Wprawdzie kończy się już pierwszy kwartał 2020 r., ale co nam szkodzi przyjrzeć się kilku przepowiedniom, dotyczącym tego, co nas czeka w obecnym roku i w latach nadchodzących.
Czas utraconej szansy
Pojęcie Europy Środkowej lub Europy Centralnej nie jest obecnie zbyt często używane. Choć były czasy, gdy nazwa ta dość często pojawiała się w trakcie dyskusji między uczonymi politologami, którzy w latach 80. zastanawiali się nad tym, jaki kształt polityczno-cywilizacyjny przybierze Europa po spodziewanym już wówczas upadku żelaznej kurtyny. Wtedy niektórzy z nich, zwłaszcza reprezentujący nurt konserwatywny i pokładający wiarę w przyszłość cywilizacji Zachodu, wskazywali, że to właśnie kraje Europy Centralnej takie jak Polska, Czechy czy Węgry mogą się stać zaczynem odrodzenia cywilizacji łacińskiej, więdnącej na opanowanym już wówczas przez libertynizm Zachodzie. Uważano po prostu, że Europa Centralna przezimowała wszystkie szalone eksperymenty, jakie miały miejsce we Francji, Włoszech, Niemczech, krajach skandynawskich na skutek dobrobytu oraz działań wyrosłych na nim dzieci kwiatów i aktywistów kontrkultury, takich jak Andreas Baader i Ulrike Meinhof, twórcy Frakcji Czerwonej Armii.
Paradoksalnie żelazna kurtyna i druty kolczaste komunistycznego obozu, zwanego obozem państw socjalistycznych, uchroniły te kraje przed odmianą czerwonej zarazy, która rozwijała się na Zachodzie przez powojenne lata dobrobytu i stabilizacji.
Teraz, niczym wyciągnięty z wielkiej zamrażalki Hibernatus (starsi Czytelnicy wiedzą, o co chodzi, młodsi mogą skorzystać z Wikipedii), a może lepiej – niczym Śpiąca Królewna, obudzona pocałunkiem księcia wolności, przypomną zepsutemu Zachodowi, jakie wartości przedstawiał sobą w czasach minionych. Szczególnie liczono pod tym względem na nasz kraj. W końcu – mówiono – fakt, że to właśnie z Polski wyszedł papież Jan Paweł II, zapewne o czymś świadczy. Niestety nadzieje okazały się płonne. Hibernatus błyskawicznie adoptował się do cieplarnianych warunków oferowanych przez „zgniły kapitalizm”, a obudzona, a właściwie mocno pobudzona Śpiąca Królewna ochoczo pognała bynajmniej nie do krynicy starych mądrości i cnót. Coraz częściej widywano ją na eventach typu Marsz Szmat czy imprez inicjowanych przez Fundację Dziewuchy Dziewuchom. Swojego rozczarowania postawami „wyzwolonych” rodaków nie krył Jan Paweł II, przestrzegając podczas IV Pielgrzymki do Ojczyzny w 1991 r. przed absolutyzacją pojęcia wolności, która – jak podkreślał – może prowadzić do nowych form zniewolenia.
Tak więc w okresie burzy i naporu transformacji ustrojowych w krajach byłych demoludów zarówno pojęcie Europy Centralnej, jak nadzieje z nią związane odeszły w zapomnienie. Jednak obecnie zdają się powracać, a to za sprawą Węgier i premiera tego rządu Viktora Orbána.
Brawo my!
Jesienią zeszłego roku premier Viktor Orbán, oświadczył, że czas Europy Zachodniej się skończył. Teraz nadchodzi czas Europy Środkowej. W listopadzie 2019 r. Summit News przytoczył kilka wypowiedzi węgierskiego szefa rządu, który wygłosił przemówienie w Pradze z okazji trzydziestej rocznicy aksamitnej rewolucji, mającej miejsce w Czechosłowacji w 1989 r. Wydarzenie to zapoczątkowało upadek komunizmu u południowych sąsiadów.
