Jak wszyscy doskonale pamiętają, przez pewien (dość długi) czas ulubionym zwrotem pana premiera Mateusza Morawieckiego była „nowa normalność”, stosowana zamiennie z „nową rzeczywistością”, do życia w której będziemy musieli się przyzwyczaić, nadejdzie bowiem, jak tylko odejdzie „pandemia”, wymawiana przez szefa rządu III RP – tego raju cudownego dla kunktatorów, cwaniaków i konformistów zarówno z lewa, jak i, niestety, również z prawa – bez cudzysłowu. Obecnie premier już nie mówi o „nowej normalności”, ale to wcale nie znaczy, że o niej nie myśli. Ale gdyby nawet nie myślał, to być może (zapewne?) myślą o niej inni. Na przykład ci, którzy (być może) podsunęli mu ten zwrot jako nieodzowny element pryncypialnych i zdecydowanych oświadczeń, stosownych dla szefa rządu działającego w tak krytycznej sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się, dość nagle a niespodziewanie, pod koniec zimy i na początku wiosny.
Zaczyn nowej normalności?
Czegóż to Mateusz Morawiecki nie usprawiedliwiał nadejściem nowej normalności? Trudno wymienić. Już chyba łatwiej powiedzieć, co nią usprawiedliwiał: wszystko. Czyli kolejne, często sprzeczne ze sobą komunikaty ministra zdrowia, z których w sposób pewny wynikała tylko jedna rzecz – coraz więcej obostrzeń i coraz więcej sankcji za ich nieprzestrzeganie. A co z tego będzie, to się zobaczy.
Na razie „się zobaczyło” to, że mimo rosnącego posłuchu obywateli (maski na twarzach nosi chyba z 90 proc. populacji przymuszonej do tego strachem przed konsekwencjami, bezprawnymi, bo łamiącymi ustawę i zapisy konstytucyjne, dodam z obowiązku dziennikarskiego) liczba zakażeń rośnie. Na mapie sanitarnej kraju pojawiły się też żółte i czerwone strefy surowych obostrzeń, a miastu Kraków, jako pierwszemu z wielkich miast w Polsce, grozi (w momencie, w którym to piszę) znalezienie się w przestrzeni o „wzmożonym rygorze sanitarnym”.
„Rzeczy się zmieniają. Szybko. Przyzwyczaj się więc do tego i nie oglądaj za siebie (…) presja i stres wpłyną na zdrowie psychiczne i osobowości ludzi w bardziej dramatyczny sposób niż mogłoby się wydawać. Ludzka psychika jest zbudowana tak, aby wytrzymać tylko określoną porcję stresu, a w naszym nadmiernie połączonym świecie, podczas globalnego kryzysu, stresujące bodźce, które wchłaniamy w ciągu jednego dnia, są astronomiczne”, pisze Dylan Charles, wydawca strony Waking Times.
O tym, że „nowa normalność”, której rychłe przybycie tak gorliwie anonsował premier Morawiecki, oznacza po prostu nienormalność świata opisanego w słynnych dystopiach, takich jak „Rok 1984” Orwella, mowa jest coraz częściej. Niedawno wspominała o tym Eta Onrish na stronie The Organic Pepper, nawiązując do systemu kredytu społecznego rozwijającego się w Chinach. Poruszałem tę sprawę w „Teorii Spisku”. Przypomnę tylko, że istota kredytu zaufania społecznego sprowadza się do mrocznej pewności, że jeśli podskoczysz władzy (a w tej sytuacji to właściwie nie władzy, ale nadzorcom), to wypadniesz z systemu elektronicznego opłat i nie tylko nie będziesz mógł niczego nabyć, a tym samym skażesz się na długą i bolesną śmierć głodową. Znajdziesz się na śmietniku historii, rozumianym nie tylko przenośnie, ale również dosłownie. A cóż może być bardziej dobitnym przejawem warcholstwa i arogancji wobec władzy, jak niestosowanie się do jej (niechby i nielogicznych, ale za to zmieniających się co chwila) zarządzeń w czasie pandemii? Czyż histeria z COVID-em nie jest doskonałą okazją, aby coraz bardziej represyjny system mógł przyjrzeć się obywatelom, wyłapując tych, którzy z racji kontestowania poleceń władzy winni się znaleźć na oku służb, by nie powiedzieć – na ich celowniku?
