Kraj niegdyś przywodzący na myśl – w dużej mierze za sprawą książki „Kanada pachnąca żywicą” Arkadego Fiedlera – piękno dzikiej przyrody tajemniczej puszczy północnoamerykańskiej, zagubione w niej, lśniące w promieniach słońca tafle jezior, wielkie, swobodne przestrzenie, jak też kojarzący się z naturalnymi zróżnicowaniami społecznymi, kulturowymi, narodowościowymi, językowymi, gdzie obok mieszkańców metropolii, żyli wolni, choć tęskniący za dawnymi czasy Indianie, gdzie język francuski mieszał się z angielszczyzną – więc taka pachnąca wolnością Kanada już od dawna nie istnieje. Weszła ona na krętą drogę tzw. postępu, czyli uwalniania wszystkich od wszystkiego co szacowne, wypracowane przez pokolenia, będące zaczynem rozwoju. Innymi słowy, obecnie jest to kraj zmierzający raźnym krokiem do totalitaryzmu. Syty materialnie, ale ubogi duchowo, rozgdakany modnymi sloganami o różnorodności, równouprawnieniu, progresie, ale tak naprawdę niemający nic do powiedzenia, milczący, z kneblem cenzury w ustach.
Coraz duszniej w sieci
Oczywiście nie tylko Kanada cierpi na postępactwo, chorobę zaszczepioną Zachodowi przez wirusa marksizmu kulturowego, teoretycznej nadbudowy rewolucji komunistycznej nowego typu, która niszczy niczym wirus komputerowy najlepszy z programów, jaki udało się stworzyć ludzkości – program cywilizacji łacińskiej.
Timothy Berners-Lee to brytyjski fizyk i programista, współtwórca i jeden z pionierów usługi WWW, jednej z najpopularniejszych usług internetowych. Od 1994 r. jest przewodniczącym Konsorcjum World Wide Web, w skrócie W3C – organizacji, która zajmuje się zestawieniem instrukcji pisania i przesyłu stron WWW. W3C jest obecnie zrzeszeniem ponad 400 organizacji, firm, agencji rządowych i uczelni z całego świata. Jak informuje Wikipedia, publikowane przez W3C rekomendacje nie mają mocy prawnej, nakazującej ich użycie. Niemniej jednak każda licząca się grupa Big Tech stara się ich bacznie przestrzegać.
W grudniu Ethan Huff poinformował na stronie Natural News, że Tim Berners–Lee ogłosił nowy „kontrakt dla sieci”, który, jak mówi, będzie służyć jako „mapa drogowa do budowania lepszej sieci”. W związku z tym wiele osób zadaje sobie pytanie: co się stanie z wolnością słowa online w 2020 r.?
Mimo że Berners-Lee twierdzi, że jego „kontrakt dla sieci” dotyczy ochrony „praw cyfrowych”, giganci technologiczni, którzy w niej działają, w tym Google i Facebook, robią dokładnie odwrotnie, choć jak najbardziej zgodnie z prawdziwymi, a nie deklarowanymi intencjami Bernersa-Lee, ograniczając prawa do Pierwszej Poprawki [gwarantującej wolność wypowiedzi – R.K.] osób online. Mało tego. Coraz częściej ze strony administratorów mediów społecznościowych padają głosy mówiące, że wolność słowa jest czymś „fatalnym”. Dlatego może ona dotyczyć jedynie wybranych przez gigantów Big Tech tematów, interpretacji, poglądów, perspektyw. Wszystkie inne muszą zostać wykluczone ze społecznego obiegu jako „chore z nienawiści”, „rasistowskie”, „ksenofobiczne”, „seksistowskie”, „homofoniczne”, „oszołomskie”, „foliarskie”, wyrażane – jakżeby inaczej! – „mową nienawiści”.
Innymi słowy, jak pisze wspomniany Ethan Huff ze strony Natural News, „Tak długo, jak zgadzasz się z Google i Facebookiem, że szczepionki są »bezpieczne i skuteczne«, na przykład, możesz o tym swobodnie opowiadać na ich platformach. Ale jeśli zwrócisz uwagę na fakt, że szczepionki zawierają całe sekwencje genów poronionych dzieci, nagle dowiadujesz się, że Twój limit wolności został wyczerpany”. Oczywiście to samo dotyczy innych spraw, jak chociażby krytyki „kultu LGBTQ”. W końcu nie jest tajemnicą fakt, że „Jeśli na Facebooku wyrazisz sprzeciw wobec wydarzeń Drag Queen Story Hour i transseksualnej indoktrynacji dzieci, wtedy Twoja »wolność słowa« nagle staje się mową nienawiści, co oznacza, że nie jest już dozwolona, a może nawet kosztować Cię karierę”. I żeby tylko w mediach społecznościowych!
