Nic bardziej nie przekonuje, że nasze zdrowie, życie, duchowy i materialny dorobek spoczęły w rękach psychopatów niż histeria wybuchła z powodu rzekomej pandemii, będąca skutkiem agresywnej, rządowo-medialnej kampanii. Dr Mike Yeadon, były dyrektor potentata farmaceutycznego Pfizer wyznał, że gdyby nie medialna propaganda, można by już uznać, że „pandemia się skończyła”. Jednak „fałszywie dodatnie testy” wykorzystywane są do podkręcania narracji o „drugiej fali koronawirusa”. Jak wiemy, niektórzy co bardziej zaangażowani w indoktrynację eksperci reżimowi głoszą, że trudno mówić o drugiej fali, skoro pierwsza się jeszcze nie skończyła. A może nawet na dobre nie zaczęła?
Jednak dziś nie o psychopatach – choć na innej stronie „Warszawskiej” akurat ten wątek rozwijam – tylko o tych, którzy naszych „mężów stanu” trzymają krótko na smyczy, przez co mężowie owi, pewni, że chroni ich naprawdę mocarna ręka, mogą na nas ujadać i szczerzyć swoje żałosne ząbki mopsa, udając że to kły rasowego psa gończego („Nie to jeszcze nie śmierć, śmierć z żelaza ma kły”, W. Wysocki, „Polowanie na wilki”).
Rok 1984 nadchodzi
Każdy, kto zapoznał się z pracą Orwella „Rok 1984” wie, jak ważną sprawą dla tyranów jest zniszczenie zdrowego rozsądku. Mówił o tym główny bohater powieści Winston Smith. Człowiek pozbawiony zdolności patrzenia na świat bezpośrednio, a nie przez okulary ideologii Partii, staje się trybikiem w maszynie. Jedną z wielu bezimiennych postaci, uformowanych w nieodróżnialne od siebie, karne czwórki idące wprost w przepaść – „ewaporowane”.
„Rok 1984” opisuje ostateczną tyranię, która według autora niechybnie nadejdzie. Aaron Dykes w Truthstream Media zwrócił uwagę, że inny znany futurysta Aldous Huxley nie do końca zgadzał się z wizjami swojego byłego ucznia George’a Orwella, co wyraził w przemówieniu w Berkeley z 1962 r., a także w „Brave New World: Revisited”. Orwell przedstawił na kartach swego słynnego dzieła surowe i pełne siły państwo policyjne, tworzące system, nad którym panował zawsze czujny Wielki Brat, wykorzystując w tym celu zaawansowany technologicznie nadzór, możliwość przedstawiania rzeczywistości (zarówno przeszłej, jak aktualnej) w takiej formie, jaką Partia uzna za korzystną dla siebie i swoich rządów, propagowanie dezinformacji wprowadzających odbiorców w stan zagubienia oraz rządzenie żelazną ręką.
Jednak według Aldousa Huxleya Orwell przegapił sedno sprawy. „Niemcy w okresie III Rzeszy i Sowieci nie byli wzorcowymi modelami rodzącego się porządku światowego. Prawdziwa tyrania będzie naukowa w swoim podejściu do problemu zarządzania społeczeństwami, wyrafinowana i łatwa w sprawowaniu. Ludzkość nie zostanie dotknięta nagim uciskiem, raczej będzie kojona przez łatwo dostępne towary, inżynieryjne nagrody społeczne, przyznawane posłusznym, i szeroko dostępne opiaty – wyrafinowane farmaceutyki. W ten sposób masy zostaną zmuszone do »nauczenia się kochania swojej niewoli«. Tak przebiegnie ostateczna rewolucja. A jej efektem stanie się oligarchiczna dominacja; całkowitą władzę przejmie elita naukowa i ekspercka. To, co opisał Orwell, byłoby prymitywne w porównaniu z zastosowanymi programami społecznymi, które wdrukują w ludzi stałe poczucie bezradności”. Jak też związane z nim całkowite zaufanie do rządzących oraz psią wierność, towarzyszącą temu bezkresnemu zawierzeniu.