Premier Węgier mówił, że Europa Zachodnia kończy się, natomiast przyszłość należy do Europy Środkowej. Obecna sytuacja na Zachodzie oznacza, że Europa musi patrzeć na kraje takie jak Węgry i Czechy jak na państwa mające przed sobą świetlaną przyszłość. – Trzydzieści lat temu myśleliśmy, że Europa jest naszą przyszłością, ale dziś uważamy, że to my jesteśmy przyszłością Europy i jesteśmy gotowi na tę misję” – powiedział.
– Jesteśmy demokratami z Europy Środkowej. Dlatego musimy bronić suwerenności państw narodowych, ponieważ jeśli ją porzucimy, będzie to oznaczało koniec demokracji. Jak wiemy, jednym ze sposobów, w jaki Orbán próbuje odbudować swój kraj, jest zachęcanie Węgrów do posiadania dzieci, bowiem zwiększona liczba obywateli wyeliminuje potrzebę masowej imigracji. Wpływ polityki prorodzinnej na Węgrzech był ogromny. Liczba aborcji spadła z 40 449 do 28 500 w latach 2010–2017, liczba rozwodów z 23 873 w 2010 r. do 18 600, a liczba małżeństw wzrosła o 42%.
Jednak podkręcanie liczby urodzeń małych Węgierek i Węgrów to nie jedyny pomysł na wybicie się na niepodległość, jaki zaświtał w umysłach dzielnych Madziarów, którzy ustami swojego premiera oświadczyli dumnie: „Chcemy żyć jako wolne narody, a nie jako prowincje lub podległe imperium”. I jak powiedzieli, tak też zrobili, szukając pośród krętych i pełnych pułapek ścieżek polityki zagranicznej swojej własnej drogi. Orbán idący własną drogą zdaje się niczym Sabrina Carpenter i Farruko nucić: And I’m on my way/ The blood moon is on the rise/ The fire burning in my eyes/ No, nobody but me can keep me safe (Jestem w drodze/ Krwawy księżyc wschodzi/ Ogień płonie w moich oczach/ Nie, nikt poza mną nie może zapewnić mi bezpieczeństwa).
Niedawno w związku z naporem nachodźców na granicy grecko-tureckiej i marszczeniem brwi polityków unijnych, w tym również naszych – polityków i komentatorów życia politycznego (zwłaszcza tych mających osobliwy nawyk obwąchiwania nóg oraz ich okolic w poszukiwaniu odoru ruskich onuc) złoszczących się na bratanków, że w polityce zagranicznej grają na kilku fortepianach, a nie działają tak jak np. nasi, którzy uważają że szczytem finezji jest walenie w bęben, w dodatku jeden – tym niedorajdom Viktor Orbán powiedział: – Niech mi nie mówią z brzegu Oceanu Atlantyckiego, jak robić politykę wobec Rosji czy Turcji i jak się zajmować migracją, bo w życiu tego nie widzieli i nie sąsiadowali ze Związkiem Radzieckim, nie zajmowały ich [krajów] oddziały tureckie jak nas w średniowieczu (…). Rozumiem piękne słowa, które przywódcy zachodnioeuropejscy co jakiś czas trochę protekcjonalnie chcą nam dać jako dobrą radę. Nie tylko na to nie odpowiadam, ale też puszczam to mimo uszu, bo żyją w innym świecie, w innej rzeczywistości. Ja też im nie daję rad, jak ludziom urządzać nadzwyczaj dostatnie życie, gdy już nie wiedzą, co zrobić ze swoim dobrobytem.
Koniec globalizmu!
Premier ostrzegł, że globaliści w zachodniej Europie są obecnie w trakcie niszczenia społeczeństwa europejskiego opartego na państwach narodowych i kulturze chrześcijańskiej oraz że kraje Europy Środkowej przeciwstawiły się temu. Jest i druga dobra wiadomość.
Bank Ameryki (BofA) to jeden z największych banków świata. Pod względem wielkości aktywów zajmuje wśród tego typu instytucji USA pierwsze miejsce. Oczywiście nie wszystkiego, co mówią jego analitycy, należy słuchać jak wyroczni, ale wziąć pod uwagę zawsze warto. Jak wynika z analiz przeprowadzanych przez Bank Ameryki, zmagania z globalistyczną hydrą zmierzają ku radosnemu końcowi. Trend na rok 2020 i na lata rozpoczynającej się niebawem dziesięciolatki jest ponoć wyraźny – zmierzamy do końca globalizmu. „Kraje w coraz większym stopniu narzucają narodową politykę gospodarczą”. Coraz więcej państw zdało sobie sprawę, że zjawisko globalizacji doprowadziło do nieobliczalnych w skutkach „zaburzeń społecznych”.