Zdaniem Ethana Huffa wniosek jest oczywisty: „kabała technologiczna” wprowadza kraje wysoko rozwinięte, takie jak USA czy Kanada, wprost w komunistyczny system totalitarny, eliminując wolność słowa i nazywając wszystkie przeciwne punkty widzenia „mową nienawiści”.
Podobnie jak komunistyczne Chiny ze swoim systemem „oceny zdolności kredytowej”, amerykańscy giganci technologiczni, tacy jak Google, Facebook, Twitter i wielu innych, aktywnie badają treści udostępniane za pośrednictwem ich platform, aby przypisać użytkownikom różne stopnie „wolności słowa” w zależności od ich poglądów. Najwięcej takiej „wolności” mają ci, którzy zgodnie ze słowami Hegla „zrozumieli konieczność”. Konieczność poddania swych słów i myśli pod kontrolę administratorów sieci i powtarzania własnymi słowami ich „jedynie słusznych” poglądów. Na drugim biegunie – wiecznego banowania (a w końcu wykluczania ze społeczności) są ci, dla których kalkowanie cudzych opinii i wyrażanie ich jako swoich przemyśleń to rzecz nie do zaakceptowania i nie do zniesienia.
Na cenzurowanym
Ludzie, których punkt widzenia pokrywa się z punktem widzenia „głębokiego państwa”, mogą swobodnie publikować i udostępniać nawet najbardziej „obrazoburcze” treści. Przymiotnik bierzemy tu w cudzysłów, bo co to za „obrazoburstwo”, jeśli nie uderza ono w silnych, nie łamie ich stereotypów, wygodnych mniemań i przyzwyczajeń oraz uroczych mitów, które stworzyli na swój temat.
Ale jeśli odważysz się napisać, że tzw. edukacja seksualna to eufemizm dla słowa „deprawacja” czy „zgorszenie braci najmniejszych”, za co nawet miłosierny Bóg kazał topić deprawatora z kamieniem młyńskim u szyi lub jeśli stwierdzisz, że nie wszyscy Murzyni skończyli Harvard i mają maniery lordów z Oxfordu, lub że mężczyźni mają rzadziej „te dni” – a wielu, może nawet zdecydowana większość, nie ma ich wcale – niż kobiety – więc jeśli wszystkie te bluźnierstwa pojawią się na Twej stronie, to nie dziw się, gdy prędzej czy później dostaniesz ostre ostrzeżenia, a później znikniesz z platformy. Zostaniesz bowiem potraktowany jak teoretyk spisku, oszołom, hejciarz, seksista, rasista… Język współczesnej demonologii jest bardzo bogaty w słowa, za pomocą których można naznaczyć, napiętnować i zesłać w czeluści przeciwnika ideologicznego i politycznego.
„Chyba że jesteś kimś, kto uważa, że wszystkie szczepionki są bezpieczne i skuteczne, że fluor w wodzie pitnej jest dobry dla ludzkiego ciała, że GMO są okej, że niektórzy mężczyźni mają miesiączki, a niektóre kobiety mają penisy i że Hillary Clinton powinna była zostać prezydentem, a Donald Trump powinien zostać oskarżonym” – wtedy jako osoba odpowiedzialna, świadoma i poważna otrzymujesz status pozwalający cieszyć się niczym nieskrępowaną wolnością wypowiedzi, oczywiście w ramach wyznaczonych przez nadzorców. Ale tego nie trzeba Ci mówić, bo o tym bardzo dobrze wiesz, właśnie jako osoba odpowiedzialna, świadoma i poważna.
Kwestionowanie oficjalnych, mainstreamowych narracji sprawia, że kontestator treści, których nadawcą są elity, z własnej woli przechodzi z jasnej na ciemną stronę mocy; opuszcza zonę wolności wypowiedzi, wkraczając w ciemną, gęstą i ponurą sferę „mowy nienawiści”. Traci przy tym swoją pierwotną niewinność, człowieka mającego własne zdanie, stając się „teoretykiem spisku”.
