Wbrew powszechnemu mniemaniu, nie intelekt, ale emocje rządzą ludźmi, dlatego chcąc przejąć kontrolę nad społeczeństwem należy dobrać się do jego warstwy emocjonalnej, a nie do intelektu.
W grudniu 2019 r. Edward Curtin na stronie The Unz Review przypomniał o sprawie bardzo dobrze znanej Szanownym Czytelnikom „Teorii Spisku”. Oto w latach dwudziestych XX wieku wpływowy amerykański intelektualista Walter Lippman argumentował, że przeciętny człowiek nie jest w stanie jasno ujrzeć wszystkich aspektów rzeczywistości, a co za tym idzie – w pełni zrozumieć otaczającego go świata. Przeto musi być prowadzony przez ekspertów, działających za kulisami wydarzeń, a często też owe wydarzenia tworzących.
Freud i jego bratanek Bernays
Z prac Lippmana, który wprowadził do nauk społecznych pojęcie stereotypu, korzystał Edward Bernays. Człowiek ten opracował zasady kształtowania opinii publicznej, w taki sposób, aby stała się ona zgodna z wolą i interesami elit rządzących. Bernays doskonalił swoje umiejętności pracując jako propagandysta w Stanach Zjednoczonych podczas I wojny światowej, a po wojnie został doradcą ds. public relations w Nowym Jorku.
Dziennikarz Tim Adams przypominał w „The Guardian”, że urodzony w 1891 r. w Wiedniu Edward Bernays wynalazł zupełnie nową nazwę dla swojego zawodu propagandysty: public relations. Później przez kilka pokoleń – dożył 103 lat – kształtował amerykańską mentalność, współpracując z takimi osobistościami politycznymi jak prezydenci Coolidge, Wilson, Hoover i Eisenhower, a także z tak ważnymi postaciami jak Thomas Edison, Caruso, Niżyński. Wpływał na decyzje największych korporacji, a nawet obcych rządów. „Ale jego wielki geniusz polegał na tym, że sprzedał amerykańskiemu społeczeństwu i amerykańskiemu biznesowi ideę podświadomości”.
Bernays przywiózł książki wuja do Ameryki, znalazł dla nich wydawcę i odkrył skuteczne sposoby na zwiększenie wpływów zawartych w ich idei na prasę głównego nurtu. Wierzył, podobnie jak jego wujek, że człowiek był kontrolowany przez swoje irracjonalne pragnienia; widział także, że stosując zasady psychoanalizy można te pragnienia kontrolować i nimi manipulować na szeroką skalę, dla władzy i zysku. To, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie intelekt, ale emocje rządzą ludźmi, dlatego chcąc przejąć kontrolę nad społeczeństwem należy dobrać się do jego warstwy emocjonalnej, a nie do intelektu. Ten i tak „odpłynie” na fali rozbuchanych afektów.
Bernays był jednym z pierwszych, którzy zrozumieli, że jedną z implikacji podświadomości jest to, że można się do niej odwołać w celu sprzedaży produktów i pomysłów. „Nie musicie już dawać ludziom tego, czego potrzebują; łącząc swoją markę z ich głębszymi nadziejami i obawami, możecie przekonać ich, by kupili to, o czym podświadomie marzyli”. Z drugiej strony: „Wyposażeni w nasze podświadome listy życzeń [wdrukowane w naszą podświadomość przez zabiegi marketingowe], mogliśmy iść na zakupy, aby zobaczyć życie, które widzieliśmy w reklamach”.
„The Century of the Self” to brytyjski dokumentalny serial telewizyjny z 2002 r. autorstwa reżysera Adama Curtisa. Film koncentruje się na pracy psychoanalityków Zygmunta Freuda i Anny Freud, córki sławnego psychoanalityka oraz konsultanta PR Edwarda Bernaysa. „Ta seria opowiada o tym, jak rządzący wykorzystali teorie Freuda, by kontrolować niebezpieczny tłum w epoce masowej demokracji” – czytamy w angielskiej wersji Wikipedii.
