Miłośnicy prawdy skrzętnie maskowanej przez media głównego nurtu, zarówno lewicowe, jak i uchodzące za prawicowe, coraz częściej trafiają na informacje dowodzące, że rządy poszczególnych państw przejmowane są przez szefów wielkich korporacji. Pisząc „przejmowane” mam na myśli to, że władze formalnie wybrane przez naród w rzeczywistości wysługują się różnym „filantropom” i, jak to określa red. Michalkiewicz, lichwiarzom. Natomiast do społeczeństwa mają stosunek taki, jak Waldemar Kraska do Polaków, mówiąc, że należy ich nauczyć dyscypliny. Próbował nas uczyć dyscypliny narodowy socjalizm, później komunizm ukrywający się pod szyldem Pezetpeer. Teraz za dyscyplinowanie wziął się PiS, której to organizacji wiceminister zdrowia Kraska, jak wynika z Wikipedii, jest członkiem prawie od dekady.
Męczeństwo Juliana Assange’a
Być może narażę się Czytelnikowi, gdy powiem, że w tym „przejmowaniu” nie widziałbym właściwie nic złego. Mając do wyboru rządy takich głów jak Sorosa czy Billa Gatesa z jednej strony czy Waldemara Kraski z drugiej, powiedziałbym, niczym tow. Winnicki w „Alternatywach 4” , że „nie ma wyboru”. Świadomość, że na mój los mają wpływ ludzie, którzy powypadali z nogawki naczelnika, a we wcześniejszych latach Kukuńka, później Prezia, a jeszcze później „króla Europy”, budzi we mnie odruch wymiotny. I nie jest to przejaw pogardy, bo ci osobnicy nawet na to nie zasługują, ale Herbertowska „kwestia smaku, który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo”.
Nie miałbym więc nic naprzeciwko – wprost przeciwnie (tu znów w formie reminiscencji wypowiedź inż. Mamonia z „Rejsu” Piwowskiego), gdyby nie fakt, że szefowie korporacji nie po to zaprzęgli do swych rydwanów mężów stanu poszczególnych państw, aby nam zrobić przyjemność, tylko po to, aby przyjemność zrobić sobie. Naszym kosztem, rzecz jasna.
„Ktokolwiek kontroluje narrację, kontroluje świat. Pojmij tę kluczową kwestię, a zrozumiesz, dlaczego media kontrolowane przez plutokratów nieustannie oczerniają Juliana Assange’a, dlaczego zawsze popierają amerykański przemysł zbrojeniowy, dlaczego zwracają ogromną uwagę na niektórych kandydatów politycznych, jednocześnie całkowicie ignorując innych i dlaczego włożyli tyle energii w to, by wszyscy spierali się o szczegóły, w jaki sposób należy utrzymać status quo, zamiast debatować, czy w ogóle powinien on istnieć”, przypomina dziennikarka Caitlin Johnstone prawdę znaną wszystkim czytelnikom „Roku 1984” Orwella. Niezależnie czy Stanami Zjednoczonymi władał Bush, czy Obama, czy też rządzi Trump – system sprzyjający plutokratom, tym rzeczywistym władcom, temu prawdziwemu i niezmieniającemu się rządowi, trwa i będzie trwać, nawet gdyby obecny główny lokator Białego Domu zwyciężył w jesiennych wyborach, nie ma wątpliwości Caitlin Johnstone.
O Julianie Assange’u pisałem już w „Teorii Spisku”, stąd, aby przypomnieć postać i uzasadnić, dlaczego odkryte przez niego informacje mogą być ważne, posłużę się wypisami z publikowanego w „Warszawskiej” tekstu. Assange to założyciel, rzecznik i redaktor naczelny serwisu WikiLeaks, witryny internetowej umożliwiającej publikowanie w sposób anonimowy dokumentów (często tajnych) rządowych i korporacyjnych przez informatorów chcących zasygnalizować działania niezgodne z prawem. Operatorzy tej witryny twierdzą, iż niemożliwe jest wyśledzenie, skąd pochodzą wpisy, w związku z czym ich autorzy nie ponoszą ryzyka związanego z ujawnianiem takich informacji, informuje Wikipedia.