Jak pisze Paul Joseph Watson, amerykański komentator życia politycznego, analitycy BofA w raporcie określającym, czego można się spodziewać w ciągu następnej dekady, stwierdzili, że w dużej mierze niekontrolowana globalizacja, która trwała mniej więcej w latach 1981–2016, „dobiega końca”. Proces ten jest skutkiem „powszechnego uznania, że chociaż globalizacja oznaczała niższe ceny konsumpcyjne, oznaczała również wolniejszy wzrost, niepewne zatrudnienie i zakłócenia społeczne”. Ta ogromna zmiana sprawi, że towary takie jak metale szlachetne i nieruchomości będą bezpieczniejsze dla inwestycji, ponieważ rządy będą dążyły do narzucenia protekcjonistycznej polityki gospodarczej.
„Kraje opracują wyraźną krajową politykę przemysłową i zwiększą wydatki na badania i rozwój w celu wspierania lokalnych innowacji, ochrony rodzących się gałęzi przemysłu i ochrony krajowych mistrzów innowacji i produkcji przed wrogimi zagranicznymi przejęciami” – twierdzą mózgowcy z BofA.
Przywódcom państw, w tym zwłaszcza rządowi Stanów Zjednoczonych, daje do myślenia fakt, że to właśnie „nacjonalistyczne” Chiny, a nie wielokulturowe USA, nie mówiąc już o duszącej się w oparach absurdu mutikulti Europie, wygrywają wyścig technologiczny, umożliwiając Pekinowi „osiągnięcie narodowej długoterminowej przewagi technologicznej w dziedzinie komputeryzacji kwantowej oraz w big data, 5G, sztucznej inteligencji, pojazdach elektrycznych, robotyce i cyberbezpieczeństwie”.
Kluczowe wezwania makro dla rynków i gospodarki w nadchodzącym roku to spowolnienie globalnego wzrostu. Prognozuje się spowolnienie globalnego PKB z 3,8 procent w 2018 r. do nieco ponad 3 procent w 2019 i 2020 r. Europa powinna ustabilizować się na poziomie około 1 procenta, podczas gdy Chiny mogą nieco wyhamować. Zakłada się bowiem
spowolnienie wzrostu z 6,1 do 5,6 procent. Inflacja prawdopodobnie spadnie z 3,1 procent w tym roku do 2,7 procent do 2021 r. Watson kończy swój wywód stwierdzeniem, że chociaż prognoza zawiera też uwagi na temat pesymistycznych trendów, fakt, że globalizm dobiega końca i że zaczniemy widzieć możliwe odwrócenie masowej imigracji, powinien dać nadzieję osobom po prawej stronie sceny politycznej.
„Wszechobecna łączność” zmieni także strukturę społeczeństwa, a to z powodu „Internetu rzeczy”, wbudowanego w praktycznie każdy nowy produkt fizyczny, co zdaniem krytyków stworzy wszechobecną siatkę masowego nadzoru w stylu „Raportu mniejszości”, filmu science fiction z 2002 r., w którym przedstawiono świat bez zbrodni, ale też bez wolności.
Przypomnijmy, bo nazwa może być myląca: „Internet rzeczy” (IoT) to wcale nie jest Internet „rzeczy”, lecz danych. Jak oświeca nas Wiki (ach, cóż byśmy poczęli – my, skromni niedouczeni publicyści, zwłaszcza ci z prowincji, gdzie o dobrą szkołę niełatwo, chyba że życia, ale przecież nie o takiej mowa – gdyby nie kochana stara, choć młoda przecież, Wiki!): „Internet rzeczy to koncepcja, wedle której jednoznacznie identyfikowalne przedmioty mogą pośrednio albo bezpośrednio gromadzić, przetwarzać lub wymieniać dane za pośrednictwem instalacji elektrycznej inteligentnej KNX lub sieci komputerowej. Do tego typu przedmiotów zaliczają się między innymi urządzenia gospodarstwa domowego, artykuły oświetleniowe i grzewcze oraz urządzenia noszone (wearables)”.