Ale Orwell wcale nie przeoczył sedna sprawy, a w każdym razie nie do końca, pisze Aaron Dykes – „bowiem rozumiał on, że to, co najbardziej istotne w dystopijnym systemie, to dominacja bez względu jak bardzo starano się ukryć żelazną pięść w aksamitnej rękawiczce”. Autor „Roku 1984” wiedział doskonale, że „Prawdziwym celem socjalizmu nie jest »dobro innych« (tj. mas), ale kontrola społeczeństw przez nielicznych – elitę lub oligarchię – za pomocą nadrzędnego systemu, dającemu im bezgraniczną władzę”.
Ten system to kolektywizm – wszyscy w jednej sieci. Kolektywizm oligarchiczny – rządy sprawowane na rzecz megakorporacji przez tzw. elity, ekspertów składających się z agentów korporacji oraz ludzi formalnie pochodzących z wyborów. Aaron Dykes, analizując treść „Roku 1984” stwierdził, że Orwell zamieścił te spostrzeżenia w swojej książce i ujawnił w podręczniku systemu Wielkiego Brata napisanym przez wygnanego z Oceanii twórcę tego systemu – Emanuela Goldsteina. Jego książka nosiła tytuł: „Teoria i praktyka kolektywizmu oligarchicznego”.
Jaki jest ostateczny cel tego systemu w jego najczystszej postaci? „Partia szuka władzy wyłącznie dla siebie. Nie interesuje nas dobro innych; interesuje nas wyłącznie władza. Nie bogactwo ani luksus, ani długie życie, ani szczęście: tylko moc, czysta siła. (…) Różnimy się od wszystkich oligarchii z przeszłości tym, że wiemy, co robimy. Wszyscy inni, nawet ci, którzy byli do nas podobni, byli tchórzami i hipokrytami. Niemieccy naziści i rosyjscy komuniści byli nam bardzo bliscy w swoich metodach, ale nigdy nie mieli odwagi, by rozpoznać, jakie są ich prawdziwe motywy. Udawali, a może nawet wierzyli, że przejęli władzę niechętnie i na pewien czas, i że tuż za rogiem znajduje się raj, w którym istoty ludzkie będą wolne i równe. Nie jesteśmy tacy. Wiemy, że nikt nigdy nie przejmuje władzy z zamiarem jej oddania. Władza nie jest środkiem. Jest celem. Nie ustanawia się dyktatury, aby zabezpieczyć rewolucję; dokonuje się rewolucji, aby ustanowić dyktaturę”.
Można (a nawet należy) polemizować z tezą, że hitlerowcy i komuniści przejmowali władzę nie z pragnienia posiadania czystej siły, ale z zamiarem obdarowania ludzkości wolnością i równością, lecz to temat na zupełnie inną historię.
Chamath Palihapitiya i inni sporo mówią
Bez mała trzy lata temu strona The Verge poinformowała czytelników o ważnych uwagach człowieka o nazwisku Chamath Palihapitiya, które wygłosił na spotkaniu w Stanford Business School.
Urodzony na Sri Lance i sprowadzony do Kanady w wieku 6 lat, zanim zaczął odnosić sukcesy, doświadczył wielu przeciwności losu. Chamath pracował w Burger Kingu w wieku 14 lat, a jego rodzina utrzymywała się z zasiłku. Po ukończeniu studiów podążył za swoją dziewczyną i obecną żoną do Kalifornii. W Ameryce rozwinęła się jego kariera. W 2007 r. został wiceprezesem ds. wzrostu liczby użytkowników Facebooka. Za jego czasów liczba korzystających z tej platformy zwiększyła się 14 razy. W ten sposób Facebook z lokalnego medium przeobraził się w globalne. Chamath Palihapitiya odszedł z firmy w 2011 r. Tyle wynika z oficjalnej strony pana Chamatha.
Były dyrektor Facebooka powiedział na spotkaniu w Stanford Business School, że czuje „ogromną winę” z powodu swojej pracy nad narzędziami, które rozrywają delikatną sieć powiązań społecznych oraz niszczą naturalne sposoby komunikacji międzyludzkich, co sprawia, że funkcjonowanie społeczeństw staje się coraz bardziej sztuczne, sterowalne i wygodne dla rządzącego establishmentu. – Krótkoterminowe pętle sprzężenia zwrotnego oparte na dopaminie [jeden z tzw. hormonów szczęścia, istniejących w organizmie, który, podobnie jak serotoninę, inny „hormon szczęścia”, można sztucznie pobudzać – R.K] utworzone przez nas niszczą sposób funkcjonowania społeczeństwa.