„The Century of the Self” zadaje głębsze pytania na temat korzeni i metod takich zjawisk jak konsumpcjonizm i utowarowienie pragnień, obaw, dążeń oraz stara się ukazać konsekwencje społeczne zamiany życia uczuciowego na przedmiot handlu. Dokument kwestionuje nowoczesny sposób postrzegania siebie jako zmienny i powierzchowny. Goniący jedynie za modą, która w mniemaniu współczesnego człowieka stała się synonimem tożsamości i autentyczności. A nawet – o zgrozo! – mądrości.
Wyłącz umysł, włącz pragnienia
Świat biznesu i świat polityczny używają psychologii nie tylko w celach rozpoznania pragnień społecznych oraz ich spełniania, ale także, w równie dużym stopniu, do tworzenia tych pragnień oraz do sprawiania, aby ich produkty, idee i wygłaszane przemówienia były jak najbardziej przekonujące dla konsumentów i wyborców. Curtis kwestionuje intencje i pochodzenie tych stosunkowo nowych metod uaktywniania społeczeństwa. Autor dokumentu uważa, że ta aktywność podobna jest do animowanej przez aktora marionetki bądź harców psa prowadzanego na smyczy przez właściciela.
Kiedyś proces polityczny polegał na angażowaniu ludzi do działania poprzez argument i racjonalny dyskurs. W ten sposób chciano docierać do świadomości oraz ułatwiać realizację interesów wspólnoty. Natomiast obecnie – sądzi historyk public relations Stuart Ewen – politycy odwołują się do prymitywnych impulsów, które mają tylko jeden cel: konsumpcję. Inne, szersze sprawy są poza sferą zainteresowań współczesnych mas; albo też uważają one, że szersze idee to zwykłe zawracanie głowy, dokonywane przez różnych frustratów bądź osobników nawiedzonych.
Jak czytamy na stronie BBC: „Dla wielu osób w polityce i biznesie triumf jaźni jest ostatecznym wyrazem demokracji, w której władza w końcu dostała się w ręce ludu. Oczywiście ludzie mogą czuć, że są odpowiedzialni, że mają władzę, ale czy naprawdę? »Century of the Self« opowiada nieopisaną, a czasem kontrowersyjną historię rozwoju społeczeństwa masowo-konsumpcyjnego. W jaki sposób stworzono wszechogarniające ja, przez kogo i w czyim interesie?”.
W tym kontekście szczególnie wymownie brzmią słowa Paula Mazura, wiodącego bankiera z Wall Street, pracującego dla Lehman Brothers w 1927 r., cytowane przez Wikipedię: „Musimy zmienić Amerykę z kultury potrzeb na kulturę pragnień. Ludzi należy nauczyć tego, aby pragnęli rzeczy nowych, nawet wówczas, gdy dotychczasowe nadal zdatne są do użytku (…) Pragnienia człowieka muszą przyćmić jego potrzeby”. Dlaczego? Ponieważ podstawowe potrzeby człowieka nie są wielkie, pragnienia natomiast są nieograniczone. Stanowi to pożywkę dla hochsztaplerów politycznych i specjalistów od wciskania wszelkiej tandety, zarówno tej materialnej, jak intelektualnej i duchowej!
Przykładem tego ostatniego może być, opisana przez Wikipedię, działalność Philipa Goulda, stratega politycznego oraz Matthew Freuda, konsultanta PR i prawnuka Zygmunta Freuda. W latach 90. obaj przyczynili się do przywrócenia władzy Partii Demokratycznej w USA i odnowionej Partii Pracy w Wielkiej Brytanii poprzez stosowanie metod wypracowanych przez psychoanalityków podczas zajęć psychoterapeutycznych z zaburzonymi pacjentami.