A lewacy straszą jak zawsze
Miejmy nadzieję, że pod wzmiankowanym, optymistycznym względem analizy mędrców z Banku Ameryki nie okażą się takim samym niewypałem jak „proroctwa” nawiedzonych lewaków, utrzymane w jakżeż innym klimacie niż raport (BofA). O tym, że podstawową metodą tresowania ludzi przez współczesnych czekistów jest „niezawisły” sąd oraz strach, lewacy posługują się nimi równie ochoczo i sprawnie jak ich radzieccy poprzednicy naganem i Kolegium Specjalnym NKWD, wiemy doskonale. Chociażby z „Teorii Spisku”.
Totalitaryści nie byliby sobą, gdyby nie usiłowali wprowadzać ludzi w stan przedzawałowy. Być może dlatego, że widzą, jak ich czas dobiega końca i to o wiele wcześniej, niż mogli się spodziewać, czyli na długo przed realizacją planu polegającego na zagnaniu wszystkich ludzi do jednego wielkiego kołchozu, gdzie będą mogli rządzić w swój ulubiony sposób – za pomocą kija.
O tym, jak nietrafne są ich wizje, może przekonać krótki rekonesans w archiwum wydań tak lewicowej gazety jak „The Guardian”. W lutym 2004 r. gazeta oświadczyła: „Zmiany klimatu w ciągu następnych 20 lat mogą doprowadzić do globalnej katastrofy, która pochłonie miliony ludzi w wojnach i klęskach żywiołowych”. Swoją informację oparła na „raporcie, utajnionym przez amerykańskich szefów obrony i uzyskanym przez »The Observer«”, dziennik równie lewicowy jak „The Guardian” i wydawany przez to samo wydawnictwo. Jakie treści zawiera raport „utajniony” przez Departament Obrony USA? Otóż ostrzega on, że „duże europejskie miasta zostaną zatopione w wyniku podnoszenia się poziomu mórz, a Wielka Brytania pogrąży się w »syberyjskim« klimacie do 2020 r.”. W dodatku będą miały miejsce takie wydarzenia jak „konflikt nuklearny, megasusze, głód i powszechne zamieszki, które wybuchną na całym świecie”.
Dokument przewiduje, że nagłe zmiany klimatu mogą doprowadzić planetę na skraj anarchii. Kraje posiadające broń nuklearną będą rozwijać swój potencjał po to, aby chronić malejące dostawy żywności, wody i energii. Nieliczni eksperci wtajemniczeni w treść raportu twierdzą, że nadchodzące zagrożenia dla globalnej stabilności znacznie przyćmiewają zagrożenie terroryzmem, relacjonuje „The Guardian”. Analiza Pentagonu kończy się następującym podsumowaniem: „Zakłócenia i konflikty będą endemicznymi cechami życia (…) Po raz kolejny działania wojenne określiłyby ludzkie życie”.
Zmiana klimatu „powinna zostać podniesiona do problemu bezpieczeństwa narodowego USA”, twierdzą autorzy dokumentu, Peter Schwartz, konsultant CIA i były szef planowania w Royal Dutch / Shell Group oraz Doug Randall z kalifornijskiej Global Business Network.
Według Randalla i Schwartza już teraz planeta dźwiga na swoim grzbiecie o wiele większy ciężar populacji, niż jest w stanie unieść, czyli wykarmić. Do 2020 r. „katastrofalne” braki w zaopatrzeniu w wodę i energię będą coraz trudniejsze do pokonania, pogrążając planetę w wojnie. Obaj autorzy ostrzegają, że 8200 lat temu warunki klimatyczne przyniosły powszechny brak plonów, głód, choroby i masową migrację populacji – zjawiska, które wkrótce mogą się powtórzyć.
