Od tygodni strażacy próbują uporać się z pożarami w Australii. Ogień strawił do tej pory niemal 10 mln hektarów lasów; szacuje się, że zginęło już około pół miliarda zwierząt, m.in. kangurów i koali. Miejscowe władze wzywają do ewakuacji 240 tys. osób. – Kolejne godziny będą bardzo, bardzo trudne – mówił na początku stycznia Daniel Andrews, premier stanu Wiktoria. „Australia płonie, ratunku nie widać. »Klimatyczne samobójstwo«” – krzyczał tytuł jednego z popularnych tygodników, oddając stan trwogi, jaki zapanował na szpaltach mainstreamowych mediów zachodnich. A skoro tak, to również polskich. W końcu nasze są tylko ich przekaźnikami.
Kłamstwo w 3D
Krzysztof Jabłonowski już na początku stycznia na stronie Konkret24 ostrzegał, że wiele z informacji o tym, co się dzieje na Antypodach, okraszanych poruszającymi fotografiami, jest zwyczajnie fałszywych. „Na niezgodne z prawdą opisy zdjęć zamieszczanych w ostatnich dniach w mediach społecznościowych zwrócono uwagę na facebookowym profilu »Kataklizmy w Polsce i na świecie«”.
I tak możemy tam znaleźć m.in. zdjęcie przedstawiające chmury zabarwione na czerwony kolor. Udostępniono je na stronie nowozelandzkiej agencji charytatywnej na Facebooku. Zgodnie z opisem miałoby ono przedstawiać chmury nad pożarami w Australii. Jednak tak naprawdę zdjęcie pochodzi sprzed pół roku i przedstawia… zachód słońca nad jedną z hawajskich wysp, widziany z perspektywy samolotu. „Co ciekawe, fotografia nie po raz pierwszy została wykorzystana w mylący sposób. W sierpniu 2018 r. na fact-checkingowym portalu Snopes opublikowano tekst o użyciu zdjęcia z opisem sugerującym, że wykonano je nad płonącymi lasami w amerykańskim stanie Kalifornia”.
Redaktor Jabłonowski informuje, że na wspomnianym profilu ujawniono, że media wykorzystały do zilustrowania aktualnych wydarzeń zdjęcie wykonane podczas pożarów w Australii w 2013 r. „Chodzi o fotografię przedstawiającą sześć osób szukających w wodzie schronienia przed pożarem. Zdjęcie opublikowano na Instagramie wraz z sugestią, że przedstawia aktualne wydarzenia. Można je odnaleźć również na polskojęzycznym Twitterze”.
Natomiast na stronie anglojęzycznej tegoż medium społecznościowego pod zdjęciem widnieje komentarz internetmexicanshow: „Łał. Czy możesz sobie wyobrazić, że musisz wskoczyć do oceanu, aby uratować życie swoje i swoich dzieci? To dzieje się teraz w Australii! Ludzie otrzymali informację mówiącą, aby schronili się w takim miejscu, w którym mogliby przetrwać, bo »na wyjazd jest już za późno«. Potrafisz sobie wyobrazić, że otrzymałeś taką wiadomość?”. Histerycy na platformach społecznościowych podgrzewają temat, równie skutecznie jak promienie słoneczne nagromadzony łatwopalny chrust w australijskich lasach, o czym trochę później.
Zdjęcie pojawiło się w sieci w styczniu 2013 r. Opublikował je portal „The Guardiana”. Niezwykła fotografia przedstawia Tammy Holmes ratującą pięcioro wnucząt przed pożarem, który ogarnął jej dom w Dunally u wybrzeży Tasmanii. Zdjęcie zrobił jej mąż, który później opowiedział o tym prasie.
W ostatnich dniach wiele emocji użytkowników mediów społecznościowych wywołała także grafika wykonana przez artystę Anthony’ego Hearsey’a na podstawie zagregowanych danych z ostatniego miesiąca, pochodzących z należącego do NASA serwisu FIRMS. To system udostępniający aktualne dane z satelitów NASA o obszarach, na których zarejestrowano podwyższoną temperaturę.