Curtis kończy stwierdzeniem: „Chociaż czujemy, że jesteśmy wolni, w rzeczywistości my – podobnie jak politycy – staliśmy się niewolnikami naszych własnych pragnień”.
A te cechuje zmienność, uleganie kaprysom i przemijającym modom, a jedyną stałą cechą pragnień wydawał się być ten nagły, agresywny fakt ich istnienia, czyli pożądania coraz to nowych rzeczy, doświadczeń, wrażeń, chwilowych związków.
Miraż wolnego wyboru
Powróćmy na chwilę do tekstu Adamsa zamieszczonego w „The Guardian”, pod znamiennym tytułem „Jak Freud zaszedł nam za skórę”. Dziennikarz podkreśla w nim, że „W przyszłości, którą tworzył Bernays, nie kupisz nowego samochodu, ponieważ stary się zużył; kupisz bardziej nowoczesny, aby zwiększyć poczucie własnej wartości lub na niższym zawieszeniu, aby zwiększyć poczucie atrakcyjności seksualnej. Nie wybierzesz pary butów do biegania dlatego, że są wygodne bądź praktyczne; zrobisz to, ponieważ gdzieś głęboko w Tobie tkwić będzie przekonanie, że w ten sposób zrealizujesz reklamowy nakaz Just Do It (po prostu zrób to). I nie będziesz głosował na partię polityczną, bo obywatelski obowiązek nakazuje ci, aby wybrać ugrupowanie mające według ciebie program najlepiej służący dobru wspólnemu; zrobisz to z powodu tajemnego uczucia, że w ten sposób najpełniej wyraziłeś siebie i wypromowałeś jako człowieka roztropnego i obytego w świecie”.
W powyższym kontekście nie od rzeczy będzie przypomnieć nasze tyleż nieprzytomne, co wstydliwe wybory z ostatnich trzech dekad, które ponownie wyniosły do władzy komunistów z SLD, byłego ministra sportu w komunistycznym rządzie, czyli Aleksandra Kwaśniewskiego, nierzadko mocno nietrzeźwą głowę III RP w latach 1995–2005 czy obóz aferałów i ponurych cyników żerujących na Polsce w latach 2007–2015, mających w głębokiej pogardzie nasze potrzeby i aspiracje oraz wrażliwość.
„Nasi ludzie – powiedział Herbert Hoover – zostali przekształceni w stale poruszające się maszyny szczęścia”. Ostatnie kilka dekad to historia uświęcania przez Zachód uczuć i pragnień jednostki, z olbrzymią szkodą dla takich cech jak namysł, refleksja, powściągliwość. „Natomiast kilka pokoleń rodziny Freudów było spiritus movens tej krucjaty”.
„W rzeczywistości” – sugeruje Curtis – „to, co widzimy, jest rodzajem pseudodemokracji, która zbyt uważnie słucha ludności, ale nie do końca tego, co można nazwać jej racjonalną myślą”. Nowa Partia Pracy coraz bardziej uwięziona jest w grupach docelowych. Słucha jej uczuć, kaprysów i pragnień, które się nieustannie zmieniają. Widząc na przykład, że w owych grupach, tuż przed wyborami, dominują nastroje niechętne danym wartościom, zjawiskom, celom, nie propaguje ich. Nie oznacza to jednak, że gdy zdobędzie władzę, nie będzie chciała realizować tych celów – wbrew wcześniejszym zapowiedziom. „Ale czy mogliby kiedykolwiek dojść do władzy bez fałszywych obietnic zaspokojenia egoistycznych pragnień wyborców”? – zastanawia się twórca dokumentu „The Century of Self”.
