„Wewnętrzny Krąg, Elityści, Moce – jakkolwiek chcesz ich nazwać – planują i organizują się za zamkniętymi drzwiami, aby wprowadzić globalne zarządzanie, Nowy Porządek Świata (NWO) lub ogólnoświatowy rząd. Aby to zrobić, muszą rzucić na kolana każdy rząd, sprawić, aby obywatele nie mogli się bronić” – uważa Gianni DeVincent-Hayes.
Cywilizacja trzęsących się nóg
Dr Gianni DeVincent-Hayes jest uznaną na arenie międzynarodowej pisarką, wykładowczynią. Opublikowała trzydzieści książek, setki opowiadań i artykułów. Otrzymała tytuł doktora summa cum laude na Uniwersytecie Maryland. W nagrodę za zasługi w pracy badawczej biblioteka tegoż uniwersytetu utworzyła archiwum jej imienia. Od 2002 r. dr Hayes podróżuje po całym świecie, przemawiając na takie tematy jak bieżące wydarzenia polityczne i społeczne, kultura, religia, nauki humanistyczne, literatura i inne. Uczona prowadziła też regionalne programy telewizyjne i radiowe. Jest byłym profesorem college’u, gdzie nauczała doktorantów metodologii badań. Jest także „kapelanem” szpitalnym, czyli po naszemu „kapłanką” jednego z kościołów protestanckich. Ma też doktorat z teologii.
Według kobiety Ameryka jest ostatnim bastionem, który broni się przed atakiem sił NWO. Chociaż nam akurat wydaje się odwrotnie – to ze Stanów Zjednoczonych, mimo zwycięstwa republikańskiego prezydenta, wychodzą na świat miazmaty zatruwające atmosferę międzyludzkich relacji, mające na celu budowę Nowego Porządku Świata, a fortece, jeśli jeszcze jakieś pozostały na tym świecie, są o wiele bardziej wątłe niż budowla o nazwie USA.
DeVincent-Hayes pisze na swojej stronie News With Views, że wymienione wyżej ciemne siły stosują szereg technik w celu ustanowienia NWO, ale każda z tych metod chce osiągnąć jeden i ten sam cel: rozbudzać w społeczeństwie poczucie strachu tak długo, aż w końcu zmęczone ciągłym życiem w niepewności uzna, iż jedynym wyjściem z tego stanu permanentnej trwogi jest ulec sile władzy, oddać jej naszą wolność i nasze prawa w zamian za zapewnienie bezpieczeństwa i ochrony.
Amerykanie są opętani nudą, apatią i ogólnym złym samopoczuciem, a co najgorsze – lękami. Jak zauważa dr Hayes, być może te warunki wyjaśniają prawdziwy wysyp samobójstw, plagę morderstw w kampusach, zmęczenie, narastającą niechęć do działania w imieniu i interesie innych, bezwładność i apatię oraz zatrważający zanik ludzkich uczuć.
W tym kontekście warto przypomnieć kilka uwag, które poczyniłem pisząc w ubiegłym roku artykuł w ramach „Teorii Spisku” o sitwach rządzących za pomocą strachu. O mediach, otaczających nas niczym wysoki więzienny mur niedopuszczający jasnego i przyjaznego światła rzeczywistości, które codziennie sączą w nas jad zwątpienia, niepewności, strachu. Poczucia czającej się zewsząd śmierci. Zewsząd, czyli z ziemi, z powietrza i z talerza.
Opinie wyrażane przez Gianni DeVincent-Hayes nie są odosobnione. Barry Glassner jest profesorem socjologii. Napisał lub był współautorem dziewięciu książek. Sławę przyniósł mu tom „Kultura strachu” (The Culture of Fear). Prof. Glassner, podobnie jak badaczka, której wypowiedzi są przedmiotem obecnej analizy, uważa, że Amerykę (choć nie tylko ją) zdominował klimat strachu. On również uważa, że rządzący wzbudzają strach w społeczeństwie, aby za jego pomocą osiągać swoje polityczne cele. Barry Glassner zwraca uwagę, że do sfery publicznej docierają mocno zdeformowane obrazy rzeczywistości, jak też relacje tendencyjne i pisane pod redakcyjne tezy oraz zgodne z modnymi trendami intelektualnymi.