Przypomnijmy na marginesie, że termin „teoretyk spisku”, jako dyskredytujący, został wprowadzony do obiegu przez CIA. Miało to związek z coraz częstszym kwestionowaniem przez dziennikarzy i innych obywateli ustaleń komisji Warrena, badającej i wyjaśniającej sprawę zamachu na Johna F. Kennedy’ego. Centralna Agencja Wywiadowcza wydała w kwietniu 1967 r. notatkę sklasyfikowaną jako „PSYCH” [wojna psychologiczna – R.K.], która czyniła z etykiety „teoretyk spisku” narzędzie walki z przeciwnikami narracji oficjalnych i przedstawiła szereg brudnych metod, których powinny użyć „elitarne przyjazne kontakty”, w tym politycy i postacie medialne, aby zdyskredytować i zlikwidować wszelkie głosy wątpiące oraz ośmieszyć każdego, kto próbował zakwestionować oficjalną wersję wydarzeń przedstawianych przez rząd.
Pragnienie prawdy i sprawiedliwości
W marcu 2018 r. Alexander Light zaalarmował opinię publiczną informacją o wzmagającej się w Internecie cenzurze. Najbardziej jaskrawym przykładem tłumienia wolności słowa w sieci była skandaliczna decyzja YouTube dotycząca kanału słynnego dziennikarza Alexa Jonesa, założyciela strony InfoWars, zawierającej alternatywne informacje. Kanał Jonesa miał ponad 2,2 mln subskrybentów i 33 tys. filmów, a mimo to administracja YouTube podjęła decyzję o jego wygaszaniu. Jak widać korporacja potrafi machnąć ręką nawet na zyski, jaki osiąga z reklam na kanałach cieszących się dużą oglądalnością, gdy chodzi o sprawy ideologiczne, o przekaz, który zgodny jest z aktualną linią polityczną i ideologiczną potentatów finansowych, których zdecydowana większość czapkuje przed poprawnością polityczną.
„Wszystkie odmienne głosy są cenzurowane i usuwane z Internetu. Z każdym dniem jest coraz mniej tematów, które możemy omawiać online bez cenzury lub zbanowania. Imperium zła nie chce, aby jego poddani kwestionowali oficjalną narrację. Chcą posłusznych niewolników, którzy pracują, konsumują i umierają”. Light nazywa media mainstreamowe „mediami dinozaurów”, które zaczynają wymierać. Młode pokolenia opierają się praniu mózgu i chcą zadawać pytania dotyczące istotnych kwestii, a nie takich które jako „istotne” są przedstawianie przez mainstream. Nie interesuje ich oficjalna narracja, kiedy kłamstwa i tuszowanie prawdy, jak też omijanie istoty rzeczy są tak rażące.
„Ludzie pragną prawdy i sprawiedliwości. W przypadku braku jednej z tych wartości zwracają się do Internetu. Zaczynają zadawać prawdziwe pytania i łączą się z innymi podobnie myślącymi ludźmi. Rozpoczynają obszerne dyskusje i łączą kropki. Im więcej kropek łączą, tym bardziej oczywiste staje się, że istnieje grupa niezwykle potężnych ludzi, którzy kontrolują świat zza kulis”.
Kontrolują prawie wszystko, co konsumujemy, co widzimy w telewizji, czego nasze dzieci uczą się w szkole; mogą uchwalać prawa i rozpoczynać wojny – taka jest ich siła – ale nie są wybierani na urzędy i przed nikim nie odpowiadają. Są niezwykle bogatymi dyktatorami, którzy mają moc wypłukiwania pieniędzy z powietrza i pożyczania ich rządom w interesie, kontrolują zasoby świata i są mocno zaangażowani w wyludnianie, uważa Alexander Light.