Wojna na słowa
Wspomniany na początku tego materiału Edward Curtin pisał na stronie The Unz Review, że występujący w dokumencie Adama Curtisa Bernays, mimo iż wówczas dobiegający setki (ale wciąż bardzo bystry), ujawnia swoją manipulacyjną postawę i sposób myślenia tych, którzy poszli za jego przykładem. Bratanek Freuda mówi, że powodem, dla którego nie mógł nazwać swojej nowej działalności „propagandą” było to, że Niemcy nadali propagandzie „złe imię”. Stąd trzeba było wymyśleć eufemizm „public relations”. Następnie dodał: „jeśli możesz użyć propagandy podczas wojny, możesz jej użyć również w czasie pokoju”.
Edward Curtin stwierdza, że Bernays nigdy nie używał PR w celach pokojowych, ale posługiwał się nim, aby manipulować opinią publiczną (tworząc telewizyjne fake newsy pomógł w przeprowadzeniu zamachu stanu CIA przeciwko demokratycznie wybranemu rządowi Árbenza w Gwatemali w 1954 r.). Oskarżał Niemców, że „nadali propagandzie złe imię”, ale tak naprawdę winę za to ponosi on oraz rządy USA korzystające z jego usług oraz z usług następców tego specjalisty od manipulacji postawami i uczuciami wielomilionowych mas.
Posługując się rozległą kampanią kłamstw skierowaną głównie do Amerykanów, by uzyskać poparcie dla wojny, której się sprzeciwiali („pomyśl o broni masowego rażenia, jakoby ukrywanej przez reżim Saddama Husajna w Iraku”), Bernays, wypowiadając się przed kamerami, wyrażał zadowolenie ze swojej propagandy wojennej, którą rozkręcił przed przystąpieniem USArmy do II wojny światowej, ponieważ ów prowojenny pijar doprowadził do poparcia „wojny kończącej wszystkie wojny”. Szczególnie dumny był ze swego udziału w powstaniu hitu o I wojnie światowej, „Yankee Doodle Dandy”, nakręconego w 1942 r. w celu promowania kolejnej wojny, „ponieważ pierwsza jakoś nie osiągnęła swojego wzniosłego celu”.
Propaganda – opium dla intelektualistów
W kolejnych latach do Bernaysa, Lippmana i im podobnych dołączyli badacze zjawisk społecznych, psychologowie i rozmaici inni, którzy zamierzali budować demokrację poprzez opracowanie strategii i technik inżynierii społecznej zgodnie z życzeniem klas rządzących. Ich techniki propagandy rozwinęły się wykładniczo wraz z rozwojem technologii, stworzeniem CIA, infiltracją wszystkich głównych mediów.
Dzisiaj, jak się to popularnie mówi, większość ludzi jest „podłączona” i czerpie informacje z mediów elektronicznych, które są w większości kontrolowane przez gigantyczne korporacje, działające w porozumieniu z rządowymi propagandystami. „Zadaj sobie pytanie: czy siła oligarchicznego państwa wojennego z jego rozbudowaną propagandą i sieciami szpiegowskimi wzrosła, czy też może zmalała w ciągu twojego życia? Odpowiedź jest oczywista: przeciętni ludzie, których zniszczyli Lippman i Bernays, tracą, a elity rządzące wygrywają”.
Co w tym wszystkim najbardziej istotne, „Nie dzieje się tak tylko dlatego, że potężni propagandyści są dobrzy w kontrolowaniu tego, co myślą tak zwani »przeciętni« ludzie, ale, co może ważniejsze, biegli są również – a prawdopodobnie nawet bardziej – w myleniu lub kierowaniu myśleniem tych, którzy uważają się za ponadprzeciętnych, tych, którzy mogą przeczytać książkę lub dwie albo czytają wiele artykułów, oferujących różne punkty widzenia na dany temat”.
To są właśnie te osoby, które tworzą klasę profesjonalistów i intelektualistów, stanowiącą 15–20% populacji, z których większość to nie elity rządzące, ale ich pracownicy, a czasem ich tuby propagandowe. „To jest ta część populacji, która uważa się za »dobrze poinformowaną«, ale wiadomości, które przyswajają, są często naszpikowane (zarówno świadomie, jak też nie) drobnymi, błędnymi wskazówkami, co utrudnia im zrozumienie ważnych spraw publicznych, ale pozostawia w fałszywym przekonaniu, że należą do elity umysłowej bardzo dobrze rozeznanej w tym, co dzieje się na szerokim świecie”.