Obecnie nie ma już prawdziwego, oddolnego dyskursu obywatelskiego, żadnej współpracy, „jest natomiast dezinformacja, nieprawda”. Ludzie przestają sami zauważać problemy i skrzykiwać się po to, aby je rozwiązywać, tak jak to bywało w tradycyjnych społeczeństwach obywatelskich. Co najwyżej reagują na problemy sztucznie wytworzone przez rządzących bądź tych lobbystów i korporacje, którym sprzyja władza. Dlatego obywatele spychani są do defensywy, nie atakują władzy za jej butę i agresję, ale co najwyżej bronią się przed arogancją i tupetem establishmentu, zresztą coraz bardziej rozpaczliwie.
– To jest problem globalny. To eroduje podstawowe zasady tego, jak ludzie zachowują się między sobą – stwierdził Chamath Palihapitiya. Kontynuując swą wypowiedź, zamieszczoną później na YouTube, biznesmen jako przykład opisał incydent w Indiach, w których fałszywe wiadomości o porwaniach udostępnione na WhatsApp doprowadziły do zlinczowania siedmiu niewinnych osób. – Z tym właśnie mamy do czynienia – powiedział Palihapitiya. – I wyobraź sobie, że doprowadzasz to do skrajności, w której źli aktorzy mogą teraz manipulować dużymi grupami ludzi, aby zrobiły wszystko, czego manipulatorzy sobie zażyczą. To po prostu naprawdę zły stan rzeczy. Palihapitiya mówi, że stara się korzystać z Facebooka w jak najmniejszym stopniu, a jego dzieci „nie mogą używać tego gówna”.
Chamath Palihapitiya nie jest pierwszą osobą związaną z mediami społecznościowymi, która „wyrzyguje” publicznie to, co myśli o platformach i ich udziale w manipulowaniu ogromnymi masami i ich ogłupianiu. Jego uwagi są następstwem podobnych wyrażeń skruchy innych osób, które pomogły zrobić z Facebooka potężną korporację, jaką jest dzisiaj. Pierwszy inwestor tej platformy, Sean Parker powiedział, że stał się „świadomym przeciwnikiem” mediów społecznościowych, a Facebookowi i innym udało się „wykorzystać lukę w ludzkiej psychice”. Sean Parker mówi, że założyciele serwisu społecznościowego wiedzieli, że tworzą coś, od czego ludzie będą uzależnieni. – Bóg jeden wie, co to robi z mózgami naszych dzieci – powiedział na imprezie Axios w Filadelfii. Media społecznościowe mają olbrzymi wpływ na manipulowanie nastrojami, kształtują niezdrowe poglądy, zmuszają do akceptacji postaw, zachowań, wartości fatalnie wpływających na kondycję społeczeństw oraz ich dalszy rozwój. Nie oznacza to jednak, że są wszechmocne.
Były menedżer produktu w firmie, Antonio García-Martínez powiedział, że Facebook kłamie na temat swoich bez mała nieograniczonych zdolności do wpływania na konkretne osoby na podstawie gromadzonych na ich temat danych. Były pracownik Facebooka te i inne opinie na temat dawnego miejsca pracy zamieścił w książce „Chaos Monkeys”, informuje strona The Verge.
„The Guardian” cytuje szerszą wypowiedź Antonio Garcíi-Martíneza na interesujący nas temat: „Zamiana danych z Facebooka na pieniądze jest trudniejsza niż się wydaje, głównie dlatego, że ogromna większość danych użytkownika jest bezwartościowa. Okazuje się, że twoje pijackie zdjęcia z imprezy i zalotne wiadomości od współpracowników nie mają żadnej wartości komercyjnej”. Trzeba naprawdę dużo pracy sprytnego marketera, aby z tych „śmieciowych faktów” wyłowić rzeczy przydatne i stworzyć na jego podstawie jakiś, w miarę czytelny i nadający się do zastosowania, profil użytkownika. „Współczynnik klikalności”, by użyć języka reklamodawcy, nie kłamie. Ale trzeba naprawdę wiele trudu ze strony fachowców od reklamy, aby się w ogóle taki współczynnik pojawił.