Według dziennikarza „Ci na samym szczycie piramidy to bezduszni socjopaci, mogący zrobić wszystko, co chcą i uciec od konsekwencji własnych czynów, ponieważ są ponad prawem. Mają armie »presstytutek« , czyli sprzedajnych dziennikarzy, które popychają do kłamstwa i kryją się za nimi (nawet jeśli oznacza to rozpoczęcie wojen i zabicie milionów niewinnych ludzi). Całe zło na świecie jest zgodne z ich projektem”. W dzisiejszych czasach, w których ludzkość osiągnęła dobrobyt na nienotowaną w historii człowieka skalę, życie powinno być spokojne, bezpieczne, upływające w zdrowiu i wśród kochającej rodziny. Bo o to ludziom w gruncie rzeczy chodzi.
Niestety taki świat przeraża hegemonów politycznych i finansowych. Bowiem w takim spokojnym świecie trudno o wielkie interesy oraz sukcesy inżynierii społecznej. Ludzie z natury są konserwatywni, rodzinni, bogobojni i chcą spokoju. Dlatego jeśli pragnie się przeprowadzić rewolucję kulturalną, przenicować destrukcyjnymi ideami świat zastany, trzeba ludzkość wprowadzić w stan permanentnego drżenia, ciągłej gorączki i niepokoju. Społecznego „stanu przedzawałowego”. Jak powiedział kiedyś były elitarny międzynarodowy bankier, Ronald Bernard: „Wszelka nędza na Ziemi jest stworzona przez biznes i jemu służy”. Wyżej wspomniani źli dyktatorzy, ci niedoszli „bogowie”, chcą utrzymać nas w ciągłym stanie podziału, lęku przed zagrożeniami, katastrofami o rozmiarach apokaliptycznych, chorobą i śmiercią. To jest ich sposób działania i w ten sposób utrzymują nas w niewoli.
Justin Trudeau na czele marszu w przepaść
Na tak szeroko zarysowanym tle łatwiej dostrzeżemy, co obecnie tak naprawdę dzieje się w Kanadzie. Ethan Huff na stronie Humans Are Free ponownie wrócił do poruszanych tematów narastającej cenzury w kontekście działań lewicowego premiera Justina Trudeau. Szef kanadyjskiego rządu potępił wolność słowa w Internecie, ogłaszając, że nadszedł czas, aby zacząć nakładać „znaczne kary” na firmy mediów społecznościowych, które odmawiają usunięcia całej „mowy nienawiści” w ciągu 24 godzin.
Trudeau, mimo swoich coraz bardziej dziwacznych pomysłów, nadal utrzymuje się bardzo wysoko w rankingu popularności polityków. Kanadyjczycy podtruwani od lat „tlenkiem węgla”, jakim jest sączony ostrożnie w społeczny krwioobieg marksizm kulturowy, coraz obojętniej reagują na kolejne dawki trującego gazu, coraz słabiej stawiają mu opór. Ale w momencie, gdy tworzy alternatywę – albo uczynimy z całego Internetu wirtualną „bezpieczną przestrzeń” dla tzw. liberałów, albo zostanie on zamknięty lub przejęty przez rząd – Trudeau zdaje się być na prostej drodze do wywołania buntu na pokładzie i utratę swej popularności. Są znaki mówiące, że ten proces już ma miejsce.
Coraz częściej ze strony rządu dochodzą niepokojące sygnały, mogące świadczyć, że premier zamierza podjąć prawne działania ograniczające wolność słowa w Internecie. Pod pozorem walki z „mową nienawiści”, Ministerstwo Dziedzictwa zwróciło się do legislatury z poleceniem opracowania zarysu rozporządzeń, na podstawie których można będzie usuwać niewygodne dla establishmentu informacje, opinie, komentarze.
Ethan Huff cytuje fragmenty ministerialnego rozporządzenia: „Prosimy utworzyć nowe przepisy dla platform mediów społecznościowych, zaczynając od wymogu, aby wszystkie platformy usuwały nielegalne treści, w tym mowę nienawiści, w ciągu 24 godzin, bowiem w przeciwnym wypadku będą podlegać surowym karom”.
Jakie treści winny być cenzurowane? Wspomniane pismo mówi o tekstach, „które dążą do radykalizacji postaw, podżegają do przemocy, wykorzystywania dzieci, tworzą lub rozpowszechniają propagandę terrorystyczną”.
W osobnym liście wysłanym do Davida Lamettiego, ministra sprawiedliwości Kanady, Trudeau nakazał, aby Lametti współpracował ze swoimi kolegami w walce z „nienawiścią w Internecie”. „Polecam Panu współpracę z Ministrem Różnorodności, Włączenia Społecznego i Młodzieży oraz Ministrem Bezpieczeństwa Publicznego i Gotowości na Wypadek Sytuacji Kryzysowych w celu zwalczania nienawiści i prześladowania w sieci”.