Jak zwracał uwagę Raffi Khatchadourian, dziennikarz piszący do „The New Yorkera”, kiedy podczas ostatnich wyborów prezydenckich WikiLeaks opublikowała w kluczowych momentach kampanii dziesiątki tysięcy zhakowanych wiadomości, napisanych przez osoby zaangażowane w kampanię Clintonowej, wówczas zachwycony tym Donald Trump powiedział: „Uwielbiam WikiLeaks”. Po wyborach Clintonowa argumentowała, że wycieki mejli przyczyniły się do jej klęski w walce o najwyższy urząd w państwie.
Jednak Assange jest wrogiem publicznym numer jeden w USA. Od 2012 r. założyciel WikiLeaks przebywał w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, dokąd się schronił ścigany przez trzy państwa: Szwecję (oskarżenie o gwałt), Brytanię (za ucieczkę podczas wyjścia z aresztu za kaucją) oraz USA. Stany Zjednoczone oskarżają Assange’a o pomoc osobie o nazwisku Manning – byłemu analitykowi wywiadu armii amerykańskiej, który w międzyczasie „zmienił płeć” z męskiej na żeńską, a imię z Bradley na Chelsea – w dostępie do ponad 700 000 tajnych dokumentów, które przedstawiają rząd USA i jego wojsko jako lekkomyślne, nieodpowiedzialne, a nade wszystko winne tysięcy ofiar cywilnych.
Assange został aresztowany przez władze brytyjskie 11 kwietnia 2019 r., gdy ambasada Ekwadoru wymówiła mu azyl polityczny. Sąd skazał go na 50 tygodni za naruszenie zasad zwolnienia za kaucją. Na początku 2020 r. rząd Szwecji uniewinnił Assange’a od zarzutu gwałtu. Natomiast USA stara się o ekstradycję mężczyzny, aby skazać go u siebie za włamanie do komputerów wojskowych z tajnymi danymi rządowymi, za co grozi mu maksymalnie kara pięciu lat więzienia. Zarzut ten, zdaniem „The New York Timesa”, jest dużo mniej kontrowersyjny niż ewentualne zarzuty dotyczące szpiegostwa. „Wall Street Journal” w swoim komentarzu redakcyjnym ocenił, że to, iż Assange’owi nie postawiono zarzutów szpiegostwa, jest „godne uwagi” i dobre. „Dziennikarze (…) czują obowiązek ujawniania w interesie publicznym informacji, które władze zachowałyby w tajemnicy. Oskarżenie Assange’a wprost o ujawnienie tajnych informacji mogłoby ustanowić precedens, który prokuratorzy mogliby wykorzystywać w przyszłości przeciw dziennikarzom” – pisze „WSJ”. Problemem, jak zawsze w takich wypadkach, jest to, jak odróżnić dziennikarza, wykonującego rzetelnie swą pracę dla społeczeństwa, od obcego agenta, który publikuje wrażliwe dane, aby osłabić państwo.
Przebywający obecnie w więzieniu w Wielkiej Brytanii Julian Assange czeka na decyzję sądu w sprawie ekstradycji do USA, którą ma zostać ogłoszona dopiero na początku 2021 r. „Assange ma wszelkie powody ku temu, by obawiać się, że rzeczywiście zostanie wydany USA. Assange’owi grozi do 175 lat więzienia”.
Assange ujawnia
„W ciągu 20 lat pracy z ofiarami wojny, przemocy i prześladowań politycznych nigdy nie widziałem, aby grupa demokratycznych państw współpracowała ze sobą w celu izolowania, demonizowania i znęcania się nad jedną osobą przez tak długi czas i przy tak małym poszanowaniu ludzkiej godności i praworządności” – oświadczył Nils Melzer, specjalny sprawozdawca ONZ ds. monitorowania praworządności i przestrzegania praw człowieka, który odwiedził Assange’a w londyńskim areszcie. Melzer obawia się, że w przypadku ekstradycji do Stanów Zjednoczonych „Assange byłby narażony na naruszenia swych praw, w tym wolności wypowiedzi, prawa do rzetelnego procesu sądowego oraz mógłby doświadczyć tortur i innych okrutnych, nieludzkich lub poniżających zachowań ze strony nadzorców więziennych i urzędników państwowych”.
Na oficjalnej stronie internetowej Wysokiego Urzędu ds. Praw Człowieka ONZ Nils Melzer oświadczył też, że „W ciągu ostatnich dziewięciu lat pan Assange był narażony na uporczywe, coraz bardziej niehumanitarne traktowanie, począwszy od systematycznych prześladowań sądowych i samowolnego uwięzienia w ambasadzie Ekwadoru (tak!), poprzez stosowanie w ambasadzie szykan w postaci izolacji, nękania i izolacji, aż do umyślnego zbiorowego ośmieszania, zniewagi i upokorzenia oraz otwartego podżegania do przemocy, a nawet powtarzania wezwań do jego zabójstwa ”.