O tych, którzy naprawdę mają władzę
Te wszystkie opisane wyżej zjawiska mniej czy bardziej subtelnego formatowania ludzi w karne czwórki służą zaledwie 150 ludziom. Tak przynajmniej uważa Gavin Nascimento, który z kolei powołuje się w tej sprawie na Chamatha Palihapitiyę.
Na stronie Waking Times Nascimento cytuje byłego dyrektora Facebooka: „Rzecz w tym, że światem rządzi około 150 osób. Każdy, kto chce zająć się polityką, staje się ich marionetką. Nikim więcej. Tych, którzy rządzą światem, jest 150, wszyscy są mężczyznami. Kropka. Fullstop. Kontrolują większość ważnych aktywów – kontrolują przepływy pieniężne”. Pan Palihapitiya prognozuje, że za kilka lat żałosne kreatury, każące nam nazywać siebie politykami, zostaną zdmuchnięte jak świeca na wietrze, a na ich miejscu pojawią się rzeczywiści nadzorcy. Może nie osobiście, ale w osobach kolejnych totumfackich trzymanych już w sposób oficjalny na bardzo krótkiej smyczy. A co z odsuniętymi? O nich nie należy się zanadto martwić, odejdą do swoich „Sulejówków”, nisz utworzonych w okresie rządzenia, i z tych bezpiecznych nor przyglądać się będą skołowaciałemu społeczeństwu, rządzonemu przez kolejnych psychopatów.
Jednym z instrumentów wdrażających nas do totalnej kontroli jest zmasowana propaganda medialna oraz media społecznościowe. Stąd, jak pisze „The Guardian”, były dyrektor Facebooka wezwał również swoich odbiorców do „poszukiwania duszy”, do przemyślenia stosunku do mediów społecznościowych. „Twoje zachowania, nie zdajesz sobie z tego sprawy, są programowane” – powiedział. „To było niezamierzone, ale teraz musisz zdecydować, czy chcesz zrezygnować ze swojej intelektualnej niezależności”. Czy zdecydujesz się na walkę o wewnętrzną suwerenność.
Warto zauważyć, że Facebook dość szybko zareagował na wynurzenia byłego pracownika. Przede wszystkim zwracając uwagę na fakt, że nie pracuje dla firmy od sześciu lat (wypowiedź jest z 2017 r.). „Kiedy Chamath był na Facebooku, skupialiśmy się na budowaniu nowych doświadczeń w mediach społecznościowych i rozwijaniu Facebooka na całym świecie” – powiedziała w oświadczeniu rzeczniczka firmy Susan Glick. „Facebook był wtedy zupełnie inną firmą, a wraz z rozwojem zdaliśmy sobie sprawę, jak wzrosła również nasza odpowiedzialność. Traktujemy naszą rolę bardzo poważnie i ciężko pracujemy, aby ulepszyć naszą pracę ”.
Według Gavina Nascimento z Waking Times kolejne miesiące wydają się potwierdzać słowa Chamatha. „W ciągu zaledwie kilku miesięcy od tych jednoznacznych twierdzeń zaproponowano lub uchwalono szereg kontrowersyjnych praw różnych rządów, które nakładają surowe kary i grzywny na firmy technologiczne odmawiające cenzurowania postów uważanych przez władze za »szkodliwe« lub »niebezpieczne«. Na przykład w Niemczech rząd przyjął ustawę, która nakłada na serwisy społecznościowe kary do 44 milionów funtów, jeśli w ciągu 24 godzin nie usuną tego, co rządzący uznają za »mowę nienawiści«. Podobnie Unia Europejska zaproponowała usunięcie treści »terrorystycznych« w ciągu godziny lub nałożenie surowych kar. Wielokrotnych przestępców można ukarać nawet 4 proc. ich globalnego obrotu, który wynosi miliardy dolarów”. Jak widać na krótką smycz potentaci biorą nie tylko „mężów stanu”, ale również Big Tech.
Obecnie cenzura osiągnęła bezprecedensowy poziom. Gavin Nascimento również stał się ofiarą tego zjawiska. Musiał usunąć swoje konta na YouTube i Facebooku, podobnie jak projekt Free Thought, bowiem tym przedsięwzięciom, podobnie jak wielu innym, zarzucono „nieautentyczną działalność” lub coś równie niejednoznacznego. W obliczu „pandemii” cenzura informacji stała się jeszcze bardziej bezczelna, do tego stopnia, że jej ofiarą stali się szanowani eksperci tacy Knut Wittowski i inni, za kwestionowanie narzuconej polityki walki z „pandemią”. We wszystkich przypadkach władze twierdzą, że ma to na celu zapewnienie bezpieczeństwa i ochrony społeczeństwa.