„Wielu internautów udostępniało grafikę na swoich profilach sugerując, niezgodnie z prawdą, że jest ona »zdjęciem NASA« czy »zdjęciem satelitarnym NASA«” – pisze Krzysztof Jabłonowski. „Ta fotografia wykonana przez NASA pokazuje prawdziwy horror pożarów buszu, które pustoszą Australię” – napisał na Twitterze jeden z użytkowników serwisu.
Grafika Anthony’ego Hearsey’a stała się popularna na całym świecie. Wbrew woli autora, upowszechniła się również jej błędna interpretacja. Sam artysta zabrał głos na swoim profilu na Instagramie. „To wizualizacja 3D pożarów w Australii. To nie jest fotografia. Uważajcie to za ładniej wyglądającą grafikę” – napisał. Zaznaczył, że grafika zawiera zebrane dane z okresu od 5 grudnia 2019 r. do 5 stycznia 2020 r. „Skala jest trochę przesadzona z uwagi na efekt blasku” – podkreślił.
Trochę prawdy, trochę nie
Dopiero po około dwóch tygodniach od czasu rozpoczęcia histerii, której dobrym przykładem jest oświadczenie jednej z księgarń w mieście Nowej Południowej Walii (leżącym blisko obszarów ogarniętych przez pożary) mówiące – cytuję za Dominikiem Sipińskim – „że książki traktujące o wizji postapokaliptycznego świata przenieśliśmy do działu wydarzenia bieżące”. Fikcja zaczęła dzielić się miejscem (co prawda z wolna i bardzo niechętnie) z rzeczywistością. Stąd również w naszych mainestreamowych przekaziorach zaczęły pojawiać się treści bardziej wyważone, co nie znaczy, że mające na celu podważenie opinii, że klimat się zmienia, ocieplenie nadciąga, a w związku z tym jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Znaczy to tylko tyle, że wrzeszcząc na całe gardło apokaliptyczne „przepowiednie” media głównego nurtu uznały, że jak tak dalej pójdzie, to nie tylko stracą głos (a mówienie szeptem nikogo w dzisiejszych rozkrzyczanych czasach nie przekona), ale również twarz (przy założeniu, że jakąś mają), wiarygodność (j.w.) i, w końcu, czytelników. A co za tym idzie – reklamodawców i zyski.
I tak wspomniany wyżej popularny tygodnik piórem Michała Roleckiego zauważył, że tegoroczne pożary buszu w Australii nie pochłonęły najwięcej ofiar w historii (najgorzej było w 2009 r., gdy zginęło 179 osób; więcej ofiar niż w tym sezonie ogień przyniósł także w latach 1926, 1938, 1966, 1967 i 1983). Nie strawiły też największego obszaru w dziejach tego kraju (do tej pory spłonęło 15 mln ha buszu; bywały lata, gdy płonęło 17, 30 i 45 mln ha).
Za Wikipedią dodajmy, że szalejące, jak co roku, pożary na najmniejszym kontynencie spowodowały śmierć 29 osób. Kataklizm w Australii objął swoim zasięgiem ok. 10 milionów hektarów [a więc mniej niż podawał red. Rolecki – R.K.]. To mniej więcej tyle, ile wynosi 30 proc. powierzchni Polski. Czyli 100 tys. km². Powierzchnia Australii to 7 mln 692 000 tys. km².
Prasa podawała, że w wyniku pożarów zginęło miliard zwierząt! Ostatecznie skończyło się na pół miliardzie. Jednak i ta liczba budzi zastrzeżenia. Prof. Chris Dickman, ekspert w dziedzinie bioróżnorodności z uniwersytetu w Sydney, autor raportu, z którego zaczerpnięto liczby, wydał oświadczenie. Tłumaczy, że chodzi o liczbę zwierząt dotkniętych skutkami pożarów, a nie śmiertelne ofiary. To, co zagraża im najbardziej, to głód na pogorzeliskach.