Karmieni lękiem
Gdziekolwiek nie zajrzałaby „dociekliwa” kamera lub w co nie wymierzyłby „bezkompromisowy” obiektyw aparatu fotograficznego wysłannika mainstreamowej prasy, tam zawsze pojawi się prędzej lub później „brud, smród i ubóstwo” spowodowane albo „wyzyskiem Czarnego Luda” przez białych kolonistów – w przypadku, gdy (powiedzmy) wysłannik z „The New York Timesa” zdawać będzie relację z wizyty w którymś z krajów w Afryce czy Azji, albo hegemonią kulturową białego mężczyzny i jego patriarchalną dyktaturą. W tym drugim przypadku, gdy któryś z krajów cywilizacji zachodniej stanie się terenem „dociekliwej” penetracji dziennikarza, wysłannika jednej z zaledwie kilku korporacji trzęsących w Stanach Zjednoczonych rynkiem medialnym.
Przekaz skierowany do odbiorcy zainteresowanego tym, co dzieje się w kraju i na świecie, nie zawiera chłodnych, rzeczowych opisów, analiz czy interpretacji opartych na faktach. Zamiast tego mamy infantylne obrazki zwierząt „skrzywdzonych” przez zmiany klimatu, obowiązkowo spowodowane przez zachłanną działalność człowieka, roztapiające się lodowce Grenlandii, płonące kontynenty. Innymi słowy atakują nas zewsząd bądź to upiorne, bądź „ckliwe powiastki w miejsce naukowych chłodnych narracji” czy też karykaturalne obrazy rzeczywistości, wykreowane przez nieuczciwych dziennikarzy poprzez „podnoszenie odosobnionych przypadków [negatywnych zjawisk] do rangi tendencji”.
Socjolog uważa, że w dziejach najnowszych nie było jeszcze takiej epoki, w której tak wielu ludzi tak bardzo by się bało. Nie było tego nawet w czasie wielkiego kryzysu lat 30. XX wieku oraz w latach wojny i powojennych związanych z zimną wojną. Natomiast obecnie „Trzech na czterech Amerykanów uważa, że czują się bardziej zagrożeni i żyją przez to w większej trwodze niż 20 lat temu”.
„Kultura strachu” wydaje zatrute owoce. Społeczeństwa stają się coraz bardziej statyczne, apatyczne, nieskore do walki o przekształcenie otaczającej rzeczywistości na bardziej dla nich przyjazną. Tracą inicjatywę, oddając ją w ręce rządu – instytucji, którą zawsze w cywilizacji Zachodu uważano jeśli nie za wroga, to za zło konieczne. Stąd sądzono, że im jest go mniej, tym lepiej. Teraz to myślenie się odwraca – im więcej mają do powiedzenia decydenci polityczni, tym dla obywateli korzystniej, bezpieczniej. Z ludzi wolnych stajemy się rabami, chłopami pańszczyźnianymi, którzy co najwyżej potrafią kląć na ekonoma.
Musimy trzymać się kurczowo ręki władzy z powodu niebezpieczeństwa czyhającego na każdym kroku. Za każdym rogiem ulicy czai się śmiertelny wróg: dewiant, psychopata, kryminalista. Albo terrorysta lub populista bądź ekstremista polityczny, bądź fundamentalista religijny. Jak ktoś wierzy w UFO, to nawet reptilianie – humanoidalne gady, które przywędrowały z kosmosu, zapewne po to, aby nas zjeść. Kiedyś podobne klechdy opowiadano dzieciom, w nadziei (najczęściej płonnej), że może się trochę uciszą. Dziś takimi baśniowymi stworami ucisza się, skutecznie, dorosłych ludzi. Glassner w swojej książce stara się dowieść, że obecnie to nie poziom zagrożenia się podniósł, ale nasze obawy przed nim.
Na strachu, jak na śmieciach, dużo można zarobić
Autor „Kultury strachu” pokazuje, w jaki sposób ludzie i organizacje manipulują naszymi emocjami, czerpiąc konkretne zyski z naszych lęków. Politycy, którzy wygrywają wybory zwiększając obawy przed przestępczością i używaniem narkotyków, nawet gdy wskaźniki wyraźnie mówią o spadku zarówno jednego zjawiska, jak i drugiego. Grupy wsparcia, zbierające coraz więcej pieniędzy, wyolbrzymiając niebezpieczeństwa grożące obywatelom ze strony poszczególnych chorób. Programy telewizyjne, notujące wzrost oglądalności dzięki sprawnej perswazji, mówiącej o nadchodzących nieuchronnie kłopotach oraz udzielanym informacjom, jak im – mimo ich rzekomej nieodwołalności – zapobiec. Glassner wyjaśnia, jakie koszty ponosimy, poddając się bezrefleksyjnie propagandzie strachu. Oprócz pieniędzy wydawanych na niepotrzebne programy pomocowe oraz produkty, mogące się przydać „w razie czego”, tracimy bardzo dużo zdrowia, czasu i energii, „martwiąc się naszymi lękami”.