W każdym razie Jon Rappoport już w kwietniu ostrzegał, że maski to tylko wstęp do zaprowadzenia obowiązku szczepień. Ten, kto będzie wierzgał przeciwko ościeniowi, par excellence, utraci wiele. „Szczepionka ma być przepustką do Nowego Wspaniałego Świata”, a ludzie jej pozbawieni nie będą żyli w świecie normalnym, „niewspaniałym”, ale na zupełnym marginesie, jeśli oczywiście ich wegetacji będzie w ogóle przysługiwać dumne miano „życia”.
Czy Rappoport przesadza? Miejmy nadzieję, że tak, w końcu nie jest on wyrocznią. Chociaż wiele jego opinii okazało się trafnych i wartościowych, to przecież „wiele” nie oznacza „wszystkie”. W każdym razie ostatnie informacje z Antypodów mówiące, że premier Australii ostrzega, że w przypadku dalszego niekorzystnego rozwoju pandemii wprowadzi przymus szczepień dla wszystkich obywateli tego kraju, zdają się uprawdopodabniać „spiskowe” tezy Rappoporta. Podobnie jak informacja zawarta w „JAMA”, ważnym piśmie medyków amerykańskich, mówiąca, że „Dopóki nie będzie dostępna bezpieczna i skuteczna szczepionka na SARS-CoV-2, a większość populacji nie zostanie zaszczepiona, przypadki COVID-19 i związana z nimi zachorowalność i śmiertelność będą prawdopodobnie trwać”. Pamiętają Państwo, jak pan Szumowski sugerował, że niebezpieczeństwo zakażenia, choroby i śmierci z powodu korony, a co za tym idzie obowiązek noszenia namordników, będzie istnieć do czasu wynalezienia i zastosowania w masowej skali szczepionki? Wtedy zachorowalność i śmiertelność, z powodu COVID-a, „przestaną trwać”.
My kontra psychopatyczni oprawcy
Eta Onrish rysuje taką oto wizję nadchodzącej dystopii wykreowanej za pomocą systemu kredytu społecznego zaufania. „Ponieważ te systemy są coraz bardziej wszechobecne, a firmy, agencje i rządy coraz częściej odwołują się do ich wyników, będą one nadal podważać twoje wolności, a te wolności mogą łatwo zostać ograniczone przez kogoś, kto ma program, celowo manipulując twoim wynikiem zdobytych punktów u władzy. Ponieważ systemy te nie są regulowane żadnym skutecznym nadzorem, można ich będzie użyć w sposób niewłaściwy i niekorzystny dla obywateli. Nie będzie żadnej ochrony przed sankcjami, które spotkają tych, których władze uznają za nieposłusznych lub wypowiadających się nie po jej myśli. Obecne prawa, chroniące przed ingerencją władz w sferę wolności, nie mają zastosowania do tego nowego de facto systemu rządów, na który zezwalamy”.
Niestety, zezwalamy. Dlaczego tak słabo podnoszony jest publicznie fakt, że maseczkowy terror jest oczywistym bezprawiem, łamaniem ustawy i konstytucji? Dlaczego, zamiast cisnąć w kąt namordniki, oczywisty symbol naszej zgody na gwałcenie złotych wolności obywatelskich, my, rzekomo „naród szlachecki”, toczymy jałowe, niestety często agresywne, dyskusje na temat „nosić kagańce czy nie nosić”? Niech Państwo zauważą, że nawet tzw. prawicowi publicyści, „endecy i wolnościowcy”, którzy z niejednego koryta wyjadali i dlatego są nazywani mainstreamowymi, uporczywie i wbrew faktom wciskają wolnym ludziom swoją prostacką mentalność, mówiąc głupoty o „idiotach nienoszących maseczek” i zarażających, zapewne z psychopatyczną satysfakcją, staruszki. Dlaczego nie buntujemy się słysząc o tym, że partia rządząca śmiała przedstawić projekt ustawy (faszystowskiej par excellence) zwalniającej z odpowiedzialności urzędników państwowych (a sam zapis pozwala sądzić, że właściwie każdego), którzy złamią prawo w walce z urojeniami nazywanymi „pandemią”, powołując się na „interes społeczny”? Czy widząc tak jawne dowody świadczące, że nasze umiłowanie wolności jest w strzępach, rządzący nami – coraz częściej wydaje się mi – ewidentni psychopaci nie sięgną po metody, które przecież już tak dobrze sprawdziły się w Chinach? Oczywiście dla naszego dobra i zdrowia.