Upragnione deszcze kończące zwyczajowo okres pożarów, typowy dla kontynentu australijskiego o tej porze roku, nareszcie spadły, nawet wcześniej niż prognozowali meteorolodzy i pisali dziennikarze, spośród których część wskazywała na luty, a nawet marzec jako przewidywany początek pory deszczowej. Czy zmieniło to tembr wieści z Antypodów? Gdzie tam. Gasnące ognie nad australijskim buszem nie zdołały udobruchać dziennikarzy mainstreamu. „Deszcz w Australii. Zbawienny? Niekoniecznie” – głosił tytuł artykułu zamieszczonego na Onecie. „W Australii wreszcie spadł deszcz, południe kraju może na chwilę odetchnąć z ulgą. Jednak eksperci ostrzegają: dotychczasowe zagrożenie związane z pożarami może się przerodzić w niebezpieczeństwo powodzi i osunięć ziemi”. A więc nie cieszymy się zawczasu, bo nasze entuzjazmowanie się jest nie tylko nieuzasadnione, ale może sprowadzić na nas oskarżenie o negacjonizm klimatyczny.
„Przypomnijmy, że od kilku dni w Australii pada deszcz, co pomaga w walce z ogniem, ale miejscami doprowadza do powodzi. Problemem są też burze piaskowe i gradobicia o nieprawdopodobnej skali. W stolicy kraju, Canberze, spadł grad o średnicy piłek golfowych, niszcząc samochody, sklepowe witryny i raniąc zwierzęta” – donosiła niestrudzenie prasa. Sytuacja stała się na tyle poważna, że do akcji ratowania australijskiej fauny włączyło się wrocławskie zoo. Na odsiecz ruszyła również celebrytka Olga Tokarczuk, której niedawno Szwedzi, w liczbie osiemnastu, dali nawet Nobla.
Jeśli nie klimat, to co?
Michał Rolecki zauważył, że rozchodzące się w Internecie wieści o tym, że za katastrofą stoją podpalacze, których jakoby już 183 aresztowano, mają swe źródło w serwisie „News Corp (należącym do Ruperta Murdocha, właściciela licznych tabloidów). Szybko podchwycił ją Donald Trump junior oraz skrajna prawica w USA”.
W Australii rządzi centroprawicowa Liberalna Partia Australii. Na czele gabinetu stoi Scott John Morrison. Od dawna w kraju toczy się ostry spór między LPA a lewicową Partią Pracy o politykę ekologiczną. Konserwatyści, według zielonego lewactwa, prowadzą politykę „prowęglową” oraz lekceważą potrzebę „systemowego podejścia do walki z katastrofą klimatyczną”.
Polityka „prowęglowa” rządu spowodowana jest tym, że węgiel to jedno z największych bogactw tego kraju – Australia jest największym na świecie eksporterem „czarnego złota”. W 2018 r. eksport przyniósł jej 47 mld dol. Druga pod względem wielkości eksportu Indonezja sprzedała go za 20 mld, czyli ponad dwukrotnie mniej, trzecia jest Rosja – 17 mld dol. (dane za Michałem Roleckim). Czy może więc dziwić, że „konserwatywny rząd upiera się przy energetyce węglowej i pozwala otwierać nowe kopalnie”?
W tym kontekście zwraca się uwagę, że przybywają coraz to nowe dowody świadczące, iż za wieloma pożarami stoją celowe podpalenia. Nasuwa to w sposób oczywisty pytanie, czy nie jest to zorganizowana akcja polityczna ekoterrorystów i lewackich fundamentalistów, dążąca do tego, aby na bazie rozhuśtanych emocji wymóc na rządzie Morrisona bardzo niekorzystne dla społeczeństwa decyzje o zamknięciu kopalń i rozpoczęciu „walki z katastrofą klimatyczną”, bo w przeciwnym razie „spłonie cała Australia”? A później reszta świata? I co wtedy?
O „negacjonizm klimatyczny” został oskarżony Craig Kelly, liberalny członek Australijskiej Izby Reprezentantów, po tym jak stwierdził w jednym z wywiadów, że pożary buszu i lasów nie są spowodowane zmianami klimatu. „Kelly poprawnie zidentyfikował główną przyczynę problemu pożaru, wskazując na nagromadzone przez lata suche zarośla, nieusunięte z lasów przez lekceważące ten problem władze” – pisze Tom Harris na stronie America Out Loud.
Kelly powiedział w Good Morning Britain: – Teraz mamy rekordowe ilości „paliwa” na ziemi: to wyschnięte krzewy, które gromadziły się przez lata i każda królewska komisja, którą mieliśmy z okazji poprzednich pożarów krzaków, mówiła, że musimy zmniejszyć te ilości naturalnej podpałki. A jednak nie wzięliśmy tych opinii pod uwagę.