Nie tylko polityką, perwersją i gośćmi z kosmosu straszy nas reżim. Również jedzeniem, tzn. szkodliwością dla naszego zdrowia spożywania tego, co nam smakuje, a nie tego, co jeść nam należy. O tym co powinniśmy konsumować, aby żyć długo i szczęśliwie, informują nas codziennie programy telewizyjne, gazety i portale internetowe. Ponieważ „trend” zmienia się właściwie codziennie i to, co wczoraj było lekarstwem, dziś jest trucizną, nasz błogostan z dnia poprzedniego wynikający ze świadomości, że oto znów sobie zdrowo, par excellence, dogodziliśmy, zamienia się przy porannym przeglądzie prasy dnia następnego w jaskółczy niepokój, że jednak nie będziemy żyć wiecznie. Mimo uprawianego rzetelnie przed pracą dwugodzinnego joggingu, a po pracy aerobiku czy ćwiczeń na siłowni, jedzenia tylko białego mięsa, soi, otrąb, orkiszu, marchwi, zielonego groszku itp. itd. Oto właśnie chodzi: o ten nieustanny lęk i wszczepienie w nas przekonania, że niezależnie jak byśmy się nie starali, to i tak wszystko na nic.
To samo danie w 40 (gorzkich) smakach
Gianni DeVincent-Hayes wymienia aż czterdzieści sposobów, za pomocą których jesteśmy wprowadzani w stan permanentnego napięcia, podwyższonego poziomu lęku, rozhuśtanych emocji – czyli tego co sprawia, że nasze umysły są jakby przymglone, funkcjonujące na pograniczu rzeczywistości i koszmarów sennych. Trudno, a właściwie niemożliwe jest w takiej sytuacji odróżnienie tego, co się naprawdę wydarzyło, od tego, co się stać może, ale nie musi; człowiek zastraszony traktuje samą tylko możliwość nieszczęścia jak coś, co już się spełniło. Dlatego media bombardują nas codziennie negatywnymi scenariuszami wydarzeń, czyli takimi, do których jeszcze nie doszło, ale dojść może.
Prawo Murphy’ego mówiące „jeśli coś może pójść źle, to pójdzie” staje się w zalęknionym społeczeństwie najchętniej powtarzanym zdaniem. Jest ono w oczywisty sposób demobilizujące, zniechęcające do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka, promujące bierność i posłuszeństwo, bowiem w takiej sytuacji aktywność i śmiałość są karane. Ci, którzy mają nad nami władzę zrobią wszystko, aby sprawdzało się to właśnie powiedzenie-prawo, a nie inne, głoszące dumnie, że fortes fortuna adiuvat (dzielnym szczęście sprzyja), na którym cywilizacja łacińska zbudowała swój sukces.
Osoby mogące się stać w przyszłości autorytetami – niewymyślonymi przez media i przez nie wykreowanymi; nie takie, które stały się „kimś” dzięki usłużności wobec rządzących, konformizmowi posuniętemu do różnego stopnia (bo nie zawsze musi to być całkowite poddanie się hegemonowi), ale zawdzięczające swoją pozycję odwadze, niezłomności, talentom, przez co niesterowalne – na takie osoby czeka „niespodzianka” w postaci całej, odgórnie zorganizowanej, gamy niepowodzeń; zrazu drobnych, a później narastających szykan mających na celu osłabienie psychiczne, rozhartowanie ducha, dezintegrację osobowości. Stwierdzenie, że jej z pozoru nonkonformistyczne i niezależne zachowanie wynikało z zaburzeń psychicznych pojawia się w sposób oczywisty i dyskredytuje taką osobę, a innych skutecznie zniechęca do naśladownictwa.
Inną metodą zastraszania i zniechęcania, o której pisze Hayes, są rozsiewane pogłoski o tworzeniu obozów zatrzymań dla osób narażających się władzy. Prawdziwe czy nie – już sam fakt, iż zaczynamy w ich istnienie wierzyć, wprawia nas w stan lęku, a przynajmniej niepewności. Tym bardziej, że coraz więcej odnajdujemy dowodów na to, że możliwości inwigilacyjne państwa, a więc sprawdzenia naszej lojalności, są z roku na rok coraz większe.
