Seria tyleż poważnych, ile sztucznie wywołanych kryzysów globalnych wieszczy nadejście nowego porządku świata. Czy porządek ten rzeczywiście nadejdzie i zamieni nas w posłusznych kolejkowiczów do „dawki przypominającej”, tłum skandujący hasła potępiające kolejnego wskazanego nam wroga lub inne stado owiec pobekujące tak, jak chce juhas na rządowym utrzymaniu – zależy od nas. Od tego, czy po „kolorowych rewolucjach”, „arabskiej wiośnie” przyjdzie wiosna najbardziej nam bliska – wiosna ludów cywilizacji zachodniej. W przeciwnym razie możemy spodziewać się m.in. tego, o czym będzie w dzisiejszym tekście – nowego kapitalizmu w Nowym Porządku Świata.
Jak przekonać przekonanych?
„Pomysł, że wśród elit finansowych i politycznych świata istnieje program globalnego rządu, od dawna nazywa się «teorią spiskową» w mediach głównego nurtu należących do establishmentu”, pisze Brandon Smith na portalu Humans Are Free (HAF). Ludzie głęboko wierzą „elitom”, uważając, że w ten sposób, symboliczny, ale to symbole rządzą światem, partycypują w high life. Naśladując „wielki świat”, będąc posłusznym jego kaprysom, stają się jego częścią. I to jest prawda. Taka sama jak ta, że niewolnik jest częścią systemu niewolniczego, a baran jest częścią rzeźni.
Czasami przekonanych do „elit” uda się nakłonić do przyjrzenia się dowodom wykazującym, że instytucje bankowe i niektórzy politycy współpracują ze sobą dla swoich własnych celów. Czasami nawet uda się ich przekonać do uznania tych dowodów za zgodne z rzeczywistością. Za prawdziwe. „Mimo to wielu ludzi nadal nie będzie uważać, że ostatecznym celem tych handlarzy władzą jest jedno światowe imperium. Po prostu nie mieści się im to w głowie”. Owszem, przyznają, że ludzi z establishmentu napędza chciwość. Że mają niewyobrażalnie dużo, ale chcą jeszcze więcej. Jednak związki między nimi są bardzo kruche; wstrząsają nimi konflikty i podziały, bowiem oparte są na indywidualnym interesie.
Odrzucają opinie mówiące, że wydarzenia kryzysowe i zmiany trendów społecznych i politycznych są wytworem świadomej inżynierii. Powiedzą, że elity nigdy nie będą w stanie ze sobą współpracować, ponieważ są zbyt narcystyczne. Stąd wszystkie te zmiany są wynikiem procesów naturalnych. Oddolnych. Że to sami ludzie, mając dość „cywilizacji białego człowieka”, wzięli się za jej niszczenie.
Brandon Smith jest przekonany, że oporność na argumenty mówiące, iż inżynierowie społeczni mają się bardzo dobrze i odnoszą wielkie sukcesy, to efekt działania mechanizmów radzenia sobie społeczeństwa z dowodami, których w inny sposób nie mogą obalić. Po prostu nie dają wiary w to, że obserwowane przez nas przemiany, zwłaszcza w sferze kulturalno-obyczajowej, są narzucane odgórnie. Społeczeństwa zachodu w wyniku dekad dobrobytu i indoktrynacji uległy infantylizacji. I jak dzieci ufają, że „dorośli”, czyli władze, w dodatku „wybrane demokratycznie”, nie skrzywdzą ich. Chcą, niczym rodzice dla swych dzieci, jedynie dobra obywateli.
„Przez wiele lat o planach globalnego zarządzania mówiono jedynie szeptem w kręgach elitarnych, ale raz na jakiś czas któryś z przedstawicieli elit głośno wypowiadał się o tym publicznie. Być może z arogancji, a może dlatego, że elity polityczne i finansowe uznały, że nadszedł właściwy czas, aby ułatwić społeczeństwu zaakceptowanie władzy globalnej”, czytamy na portalu HAF.
Suwerenność narodowa wrogiem nowego porządku
O nowym porządku świata mówili tacy politycy jak George H.W. Bush, Barack Obama, Joe Biden, Gordon Brown, Tony Blair. Nadejście NWO głosili też przedstawiciele elit pieniądza i władzy tacy jak George Soros i Henry Kissinger. W lipcu 1992 r. w magazynie „Time” pojawił się artykuł „America Abroad: The Birth of the Global Nation”. (Ameryka za granicą: narodziny globalnego narodu). Autorem tego znamiennego tekstu był Strobe Talbott, zastępca sekretarza stanu w administracji Clintona, który stwierdził, że:
„W dzisiejszych czasach zasadnicze pytanie brzmi: które siły polityczne zwyciężą, te łączące narody, czy te, które je rozrywają? W ciągu następnych stu lat narodowość, jaką znamy, stanie się pojęciem przestarzałym; wszystkie państwa uznają jeden, globalny autorytet. Hasło, które w połowie XX w. stało się na krótko modne – «obywatel świata» – nabierze prawdziwego znaczenia pod koniec XXI w.”.
