030] i globalnej inicjatywy waluty cyfrowej MFW o specjalnych prawach ciągnienia wymagałaby końca dolara jako światowej waluty rezerwowej. To proces, o którym globaliści od jakiegoś czasu otwarcie mówią. To nie jest «teoria spiskowa», to rzeczywistość spiskowa. MFW wielokrotnie argumentował, że globalne ramy walutowe muszą być «zarządzane» przez scentralizowany podmiot, który może uniemożliwić rządom krajowym wykorzystywanie handlu walutami do własnych celów, w tym walut cyfrowych”.
Obecnie przygotowuje się warunki do rozwoju takiej to propagandy: Stany Zjednoczone będą przedstawiane jako przykład „tego, dlaczego nacjonalizm jest ścieżką do katastrofy”i dlaczego żadnemu narodowi nie należypowierzać tak dużej mocy w postaci światowej waluty rezerwowej. Przede wszystkim dlatego, że kusi to rządy narodowe do nadmiernej kreacji pieniądza, a co za tym idzie wywoływania inflacji, na której tracą obywatele. Poza tym umożliwia jednym państwom niszczenie innych państw „spójrz na to, co USA zrobiły Rosji – zamroziły konta bankowe i anulowały karty kredytowe 10. największej gospodarki świata”. Globaliści dla swych celów rozpropagują ten fakt jako „oczywiste nadużycie władzy przez państwo narodowe”.
Aby do tego nie dopuścić konieczne jest, żeby globalna władza centralna bez lojalności narodowej miała kontrolę nad „międzynarodową” walutą rezerwową. „Wojna światowa, czy to gospodarcza, czy energetyczna, oraz śmierć dolara jako światowej waluty rezerwowej to doskonała wymówka dla „doskonale racjonalnego” wprowadzenia międzynarodowej oligarchii finansowej; systemu walutowego wykreowanego przez nią i przez nią zarządzanego.
Z ziemi egipskiej, z domu niewoli
Globaliści twierdzą, że lepiej, aby nie było suwerenności, grup i różnych idei. „Potrzebujemy jednego, jednorodnego, globalnego kolektywu z jednym umysłem-ulem”, argumentują, „aby nigdy nie doszło do konfliktu”. Oczywiście grupa składająca się z samych „filantropów”, „altruistów’, „dobroczyńców ludzkości” zamierza czerpać wszystkie korzyści z kryzysu i wywołanej przez niego paniki. A że ją wywołać łatwo, zmienić obywateli świadomych swych praw w stado troglodytów, myślących nie o tym, kogo wybrać na przywódcę, który mógłby wyprowadzić ich z ziemi egipskiej z domu niewoli, tylko o tym jak stłamsić odstających od stada – wiemy bardzo dobrze. Ostatnie dwa lata nauczyły nas tego. Czy ta nauka pójdzie w las, czy czegoś nas jednak nauczy?