Tyle przypomnień. Przejdźmy do rewelacji Assange’a, o których pisał w ostatnich dniach Collective Evolution. Strona, powołując się na artykuł zamieszczony dziewięć lat temu w „The Guardian”, informuje, że według ujawnionego przez WikiLeaks telegramu „Ambasada USA w Paryżu poradziła Waszyngtonowi, aby rozpoczął wojnę handlową w stylu militarnym z każdym krajem Unii Europejskiej, który sprzeciwiałby się uprawom modyfikowanym genetycznie (GM). W odpowiedzi na działania Francji zmierzające do wprowadzenia zakazu uprawy kukurydzy Monsanto GM pod koniec 2007 r., ambasador Craig Stapleton, przyjaciel i partner biznesowy byłego prezydenta USA George’a Busha, zwrócił się do Waszyngtonu o ukaranie UE, a zwłaszcza krajów, które nie popierają stosowania upraw GM”. Z kolei według telegramu ambasadora USA przy Watykanie również Stolica Apostolska miała być nakłaniana do poparcia upraw modyfikowanych genetycznie, ale mimo zachęcających początków działania polityków amerykańskich w Watykanie ostatecznie zakończyły się niepowodzeniem.
Akcje dyplomatyczne mające na celu nakłonienie rządów poszczególnych krajów do zaakceptowania GMO miały miejsce w wielu krajach, również pozaeuropejskich. Według Wenonah Hauter, dyrektor wykonawczej Food & Water Watch, informacje ujawnione przez WikiLeaks mówią, że polityka amerykańska w analizowanym zakresie „sprowadzała się do (…) osłabiania lokalnych ruchów demokratycznych, które mogą sprzeciwiać się uprawom biotechnologicznym oraz wywierania nacisku na zagraniczne rządy, aby ograniczyły nadzór nad uprawami biotechnologicznymi ”.
Inny skandal ujawniony przez WikiLeaks, do którego mogło dojść tylko dlatego, że działalność korporacji nie napotkała na opór lokalnych rządów, to sprawa międzynarodowej korporacji pozbywającej się setek ton toksycznych odpadów w Afryce Zachodniej. W 2006 r. Trafigura, drugi co do wielkości handlarz ropą na świecie, nielegalnie zrzucił ponad 500 ton wysoce toksycznych odpadów olejowych w pobliżu portu w Abidżanie na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Niektóre z wysypisk znajdowały się w pobliżu pól uprawnych lub źródeł wody, a ONZ szacuje, że z powodu incydentu ponad 100 000 ludzi szukało pomocy medycznej.
Jak informuje Collective Evolution, prawnik Trafigury zlecił poufne badanie wyjaśniające, jakie skutki może przynieść to niefrasobliwe (a dokładniej mówiąc: zbrodnicze) pozbycie się chemicznych śmieci w pobliżu ludzkich domostw i upraw rolnych. W raporcie pokontrolnym czytamy, że kontakt z uwolnionymi związkami prowadzi do uszkodzenia oczu, płuc, oparzeń lub trwałych owrzodzeń skóry, bólów głowy, trudności w oddychaniu, śpiączki i śmierci. Raport stwierdza także, że związki chemiczne miałyby „poważny i negatywny wpływ” na środowisko. Jeszcze w 2016 r. mieszkańcy narzekali na roznoszący się po okolicy fetor, bóle głowy, problemy z oddychaniem i problemy skórne. Warto zauważyć, że Trafigura używała dostępnych, a więc niemałych środków, aby powstrzymać brytyjską prasę przed publikacją artykułów ujawniających skandal, jaki wydarzył się za sprawą firmy w Afryce Zachodniej.