Z opinią Kelly’ego zgadza się Rob Scagel, specjalista od mikroklimatu leśnego z Kolumbii Brytyjskiej, mówiąc: – O wszystkim decyduje sposób, w jakim postępuje się z materiałem leśnym mogącym być potencjalną przyczyną pożarów. Chodzi o to, aby nie zaniedbywać usuwania zgromadzonych z czasem w jednym miejscu uschniętych konarów drzew, gałęzi, suchych krzewów, naniesionych przez wiatry i inne zjawiska atmosferyczne, z różnych stron obszarów leśnych i stepowych. I na to powinny znaleźć się pieniądze oraz czas, aby obmyślić skuteczne sposoby pozbycia się tych botanicznych „odpadów”, będących naturalną podpałką. Natomiast „Wydawanie zasobów finansowych i kapitału intelektualnego na kwestie związane ze zmianami klimatu jest tak samo skuteczne w łagodzeniu pożarów buszu jak zmiana koloru papieru używanego do ich opisywania”.
Kelly wskazał, że susza była również ważnym czynnikiem przyczyniającym się do pożarów buszu, ale wyjaśnił: – Jeśli spojrzymy na długoterminowe zapisy opadów w Australii, to przekonamy się, że nie ma tu żadnych trendów. W miarę wzrostu CO2 nie było trendu do zmniejszania się ilości opadów. Przez pierwsze 20 lat tego stulecia mieliśmy więcej opadów w Australii niż przez pierwsze 20 lat ubiegłego stulecia.
Ci, którzy chcą dowodzić, że pożar wybuchł z powodu rekordowych upałów, a te z kolei spowodowane są globalnym ociepleniem, nie zwracają uwagi na to, że potrzeba 30 lat danych pogodowych, aby stworzyć pojedynczy punkt danych klimatycznych. Zapis z jednego roku, a nawet z kilku lat, nie dowodzi niczego o klimacie. Poza tym ignorują oni fakt, że według Australijskiego Biura Meteorologicznego opady w okresach deszczowych w ciągu ostatnich dwu dekad były znacznie powyżej średniej. Nie było jednak ulew, bo to z kolei mogłoby oznaczać, że coś rzeczywiście dzieje się z klimatem, ponieważ jak informowała 16 stycznia strona Watts Up With That, najczęściej oglądana strona na temat globalnego ocieplenia i zmian klimatu, „Gdyby globalne ocieplenie rozszerzyło pas tropikalny, popychając deszcze monsunowe na południe, Australia prawdopodobnie otrzymałaby więcej opadów, a nie mniej”.
Dr Paul Read z Narodowego Centrum Badań Pożarów i Podpaleń powiedział, że większość pożarów jest skutkiem celowych działań podpalaczy. Część spowodowana została przez człowieka nieumyślnie – wypalanie traw, krzewów, palenie ognisk przez dzieci. Część to skutek uderzenia piorunów w porze suchej.
Dobra strona pożarów
Jak podkreśla Tom Harris na stronie America Out Loud, w ostatnich tygodniach różne podmioty za australijskie pożary buszu obwiniały globalne ocieplenie, rzekomo spowodowane wzrostem poziomu dwutlenku węgla (CO2). „Ale, jak to często zdarza się w debacie na temat zmian klimatu, dowody na to czerpią z przestarzałej nauki na temat środowiska naturalnego”.
Zarówno wyższa temperatura, jak i wyższy poziom CO2 powodują wzrost wilgotności gleby, a tym samym zmniejszają ryzyko samozapłonów. Wraz ze wzrostem temperatury wzrasta parowanie, powodując więcej opadów, co zwiększa wilgotność gleby. W miarę wzrostu CO2 aparaty szparkowe w liściach są otwarte krócej, przez co wydalają mniej wody do atmosfery, a więc więcej pozostaje jej w glebie, ponownie zmniejszając możliwość powstania ognia.