Jedną z cech rewolucji jest to, że nie mówi ona wprost o zbrodniczych zamiarach, zasłaniając swoje prawdziwe, destrukcyjne cele woalem słów, z których wynika, że dąży do tego, aby wszystkim było dobrze, a może nawet jeszcze lepiej. Pucz bolszewicki w Rosji nie rozpoczął się pod hasłem zamiany wojny światowej w domową, tylko żądaniem pokoju natychmiastowego, zgodnie z pragnieniami zmęczonego wojną społeczeństwa; nie mówił o kolektywizacji i rozkułaczaniu, tylko wysuwał postulat ziemi dla chłopów, bo tego domagała się ludność żyjąca na wsi.
Podobnie jest w przypadku „bolszewików kulturowych”. Bowiem o co tak naprawdę chodzi im w Kanadzie, świadczą nie deklaracje, w tym wypadku walki z hejtem, terroryzmem, radykalizmem, et caetera. Świadczą czyny.
Manifest Justina Trudeau
Strona PCH24.pl przypomina, że „Trudeau nie tylko stoi na czele kanadyjskiego gabinetu powołanego przez liberałów, ale także sięgnął po fotel lidera światowej rewolucji obyczajowej, dążącej do całkowitego zanegowania i unicestwienia chrześcijańskiej cywilizacji”. Powołując się na serwis MarieClaire.com autor PCH24.pl cytuje zamieszczony tam artykuł-zwierzenie premiera Kanady, zatytułowany „Dlaczego wychowuję moje dzieci na feministki” (Trudeau ma córkę i dwóch synów). „Do szału doprowadza mnie myśl, że moja wspaniała, pełna współczucia córeczka będzie dorastać w świecie, w którym, mimo wszystko, wciąż będą znajdować się osoby, które nie będą traktować poważnie jej opinii, które będą ją wykluczać – zwyczajnie z powodu płci” – pisze Trudeau.
Kanadyjski premier buduje swoje polityczne emploi na wprowadzaniu w życie lewackich postulatów. Zaraz po zwycięstwie w październikowych wyborach w 2015 r. zapowiedział przyjęcie w kraju 25 tysięcy syryjskich uchodźców do końca roku, raźnie kroczy w paradach organizowanych przez lobby homoseksualne. W cytowanym przez PCH24.pl tekście deklaruje, iż „nasi synowie mają możliwość i odpowiedzialność, by zmienić naszą kulturę seksizmu”. Twierdzi też, iż chce „uwolnić swoich synów od bycia partykularną odmianą męskości, która jest tak bardzo szkodliwa dla mężczyzn oraz dla osób z ich otoczenia”. Męskość – oto przeszkoda, którą premier Kanady chce pokonać na drodze do „nowego wspaniałego świata”. Lewacka utopia Justina Trudeau ma mieć maskę „wolności”, w ramach której „wszyscy jesteśmy równi, wszyscy z nas są bardziej równi”, czytamy na stronie PCH24.pl.
Jednak, jak zauważa analityk artykułu Trudeau, „Bełkotliwe stwierdzenia o prawach i wolnościach nie mogą (…) przykryć faktycznego celu głównego rewolucjonisty Kanady. Pisze on, iż świat równości obecnie jeszcze nie istnieje. »Ale możemy go zbudować – z ludźmi, którzy posiadają silne poczucie sprawiedliwości i empatii, którzy opowiadają się za prawami innych i którzy wyszukują własne unikalne drogi tworzące bardziej inkluzywne społeczności«”.
Co jednak stanie się z tymi, którzy niekoniecznie zgadzają się z premierem i jego ludźmi? „Za Justina Trudeau wiele mówią jego czyny, w tym m.in. poszerzanie możliwości zabijania nienarodzonych dzieci, rozumiane przez niego jako jedno z »praw człowieka« oraz postępujący terror politpoprawności, jaki na naszych oczach dokonuje się w Kanadzie”.
Niewola, terror, śmierć – takie wartości wprowadza marksizm, niezależnie czy w wydaniu rosyjskim, kanadyjskim, czy jakimkolwiek innym.