Dowody na inne skandale
Innym przykładem na to, jak korporacje oraz fundacje potrafią działać wbrew interesom społecznym, mimo ust pełnych frazesów o dobru ludzkości i walce o dobrostan ogółu, jest Fundacja Gatesa. Collective Evolution pisze o tym, jak w 2008 r. Fundacja Billa i Melindy Gatesów zatrudniła firmę wywiadowczą o nazwie Stratfor do sporządzenia „raportu oceny zagrożeń”, czyli określenia, jakie są obecne i jakie mogą być przyszłe potencjalne zagrożenia dla Fundacji. Firma raport opracowała, a jego treść nie pozostawiała złudzeń państwu Gatesów – obrońcy przyrody, rolnicy z poszczególnych państw oraz partie chłopskie, zwłaszcza w Azji i Ameryce Południowej, stanowią „potencjalne zagrożenie” dla interesów Billa i Melindy. „Zagrożenia mogą być bezpośrednio związane z powszechnie znanym powiązaniem interesów Fundacji z kontrowersyjną kwestią, taką jak GMO, testami przeprowadzanymi na zwierzętach, badaniami klinicznymi i prawami reprodukcyjnymi” – czytamy w raporcie. Przypomnijmy tylko, że to, co określa się mianem „praw reprodukcyjnych”, w rzeczywistości oznacza prawo do aborcji.
Raport zwraca uwagę na wzrost kampanii przeciwko GMO w krajach rozwijających się, w tym „zdecydowany sprzeciw wobec GMO w Indiach”. Wymienia nawet konkretnych aktywistów, takich jak amerykański działacz przeciwko GMO Jeffrey Smith. Raport wspomina również o pracy dużych organizacji, typu Greenpeace i PETA, a także alternatywnych mediów, takich jak Center for Public Integrity, „Mother Jones”, AlterNet i „LA Times”, które właśnie opublikowały serię wiadomości oskarżającą Fundację o „osiąganie ogromnych zysków finansowych oraz inwestowanie w przedsiębiorstwa, które przyczyniają się do cierpienia ludzi, wpływając negatywnie na ich stan zdrowia, jak też rujnując zamieszkałe przez nich środowisko, tak przyrodnicze, jak społeczne”. WikiLeaks ujawniła „raport oceny zagrożeń” w ramach publikacji ponad 5 mln e-maili Stratfor w 2012 r. O tym, że rzeczywiste skutki działań fundacji i koncernów najczęściej rozmijają się z deklarowanymi, wysoce humanitarnymi, celami, pisałem w „Teorii Spisku”.
W 1996 r. Pfizer, jedna z największych firm farmaceutycznych na świecie, przeprowadziła w Nigerii badania kliniczne dotyczące antybiotyku o nazwie Trovan. Wyniki eksperymentu przeprowadzonego na Afrykańczykach były druzgocące. Urzędnicy nigeryjscy poinformowali, że w eksperymencie zginęło ponad 50 dzieci, a dziesiątki stały się niepełnosprawne. W 2006 r. komisja rządu Nigerii stwierdziła, że Pfizer naruszył prawo międzynarodowe i nazwał ten eksperyment „nielegalnym procesem niezarejestrowanego leku”. W 2007 r. władze stanowe i federalne Nigerii pozwały firmę Pfizer o 7 mld dolarów odszkodowania, twierdząc, że firma nie miała odpowiedniej zgody rodziców dzieci. Amerykańska depesza dyplomatyczna z 2009 r. opublikowana przez WikiLeaks ujawniła, że podczas gdy sprawa była w sądzie federalnym, Pfizer wynajął prywatną firmę wywiadowczą, aby szantażować nigeryjskiego prokuratora generalnego Michaela Aondoakaa. Według depeszy śledczy firmy Pfizer „przekazywali informacje lokalnym mediom”, które publikowały artykuły na temat „rzekomej” korupcji prokuratora generalnego. Otoczenie Aondoakai naciskało na niego, by zrezygnował z wysuwania oskarżeń pod adresem Pfizera, bowiem treści artykułów, prawdziwe bądź nie, będą miały dla niego fatalne skutki.
Klimat i Big Pharma
Telegramy ujawnione przez Wikileaks w 2010 r. przedstawiały Stany Zjednoczone wykorzystujące to, co „The Guardian” nazwał „szpiegowaniem, groźbami i obietnicami pomocy”, aby uzyskać międzynarodowe wsparcie dla porozumienia kopenhaskiego z 2009 roku – przyjaznego dla przemysłu międzynarodowego porozumienia klimatycznego z niewiążącymi porozumieniami dotyczącymi obniżenia emisji CO2.