Ważną metodą niszczenia oporu społecznego, obok zwalczania potencjalnych przywódców, zanim jeszcze na dobre rozwiną skrzydła swych możliwości, jest „korupcja moralna”. Ośmieszanie i podważanie wszystkiego, co wzmacnia poziome więzi, tworzące z mieszkańców zintegrowaną wspólnotę, funkcjonującą w siatce wzajemnych, obywatelskich zależności, będącą tarczą przeciw próbom manipulowania społeczeństwem.
W USA takie zrywanie więzi przejawia się w antyamerykanizmie, antypatriotyzmie i antytradycjonalizmie. U nas do niedawna rzeczy wyglądały podobnie, jednak obecnie dezintegracji wspólnoty służy odgórnie narzucany patriotyzm i tradycjonalizm, a właściwie to, co władza pod tymi pojęciami rozumie. Każdą lub prawie każdą inną próbę budowy postaw patriotycznych i tradycjonalistycznych piętnując jako przejaw penetracji ruskiej agentury albo czegoś w tym stylu.
Jeden strach straszniejszy od drugiego…
Nakręcaniu spirali strachu służy przestępczość. Jej wzrost, raz ukrywany, innym razem wyolbrzymiany w zależności od potrzeb władzy (np. wzrost przestępczości spowodowany polityką multikulti jest przemilczany w usłużnych władzy mediach) sprawia, że ludzie, utraciwszy najbardziej fundamentalne prawo do życia w spokoju, zaczynają akceptować coraz większą utratę swych wolności na rzecz Wielkiego Brata.
Podobnie jest w przypadku terroryzmu. „Moce utrzymują nas w stanie lęku przed terroryzmem – rzeczywistym lub wymyślonym – i prowadzą do tego, że rezygnujemy z naszych wolności na rzecz poprawy jakości bezpieczeństwa. 11 września 2001 r. spowodował poważne naruszenie konstytucji USA, naruszenie praw i zasad przez Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ustawę Patriot Act, biochipy”.
Wśród bogatego arsenału strachów dr Hayes wymienia też UFO: „niezależnie, czy mamy do czynienia z przybyszami z kosmosu, czy też nie – bo cała sprawa wymyślona jest przez rządzący establishment – opowieści o niezidentyfikowanych obiektach latających mogą być użyte do zaszczepienia w nas paraliżującego strachu. Wtedy każde stwierdzenie, że inwazja jest prawdziwa sprawi, iż szybko zrezygnujemy z naszych praw w celu ochrony przed wrogiem nie z tej ziemi”.
Jeszcze jednym sposobem na to, aby trzymać nas w odmętach lęku i niepewności są kryzysy – realne istniejące, choć sztucznie stworzone czy istniejące tylko w mediach, to nieważne. Najważniejsze jest to, że „wydają się nam prawdziwe”, a ich geneza jest rzeczywista, a nie sztucznie sprokurowana. Klasycznym jest globalne ocieplenie, które ma zjednoczyć obywateli nie tylko Ameryki, ale całego świata do „walki ze zmianami klimatycznymi”, oczywiście pod kierunkiem Sił Wyższych, według rozpisanego przez nich planu oraz opracowanych metod.
Kto się wyłamie z kolektywu, ten zostanie potraktowany jak w państwach byłego obozu komunistycznego traktowany był dysydent. Z czasem represje będą jeszcze większe, bowiem taki szkodnik zostanie skierowany do obozu reedukacyjnego (czyli łagru), a tam albo zostanie zresocjalizowany, albo starty z powierzchni ziemi. Poza tym „Używając globalnego ocieplenia jako »kwestii jednoczącej« Elitaryści nie tylko zarabiają pieniądze poprzez korporacyjne programy ekologiczne i towary detaliczne z etykietką »eko«, ale także oszukują ludzi, by wierzyli, że problem jest prawdziwy, podczas gdy w rzeczywistości setki naukowców ma opinię odmienną, ale albo ich poglądy nie są nagłaśniane, albo nie mogą ich opublikować ze względu na cenzurę druku, jaka rozpanoszyła się w wydawnictwach naukowych”.
Tak więc środowisko służy jako broń do realizacji celów Elitarystów i do stworzenia wspólnej mantry – własnej religii, dodaje dr Hayes. Do tego dochodzą między innymi zrównoważony rozwój i swoista „nacjonalizacja” ziemi, czyli zabieranie pod byle prawnym pretekstem gruntów ornych zwykłym ludziom i wykorzystywanie odebranej własności do własnych celów oraz kontrolowanie pogody (HAARP – aktywny program badań zorzowych o wysokiej częstotliwości i inna broń pogodowa).