Onrish pisze jeszcze: „W miarę przyzwyczajania się do tego, że ranking zaufania, ale nie naszego do władz, tylko władz do nas, może wpływać na życie i wolności, będziemy bardziej skłonni przestrzegać wszelkich wytycznych, aby osiągnąć wyższe wyniki w tym rankingu. Dostrzegając wartość w systemach zaufania społecznego, nie tylko przestaniemy z nimi walczyć, ale wkrótce będziemy o nie błagać. Być może nie żyjemy w roku 1984, ale nie miejmy wątpliwości, na horyzoncie pojawia się Nowy Wspaniały Świat”.
W miarę jak chroniczny stres będzie trwał, będzie coraz bardziej niszczył nas emocjonalnie, fizycznie i psychicznie. W tym stanie rzeczy cofać się będziemy do bardziej nawykowych, podświadomych zachowań, a umysł stanie się bardzo łatwy do manipulowania. Dla przesłuchującego lub oprawcy ciągły stres jest kluczem do odblokowania umysłu i wyrobienia w obywatelach nawyku posłuszeństwa i konformizmu, przypomina oczywiste, bo podstawowe fakty z psychologii człowieka Dylan Charles.
Obywatel kat?
Hannah Arendt w słynnej pracy „Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła” stwierdziła, że najgorsze w totalitaryzmie jest to, że zbrodniarzem może się stać przeciętny obywatel, zwykły człowiek, któremu w normalnym systemie nigdy by nie przyszło na myśl, że mógłby krzywdzić ludzi, a nawet ich zabijać. Arendt powiedziała też (a za to została znienawidzona przez wiele środowisk żydowskich), że „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii”. Niestety coraz częściej przychodzi na myśl to, że takie tendencje do unicestwiania, niechby „tylko” duchowego, własnych narodów przejawiają przywódcy współczesnych państw. Na polecenie sił wyższych, własnymi rękami, starając się doprowadzić ludzi do załamania psychicznego oraz uczynić, dla własnej korzyści, z przeciętnych obywateli bezmyślnych wykonawców sankcji narzuconych bezprawnie na społeczeństwo.
Waking Times podaje trzy metody, za pomocą których można z porządnego człowieka uczynić bezwzględnego fagasa władzy. Pierwszą jest możliwość zrzucenia odpowiedzialności za swoje czyny na rzekome autorytety (władzę, prawo – vide propozycja ustawy autorstwa „dobrej zmiany”). „Kiedy pozorny autorytet mówi ludziom co mają robić, ci mogą posunąć się do skrzywdzenia, a nawet zabicia innego człowieka”.
Dowodzi tego słynny eksperyment społeczny Stanleya Milgrama z 1961 r. dotyczący posłuszeństwa, jakie przeciętny człowiek, czyli każdy z nas, razem z tymi, którzy uważają siebie za „nieprzeciętnych”, wykazuje względem autorytetu. Badanie przeprowadzone przez zespół Milgrama pokazuje, jak bardzo nasza etyka może ulec zmianie pod wpływem przekonania, że odpowiedzialność za nasze czyny spoczywa na autorytecie, takim jak „ekspert” lub lider. Zaintrygowany rolą niemieckiego personelu wojskowego w obozach koncentracyjnych w czasie II wojny światowej, Milgram chciał się dowiedzieć, pod jakim naciskiem ludzie, z własnej woli, zaczęli wyrządzać krzywdę innym.