Mądrzy czy tylko użyteczni?
Grupa społeczna, która wywiera wpływ niewspółmierny do swej liczby, przyczyniła się do zatarcia granic między faktem a fikcją. W jej skład wchodzą osoby opiniotwórcze, często dziennikarze, pisarze, aktorzy i inni ludzie związani z kulturą. Stanowią oni jądro propagandy, które otacza większa liczba osób wchodzących w skład klasy intelektualnej lub będących znakomitościami w swym fachu: akademików, nauczycieli, lekarzy, prawników. Są tam również przedstawiciele innych zawodów zaufania publicznego. Ta szersza grupa przekazuje z kolei otrzymane opinie tym, dla których są autorytetem. W ten sposób jad propagandy rozprzestrzenia się na całe społeczeństwo – paradoksalnie dzięki gorliwej pomocy osób uważających się za „mądrych, roztropnych i przyzwoitych”.
Według Edwarda Curtina przykładem zwycięstwa propagandy wojennej rozsiewanej ochoczo przez „mądrych i przyzwoitych”, a stworzonej przez zespół propagandowy o nazwie Bellingcat („dzwoniący kot”) jest Bliski Wschód. Zespół został założony przez bezrobotnego Anglika Eliota Higginsa, a sfinansowany przez The Atlantic Council, będący think tankiem z głębokimi powiązaniami z rządem USA, NATO, producentami wojennymi i ich sojusznikami oraz przez National Endowment for Democracy (NED) – inną niesławną amerykańską organizacją, mocno zaangażowaną w tak zwane kolorowe rewolucje, czyli operacje zmiany reżimów na całym świecie.
Bellingcat to domniemana grupa amatorskich badaczy internetowych, którzy przez kilka lat namawiali rząd USA, za pomocą spreparowanych przez siebie wieści, do wojny przeciwko rządowi syryjskiemu, obwiniając prezydenta Asada o atak chemiczny na miasto Douma. Według Curtina zespół stoi za ożywieniem w sieci antyrosyjskiej propagandy. Grupa została pochwalona przez korporacyjne media głównego nurtu na Zachodzie. „Jej poparcie dla równie fałszywych Białych Hełmów (finansowanych przez USA i Wielką Brytanię) w Syrii także zostało docenione przez zachodnie media korporacyjne, a jednocześnie przez nie propagowane oraz przez wielu znakomitych niezależnych dziennikarzy, takich jak Eva Bartlett, Vanessa Beeley, Catte Black i wielu innych”.
Należy jednak zwrócić uwagę, że nie wszyscy intelektualiści dają się zwieść garstce mąciwodów i zwykłych łgarzy, jak zauważa strona The Unz Review, wymieniając takich krytyków prac grupy Bellingcat jak Seymour Hersh i profesor MIT Theodore Postol. Ten ostatni znany jest również z tego, że skrytykował rządową analizę ataku chemicznego na obszar Ghouta w 2013 r. w Syrii. Podobnie jak nie dał wiary analizie USA i innych rządów zachodnich dotyczącej ataku chemicznego na syryjskie miasto Chan Szajchun z dnia 4 kwietnia 2017 r. Poza tym Postol oskarżył Organizację do spraw Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) o „oszustwo” dotyczące ataku chemicznego w mieście Douma. Wcześniej krytykował oświadczenia rządu USA chwalące się bardzo wysokimi wskaźnikami skuteczności pocisków Patriot podczas I wojny w Zatoce Perskiej, znanej również jako Operacja Pustynna Burza.
O powiązaniach Bellingcat z rządem USA pisze wielu niezależnych dziennikarzy, w tym Ben Norton i Max Blumenthal z The Gray Zone.