Ważną metodą wprowadzania ludzi w permanentną drżączkę są też choroby: „bakterie i wirusy mogą zostać uwolnione podczas wojny lub w czasie pokoju, aby stworzyć chaos i zapotrzebowanie na ochronę, która pomogłaby mocarstwom w realizacji ich misji globalizmu. Pojawienie się HIV, wzrost wyeliminowanych niegdyś chorób dziecięcych, wojna biochemiczna oraz rosnąca liczba nieznanych chorób bakteryjnych i wirusowych są jeśli nie dowodem bezpośrednim, to przynajmniej poszlaką dowodzącą ich manipulacji”.
Oszołomstwo zaprogramowane
Rozmiękczeni ciągłymi troskami i obawami, przygnieceni odpowiedzialnością za sprawy, na które nie mamy wpływu, ani pomyślimy o robieniu tego co do nas należy, o kreowaniu nowych rozwiązań tych problemów, których zlikwidowanie nie jest ponad ludzkie siły.
Jakby tego było mało, aby upewnić się, że już na zawsze zostaliśmy wprowadzeni w stan totalnej bezradności, establishment, „ci co na górze”, wprowadzają nas w wirówkę ciągłego chaosu. „Umieszczając wydarzenia i działania w ramach totalnego zamieszania, w którym nikt nie wie, co robić, w kogo wierzyć lub na kim polegać, Moce mogą wyłonić się jako zbawcy, oferując uspokojenie zamieszania, lansując rozwiązanie problemów, które sami jawnie bądź potajemnie stworzyli. Potajemnie wymagali. Wyimaginowane dylematy utrzymują masy w ciągłej dezorientacji, »oszołomstwie«, odsuwając w ten sposób od rzeczywistych problemów, z którymi »elity« sobie nie radzą”.
Lansując hasła „różnorodności” wymusza się na ludziach okazywanie nie tylko tolerancji, ale też zrozumienia i akceptacji wartości, w które nie wierzymy. „Polityczna poprawność” jest tego celem. Cenzura i przestępstwa z nienawiści są również środkiem do wymuszania niepożądanych przez nas zmian w naszych ocenach, postawach, hierarchii wartości.
Ludzie stają się bezradni nie tylko dlatego, że są sparaliżowani strachem i wrzuceni w „wirówkę chaosu”, ale też z tego powodu, że ulegli rozkładowi moralnemu. Służyła i służy temu celowi propaganda perwersji seksualnej, narkotyków i alkoholizmu („lampka wina” w niemal każdym filmie, lansowana jako remedium na każdy rodzaj napięcia, jak niegdyś papieros lub cygaro). Poza tym: promowanie nielegalnych działań poprzez pozory „przyjemności” i obietnice zarabiania dużych pieniędzy oraz zachwalanie ich jako przejawu „buntu”, jak też propagowanie różnych form ciemnoty i zabobonu, czyli wiary w magię, skuteczność „technik duchowych wschodu”, „filozofię wschodu”, ezoteryzm, okultyzm – wszystko po to, abyśmy przestali polegać na sobie, swojej wolnej woli, utracili poczucie własnej wartości, odrzucili dzielność jako jedyną postawę godną wolnego człowieka wobec przeciwności losu („fatum”), zastępując ją postawą nieustannego żalu i pretensji oraz porzucili chrześcijaństwo, jedyną siłę zdolną oprzeć się różnym intelektualnym i duchowym zakapiorom, inżynierom dusz, czyli „późnym wnukom” Trockiego, Gramsciego i Lukacsa.
Naszą nadzieją, oprócz woli przeciwstawienia się złu i świadomości, z czym i z kim walczyć należy, jest również brak zgody między sitwami, które chcą panować nad obywatelami. Na nasze szczęście nie są one jednością – żrą się po prostu między sobą, co widać nawet na tak skromnym poletku jak to o nazwie III RP, w której od ładnych paru lat rozgrywa się żenujący spektakl „walki” – z jednej strony o sądy „sprawiedliwe”, a z drugiej – sądy „wolne”. Możemy to osłabienie wykorzystać i użyć z korzyścią dla własnych interesów i korzyści, tak jak to my je rozumiemy. My, a nie samozwańcze elity i autorytety, w „de” kopane!