W trakcie doświadczenia polecano uczestnikowi, aby ten poraził prądem nieznaną mu osobę. Testowany nie wiedział, że naciskany przez niego włącznik nie wyzwalał elektrycznych uderzeń, a rzekomo zwijający się z bólu „porażony” to w rzeczywistości aktor odgrywający rolę ofiary. Milgram odkrył, że większość ludzi raziłaby prądem na zamówienie osoby w fartuchu laboratoryjnym, nawet jeśli wiedziałaby, że w wyniku otrzymanej dawki woltów ofiara zostanie ciężko ranna. Tylko niewielki procent ludzi odmówił aplikowania coraz to większych porcji prądu.
Dylan Charles uważa, że obecna COVID-owa sytuacja jest odtworzeniem eksperymentu sprzed ponad pół wieku, w skali nie laboratoryjnej, ale globalnej. „W rzeczywistości COVID-19 masy są celowo kierowane do jednej grupy ekspertów i wpływowych osób i niedopuszczane do innych wiarygodnych, ale sprzecznych z oficjalnymi, informacji eksperckich i naukowych. Ci, którzy dziś wierzą w autorytet głównego nurtu, przejmują za aprobatą władz rolę nadzorców, którzy zastraszają, nękają, cenzurują i grożą obywatelom pragnącym zachować neutralność lub chcącym wyrazić swój sprzeciw wobec szerzącej się psychozy” . Skóra cierpnie, a człowiek traci resztki nadziei na lepsze jutro, gdy widzi na załączonym na stronie Waking Times filmie, do jakiego poziomu chamstwa ze strony nakręconego maseczkowca doszło w jednym z marketów. W Ameryce – symbolu i ostoi wolności! Zwłaszcza dla nas, Polaków.
Inny słynny eksperyment został przeprowadzony dziesięć lat później przez dra Phillipa Zimbardo. Badanie wykazało, że kiedy ludzie zostaną umieszczeni na pozycji autorytetu, będą nadużywać swojej władzy. Natomiast postawieni w sytuacji podporządkowania zachowają się jak więźniowie.
W ramach doświadczenia znanego jako stanfordzki eksperyment więzienny studenci Uniwersytetu Stanforda wzięli udział w studium mającym na celu zbadanie psychologicznych skutków stania się więźniem lub strażnikiem więziennym. Proces rozpoczął się od pozbawienia „więźniów” oznak tożsamości i indywidualności poprzez wydanie im jednakowych uniformów, numerów identyfikacyjnych oraz nylonowych siatek, którymi mieli zakryć włosy.
Strażnicy nie otrzymali żadnego specjalnego przeszkolenia (chodziło o to, aby reagowali jak zwykli ludzie z ulicy, którym dano na chwilę władzę nad współobywatelami) i mogli robić wszystko, co uznawali za konieczne, aby utrzymać porządek (działać tak, aby móc zwalczyć zagrożenie COVID-em, w naszej „pandemicznej” sytuacji). Byli ubrani w mundury khaki i okulary przeciwsłoneczne (odpowiednik animizujących masek antywirusowych), a także dano im gwizdki i pałki (mętnie sformułowane, bezprawne, zarządzenia ministra zdrowia i premiera rządu III RP) do nękania więźniów o każdej porze dnia.
Strażnicy szybko znaleźli różne sposoby drażnienia i karania więźniów. Więźniowie próbowali buntu, który został stłumiony, a oni sami wycofali się, przejawiając od tego czasu niestabilne emocjonalnie zachowania. Przewaga władzy i bezsilności więźniów zostały jasno wykazane, a więźniowie radzili sobie z tą sytuacją na różne sposoby. „Początkowo niektórzy z nich buntowali się lub walczyli ze strażnikami. Czterech więźniów zareagowało załamaniem emocjonalnym jako sposobem na ucieczkę z sytuacji bez wyjścia. U jednego na całym ciele wystąpiła psychosomatyczna wysypka na wieść, że jego wniosek o zwolnienie warunkowe został odrzucony. Inni próbowali sobie radzić robiąc wszystko, czego chcieli od nich strażnicy. Jeden z więźniów był nawet nazywany »sierżantem«, ponieważ był tak gorliwy w wykonywaniu poleceń” .