Aktywistka klimatyczna Naomi Klein opisała porozumienie jako „nic więcej niż paskudny pakt między największymi emitentami na świecie”. Nic też dziwnego, że również polskie organizacje ekologiczne powtórzyły ten slogan, tylko własnymi słowami. – Jesteśmy zdruzgotani. Przywódcy, którzy uznali wyniki badań naukowych i zadeklarowali, że stawią czoła wskazywanym przez nie wyzwaniom, okazali się być zbyt słabi, by zrealizować te obietnice. Nie uzgodnili porozumienia, które uchroniłoby nas przed katastrofalnymi skutkami zmian klimatu – mówi Zbigniew Karaczun z należącego do Koalicji Klimatycznej Polskiego Klubu Ekologicznego Okręgu Mazowieckiego. Samodzielność myślenia jest w obecnych czasach niezwykle rzadka, a z ludźmi, którzy takie tendencje wykazują, należałoby się obchodzić jak z cennym i kruchym eksponatem z zamierzchłych czasów, ale się nie obchodzi. To kolejne smutne zjawisko naszych czasów. Jest ich oczywiście więcej, ale gros z nich wynika z tych dwu – prymarnych.
Wróćmy jednak do tego, co pisze strona Collective Evolution, omawiająca na podstawie doniesień prasowych odkrycia WikiLeaks dotyczące „brudnej” polityki USA, zachęcających inne państwa do poparcia „kontrowersyjnego” porozumienia kopenhaskiego. Przechwycone depesze Departamentu Stanu wskazywały, że Stany Zjednoczone zmniejszyły finansowanie Boliwii i Ekwadoru po tym, jak oba rządy sprzeciwiły się porozumieniu. Bill McKibben, założyciel organizacji klimatycznej 350.org powiedział, że depesze ujawniły, że „Stany Zjednoczone zarówno zastraszały, jak i kupowały kraje, aby popierały ich stanowisko wobec klimatu”.
Brytyjski „The Guardian” pisał, że niektórych krajów nie trzeba było długo i kosztownie przekonywać. Rząd amerykański, wspierany przez lobbystów przemysłu ciężkiego, obiecywał 30 mld dolarów pomocy dla najbiedniejszych krajów dotkniętych globalnym ociepleniem, któremu nie zawiniły. Przyniosło to oczekiwane skutki. Na przykład niedługo po spotkaniu klimatycznym w Kopenhadze minister spraw zagranicznych Malediwów Ahmed Shaheed napisał do sekretarz stanu USA Hillary Clinton, wyrażając chęć poparcia stanowiska USA w kwestii emisji CO2. Oczywiście nie bezinteresownie.
W obecnym okresie, gdy histeria koronawirusa ma wymusić na nas nie tylko uległość polityczną, ale również farmakologiczną – pragnienie zaszczepienia się przeciwko chorobie nazwanej COVID-19, którą jeszcze sezon temu nazywano schorzeniem grypopochodnym, a każdego, kto wzywałby do zamaskowania z tego powodu miliardów ludzi, odesłano by pospiesznie do Tworek, szczególnie ciekawe i wymowne są dowody wskazujące, jak wieloma nićmi powiązane są korporacje Big Pharma ze Światową Organizacją Zdrowie (WHO). W 2009 r. WikiLeaks ujawniła dokumenty świadczące, że Międzynarodowa Federacja Producentów i Stowarzyszeń Farmaceutycznych (IFPMA) przekazała swoim członkom raport eksperckiej grupy roboczej Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) na temat finansowania badań i rozwoju. Do członków IFPMA należą giganci farmaceutyczni, tacy jak Bayer, Johnson & Johnson, Merck, Novartis, Pfizer i Sanofi, a organizacja reprezentuje te podmioty w kontaktach z ONZ. To, co sprawia, że zrzut dokumentów WikiLeaks jest znaczący, to fakt, że grupa robocza WHO udzieliła IFPMA dostępu do swych dokumentów na kilka miesięcy przed ich planowanym publicznym ujawnieniem, co sugeruje, że grupa ekspertów ds. zdrowia ONZ była bardziej odpowiedzialna przed przemysłem farmaceutycznym niż przed własnymi państwami członkowskimi. „Zestawienie dokumentów pokazuje wpływ »Wielkiej Farmacji« na decyzje polityczne WHO” – skomentował WikiLeaks, publikując pliki.
Czy może przeto dziwić, że obecna „pandemia” trwać będzie aż do wyczerpania światowych zapasów szczepionek? Znany na cały świat epidemiolog Bill Gates poinformował, że stanie się to w 2021 r. w bogatych krajach. W biednych – rok później. Ciekawe, do jakiej kategorii państw nas zaliczył. Może śmiały wiceminister Kraska zadałby mu to pytanie ?