Czy wszystkiemu winnych jest 150 osób?
Gavin Nascimento zauważa, że oczywiście nie mamy zbyt wielu twardych dowodów na to, że dynamicznie rozwijająca się w Internecie cenzura to wynik tego, że „150 ludzi rządzi światem”. Na ten temat możemy jedynie snuć domysły. „Biorąc jednak pod uwagę jego bogactwo i pozycję w społeczeństwie, a także szczerość i autentyczność wypowiedzi, twierdzeń Chamatha Palihapitiyi nie należy lekceważyć”.
A były dyrektor Facebooka mówi też, że owe półtora setki potentatów zupełnie nie przejmuje się tym, co ludzie myślą o ich światopoglądzie. Mogą się z nim utożsamiać, co oczywiście byłoby najlepszą i pożądaną sytuacją, ale równie dobrze mogą go uważać za majaczenia psychopatów obdarzonych potężnymi mocami. Najważniejsze, żeby się bali i stosowali do wytycznych i rozporządzeń.
Opór jest bardzo trudny. Kary, zwłaszcza finansowe, odstraszają ludzi i zniechęcają do walki, bowiem ci, których najbardziej dotyka niesprawiedliwość, nie są zbyt majętni. Stąd każdy uszczerbek dochodów odczuwają tragicznie mocno. „Staje się to jeszcze trudniejsze, gdy aktywiści, którzy włożyli tak wiele wysiłku, aby zgromadzić wokół idei zmian rzesze zwolenników, są cenzurowani lub całkowicie usuwa się ich konta”.
Jest jednak inny sposób. „Osobiście uważam, że jest znacznie bardziej prawdopodobne, że zmienimy ten toksyczny system na lepsze, jeśli będziemy trzymać się razem i zsumujemy nasze wspólne możliwości i zasoby, aby osiągnąć cel. Z oczywistych powodów nikt nie jest w stanie samodzielnie wykonać tego trudnego zadania. Żaden z nas nie ma całej wiedzy, zasobów finansowych itd., potrzebnych do stworzenia autentycznej pozytywnej zmiany. Ale jeśli zaczniemy działać razem, możemy zebrać wszystko, czego potrzebujemy”.
Ktoś może mieć pieniądze, aby kupić spory kawałek ziemi. Ktoś inny zna sposób na taką uprawę roli, aby przyniosła obfite plony. Jeszcze inny ma pomysł, jak na zakupionym gruncie wybudować domy będące schronieniem dla osób zmarginalizowanych z powodu ciągłego stawiania oporu psychopatom, posiadającym, niestety, coraz większą władzę. Są ludzie mający wiedzę na temat zakładania nowych szkół, prowadzenia zajęć rozwijających duchowo i intelektualnie. Są i tacy, którzy wiedzą, jak można bronić prawnie (ale też fizycznie) społeczność przed tymi, którzy potencjalnie zamierzają wyrządzić jej krzywdę i tak dalej, pisze Waking Times. „Wszystko, co potrzebne, już istnieje, ale musimy stanąć razem, jeśli mamy mieć szansę”.
Przeskok z platformy na platformę
Aby jednak nadal mieć nadzieję na stworzenie lepszej przyszłości, najbardziej bezpośrednim działaniem, jakie możemy podjąć, jest migracja na platformy, na których nadal możemy swobodnie się komunikować. Takimi platformami są m.in. Minds.com, MeWe, Sociall, Flote.app i Bitchute. Kiedy weźmiemy pod uwagę, że są ludzie, których aresztowano za zwykłe publikowanie postów w mediach społecznościowych, protestujący przeciwko blokadom informacji, powinniśmy wiedzieć, że ta cenzura niestety tylko się pogorszy i stanie się podstawą rządów autorytarnych. Między innymi pod pozorem walki z „pandemią” niszczone będą niezależne, eksperckie ośrodki informujące o koronawirusowej ściemie. Dlatego konieczne jest, abyśmy trzymali się z dala od firm technologicznych znajdujących się pod kontrolą klasy rządzącej, kończy swój wywód Gavin Nascimento.