Dzisiaj, w wyniku obostrzeń przypominających regulaminy więzienne, masy na całym świecie przyjęły rolę więźniów, tracąc swoją indywidualną tożsamość i rozeznanie w rzeczywistości. Większość ludzi potrafi się jeszcze dogadać, ale wielu przyjmuje rolę strażnika więziennego, atakując i nękając tych, którzy nie stosują się do nowych nakazów dotyczących masek i innych arbitralnych ograniczeń związanych z fałszywą pandemią, konkluduje Dylan Charles.
Kiedy krzywda staje się cnotą
Trzecia metoda, za pomocą której rządzący próbują zrobić z nas bezwolne marionetki, to wymuszenie na obywatelach (na przykład rozpętaną histerią pandemii) uznania, że relacja pacjent–lekarz jest normalna nie tylko w klinice, ale również poza nią, w przestrzeni publicznej. Natomiast badania z zakresu psychologii społecznej wykazały, że kiedy ludzie zostaną umieszczeni w relacji lekarz–pacjent, rozwija się w nich poczucie bezradności i bezsilności.
„Relacja lekarz–pacjent jest prawdopodobnie najbardziej ekonomicznie i psychicznie wykorzystywaną relacją w dzisiejszym społeczeństwie. Jest to podstawa, na której działa i rozwija się Big Pharma i jest to jednocześnie wielki biznes. Wpływ lekarzy na pacjentów jest całkowity, a nasze społeczeństwo przekształca się w pacjentów, mogących zachować swoje zdrowie jedynie wtedy, gdy bezwzględnie poddadzą się zaleceniom lekarzy i ekspertów. Nie wszystkich, tylko tych mainstreamowo zatwierdzonych i namaszczonych”. Zamiast mówić nam, że tak wiele zależy od nas samych, od tego, czy wzmacniamy w sposób naturalny układ odpornościowy, każe się obywatelom oczekiwać biernie na szczepionkę, siedząc w domu albo nosząc maski.
W końcowych przemyśleniach Dylan Charles zauważa: „Jedną z najważniejszych obserwacji dokonanych na podstawie Eksperymentu Stanforda jest to, że podczas jego przebiegu żadna uczestnicząca w nim osoba nie zdawała sobie sprawy ze zmian, jakie zaszły w jej osobowości”.
Dokładnie to samo dzieje się teraz, gdy chwyty psychologiczne z Eksperymentu Stanforda są stosowane na poziomie masowym. W odpowiedzi na nowe i chroniczne stresory zaczynamy zachowywać się tak, aby dostosować się do dokuczliwej rzeczywistości, być posłusznym i stać się policjantem dla samego siebie.
W artykule badawczym z 2012 r. zatytułowanym „Contesting the »Nature« Of Conformity: What Milgram and Zimbardo’s Studies Really Show” (Kwestionowanie »natury« konformizmu: co naprawdę pokazują badania Milgrama i Zimbardo) autorzy Alexander Haslam i Stephen D. Reicher komentują:
„Podstawową kwestią jest to, że tyrania nie kwitnie, ponieważ sprawcy są bezradni i nieświadomi swoich czynów. Rozwija się, ponieważ aktywnie identyfikują się z tymi, którzy promują złe czyny jako cnotliwe. To właśnie przekonanie skłania uczestników do wykonywania brudnej roboty i sprawia, że pracują oni energicznie i twórczo, aby zapewnić jej sukces”.
Jeszcze jedna, tym razem optymistyczna uwaga. Autorzy cytowanego artykułu piszą, że w badaniu Milgrama ludzie decydowali się na zwiększanie napięcia prądu, który raził „ofiary” dlatego, że samo badanie nie uwzględniało innych opcji, nie skłaniało poddanych eksperymentowi do bardziej twórczego, łagodniejszego, rozwiązania problemu. Tam, gdzie takie możliwości były, mało kto decydował się na rażenie ludzi wysokimi dawkami prądu w celu posłusznego wykonania polecenia ludzi w białych fartuchach. I to jest pierwsza jaskółka nadziei. Może przyfruną następne?