Harris wyjaśnia też, że ogień ma zarówno złe, jak i dobre strony. Jest on istotną częścią naturalnego cyklu. Ogień usuwa martwe, wyschnięte złogi roślin, które w całości niczemu już nie służą, ale ich popiół użyźnia glebę, powodując bujny wzrost podściółki i powrót życia na obszary zdominowane do tej pory przez uschłe organizmy. Istnieje specjalny obszar botaniki o nazwie ekologia ognia (Fire Ecology), który bada rolę i znaczenie ognia i cyklicznych pożarów w ekosystemach. W większości ekosystemów, zwłaszcza lasów, wiele roślin wymaga „obróbki termicznej”, zmiękczającej lub otwierającej nasiona, co oczywiście rozpoczyna nowy cykl życia roślin, których twardą łuskę ochraniającą zarodki musi najpierw przetrawić pożar.
Takie nasiona potrzebujące obróbki ogniem występują chociażby w klimacie śródziemnomorskim. Jest to wyjątkowa strefa klimatyczna, ponieważ 70% opadów występuje tam zimą. Wszystkie pozostałe typy klimatu mają albo 70% opadów w lecie, albo rozkładają się one równomiernie przez cały rok.
Klimat śródziemnomorski ma wyjątkową roślinność zwaną maquis w Europie i chaparral w Kalifornii. Są to wiecznie zielone krzewy oraz małe drzewa gęsto porastające dany obszar. Roczny cykl klimatyczny sprawia, że obszar ten potrzebuje ognia, aby flora mogła ponownie się rozwinąć. Podczas gorącego, suchego lata rośliny marnieją, ale ich nasiona przetrwają. Pod koniec upalnego sezonu, gdy zaczynają się tworzyć chmury deszczowe, pojawiają się błyskawice powodujące pożary, które spalają rośliny, ale pozostawiają nasiona. W miarę upływu pory deszczowej zaczyna się okres lawin błotnych, ale na szczęście kiełkujące szybko nasiona stabilizują glebę, wyjaśnia Harris. Podobny proces zajdzie w Australii, w której rozpoczęły się już ulewne deszcze powodujące, jak już było wspomniane w tym tekście, „osunięcia ziemi”.
Naturalny cykl pożarów lasów tworzy tzw. pożary koron (crown fires). Poruszają się one szybko, wypalając martwe resztki, ale pozostawiając większość roślin przy życiu. Rządy postanowiły powstrzymać pożary lasów, przez co całkowicie zakłóciły naturalną dynamikę. Ośrodki decyzyjne, obecnie opanowane przez absolwentów stronniczego systemu edukacji ekologicznej, chętnie pozwoliły zielonym ekstremistom realizować ich pomysły, porzucając dotychczasową rozsądną praktykę oczyszczania środowisk leśnych i stepowych z zarośli. Aktywiści skarżyli się, że taka pielęgnacja lasu nie była „naturalna”, kiedy w rzeczywistości była rozsądnym naśladowaniem natury, zauważa Tom Harris.
Jeśli rząd australijski naprawdę chce kierować się naukowymi danymi, a nie ideologią zielonych, „powinien zaakceptować uwagi Kelly’ego, kierować się nimi i zachęcić go, aby nadal informował społeczeństwo o tym, jakie są rzeczywiste przyczyny pożarów”.
Warto nadmienić, że inny specjalista od pogody, Dave James podjął ostrą polemikę z opiniami Toma Harrisa na stronie The Coast, na którą ten odpowiedział we wpisie zamieszczonym pod omówionym w tym tekście artykułem: „Wyjaśniłem już panu Jamesowi, że wiele jego argumentów jest błędnych lub mylących. Nie będę marnować więcej czasu na tłumaczenie mu tego, chyba że inni ludzie będą zadawać takie same lub podobne pytania”. Dave James ripostował: „Nauka nie przejmuje się naszymi różnicami politycznymi. Nie ma »lewicowej« nauki o klimacie i »prawicowej« nauki o klimacie. Fizyczne właściwości gazów cieplarnianych i innych czynników powodujących zmiany klimatu nie zależą od naszych przekonań politycznych. Naukowe dowody na zmiany klimatu spowodowane przez człowieka są solidne i przekonujące”.
I kto ma rację? Jedno jest pewne: najbardziej do świadomości społecznej przebijają się mantry grozy: jest źle, a będzie jeszcze gorzej. I w tym „dołowaniu” ludzi tkwi chyba największy problem. Natura może sobie poradzić z wieloma zjawiskami, ale co może poradzić na „zdołowanego” człowieka? Nic! Tu musimy dawać sobie radę sami. Tylko jak?