Randall powiedział „The Observer”, że potencjalne konsekwencje szybkich zmian klimatu spowodują globalny chaos. – To przygnębiające – powiedział. – Jest to wyjątkowe zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, ponieważ nie ma wroga, na którego moglibyśmy wycelować nasze rakiety i nie mamy kontroli nad tym zagrożeniem. Czyli tymi wszystkimi fajerwerkami, które może „odpalić” katastrofa klimatyczna, mająca nadejść jeśli nie lada dzień, to w najbliższych latach – pisała przed szesnastu laty lewicowa, mainstreamowa prasa. „Randall dodał, że być może jest już za późno, aby zapobiec katastrofie. – Nie wiemy dokładnie, gdzie jesteśmy. Może zacząć się jutro i nie będziemy wiedzieć przez kolejne pięć lat [że apokalipsa już się zaczęła]” – powiedział.
Walka z negacjonizmem klimatycznym trwa i trwa mać !
Bob Watson, główny naukowiec Banku Światowego i były przewodniczący Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu dodał, że strasznych ostrzeżeń Pentagonu nie można dłużej ignorować.
„Czy Bush może zignorować Pentagon? Trudno będzie zataić tego rodzaju dokument. Jest to bardzo zawstydzające. W końcu najwyższym priorytetem Busha jest obrona narodowa. Pentagon nie jest szaloną, lewacką grupą. Jest konserwatywny. Jeśli zmiana klimatu stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i gospodarki, musi on działać. Istnieją dwie grupy, których administracja Busha zwykle słucha: lobby naftowe i Pentagon” – stwierdził Watson.
– Masz prezydenta, który mówi, że globalne ocieplenie jest mistyfikacją, a za rzeką Potomac masz Pentagon, który przygotowuje się do wojen klimatycznych. To przerażające, gdy Bush zaczyna ignorować własny rząd w tej sprawie – powiedział Rob Gueterbock z Greenpeace.
Oczywiście Pentagon nie jest szalony, a w czasach Busha był, w rzeczy samej, generalnie konserwatywny. Nie oznacza to, że wszyscy pracujący w nim ludzie byli zwolennikami drugiej kadencji Busha. Nawet wśród tych, którzy mają tam wiele do powiedzenia, znajdowali się przecież jego przeciwnicy, kryjący się ze swymi poglądami sceptycznymi wobec perspektywy kolejnej kadencji prezydenckiej tego reprezentanta republikanów.
Treść raportu była w roku 2004, wyborczym w USA, korzystna politycznie dla demokratycznego kontrkandydata. „Demokratyczny lider John Kerry uznaje zmiany klimatu za prawdziwy problem. Naukowcy rozczarowani postawą Busha grożą, że Kerry wykorzysta raport Pentagonu w swojej kampanii” – zauważył Bob Watson. Według lewicowych działaczy ekologicznych był jeszcze jeden powód, dla którego utajniono raport; bliskie powiązania administracji Busha z firmami energetycznymi i naftowymi miały kluczowe znaczenie dla zrozumienia, dlaczego zmiany klimatu zostały sceptycznie przyjęte w Gabinecie Owalnym. „Ta administracja ignoruje dowody, aby uspokoić garstkę dużych koncernów energetycznych i naftowych”.
Summit News, który na pięć dni przed nadejściem 2020 r. przypomniał histeryczne przekazy „The Guardian” sprzed lat, ironizował: „Najwyraźniej Wielką Brytanię dzieli zaledwie 5 dni od pogrążenia się w »syberyjskim klimacie«, a miliony ludzi już umierają w gigantycznej rzezi nuklearnej spowodowanej globalnym brakiem żywności i monstrualnymi suszami”. Albo – to alternatywne przypuszczenie – tak zwani „eksperci ds. klimatu” okazali się spektakularnie nieporadni i błędni w swych prognozach. Wszystkich. Od prognozy Paula Ehrlicha dotyczącej milionów zgonów z głodu w latach 80. aż po absurdalne twierdzenie Al Gore, że Arktyka będzie „wolna od lodu” do lata 2013 r. Dlaczego więc mamy teraz ufać tym samym ludziom? Sceptycyzm wobec spraw nieprzytomnie nagłaśnianych przez mainstreamowe media, który wyłania się z powyższych rozważań, to kolejne optymistyczne zjawisko, które z przyjemnością komunikuję Państwu w tekście.