Suwerenność narodowa to nie był dobry pomysł, twierdził Talbott i przedstawił krótką „historię” powstania pojęcia „interesu narodowego” i konsekwencji dla świata, jakie ta idea przyniosła: „Poprzednikiem narodu był prehistoryczny zespół skupiony wokół ogniska nad rzeką w dolinie. Jej członkowie mieli język, zestaw wierzeń nadprzyrodzonych i repertuar legend o swoich przodkach. W końcu wykuli prymitywną broń i wyruszyli za górę, mamrocząc słowa, które można by luźno przetłumaczyć jako mające coś wspólnego z «żywotnymi interesami narodowymi» i «oczywistym przeznaczeniem». Kiedy dotarli do następnej doliny, zmasakrowali i zniewolili słabszą grupę ludzi, których znaleźli skupioną wokół mniejszego ognia, i tym samym stali się pierwszymi imperialistami na świecie”. Takie to, marksistowskie w swej istocie, „historiozoficzne” kocopoły opowiadał Talbott, człowiek piastujący poważny urząd w największym państwie na świecie.
W ten sposób takie pojęcia, jak: naród, suwerenność narodowa, interes narodowy zostały wpisane do dykcjonarza współczesnej demonologii, obok takich słów jak seksizm, rasizm, ksenofobia, islamofobia, homofobia itd.
W tym samym artykule zastępca sekretarza stanu w administracji Clintona notował: „Wolny świat utworzył wielostronne instytucje finansowe, które zależą od gotowości państw członkowskich do rezygnacji z pewnego stopnia suwerenności. Międzynarodowy Fundusz Walutowy może praktycznie dyktować politykę fiskalną, nawet wliczając wysokość podatków, jakie rząd powinien nakładać na swoich obywateli. Układ ogólny w sprawie taryf celnych i handlu reguluje wysokość cła, jakie naród może pobierać od importu. Organizacje te można postrzegać jako protoministerstwa handlu, finansów i rozwoju zjednoczonego świata”.
Jak Szanowny Czytelnik zapewne słyszał, rządy poszczególnych krajów pracują wspólnie nad stworzeniem kolejnego „ministerstwa” o zasięgu globalnym. WHO, w którym aż gęsto od komunistów, lewaków obyczajowych i pieniędzy Komunistycznej Partii Chin, ma zarządzać polityką zdrowotną na całej planecie. W praktyce oznaczać to będzie więcej alarmów kowidowych, obostrzeń pandemicznych, paszportów zdrowotnych, inwigilacji, donosicielstwa, wścieklizny obywatelskiej, strachu i terroru. Innymi słowy, będziemy mieli permanentne „powtórki z rozrywki”, a ściślej mówiąc z tego, co za „rozrywkę” uważają znani nam, aż za dobrze, psychopaci.
Aby pomóc zrozumieć czytelnikom, jak działa program wprowadzania nowego porządku na świecie, Brandon Smith przytacza fragment artykułu globalisty i członka Rady ds. Stosunków Zagranicznych Richarda Gardnera. Tekst zamieszczony został dawno temu, bo w 1974 r., w kwietniowym wydaniu „Foreign Affairs Magazine”. Jednak nie tylko, że nic nie stracił na aktualności, to w dodatku pozwala tę aktualność lepiej pojąć. Tytuł artykułu brzmi: „Trudna droga do porządku światowego” („The Hard Road to World Order”) „Poszukiwanie światowej struktury, która zapewni pokój, wspiera prawa człowieka i zapewnia warunki dla postępu gospodarczego – dla tego, co luźno nazywa się porządkiem światowym – nigdy nie wydawało się bardziej frustrujące, ale jednocześnie dziwnie obiecujące”, czytamy na wstępie tekstu wpływowego globalisty. „Z pewnością nigdy nie powiększała się przepaść między celami a możliwościami organizacji międzynarodowych, które miały wprowadzić ludzkość na drogę do porządku światowego” – kontynuował Gardner.
Należy przeto rozpocząć powolny, ale skuteczny, proces budowy nowego porządku, którego celem będzie zniesienie suwerenności narodowych i zastąpienie ich globalną strukturą z jedną, nadrzędną, władzą. „«Dom porządku światowego» będzie musiał być budowany od dołu do góry, a nie od góry do dołu. Będzie to wyglądać jak wielkie «rozkwitające, buzujące zamieszanie», używając słynnego opisu rzeczywistości Williama Jamesa, w wyniku którego dojdzie do okrążenia suwerenności narodowej, niszczenia jej kawałek po kawałku. Taka polityka przyniesie znacznie więcej korzyści niż staromodny frontalny atak”.
Różne nazwy, jeden skutek – nowy kapitalizm, czyli stary komunizm
Termin „Nowy Porządek Świata” (NWO) wielokrotnie zmieniał nazwy, ponieważ opinia publiczna staje się coraz mądrzejsza i coraz bardziej nieufająca swoim „dobroczyńcom” i „filantropom”. Dziś nazywa się to wielostronnym porządkiem świata, czwartą rewolucją przemysłową, „wielkim resetem” itp. Nazwy się zmieniają, ale znaczenie jest zawsze takie samo, zwraca uwagę portal HAF. „W ciągu ostatnich dwóch lat, w obliczu rozległych globalnych wydarzeń kryzysowych, pojawił się establishment «nowego porządku», o którym mówią globaliści, prawie bez fanfar i wzmianek w mediach głównego nurtu. Początki globalnego rządu już istnieją i nazywa się je «Rada na rzecz kapitalizmu włączającego» (Council For Inclusive Capitalism)”. Na temat celów i zadań tego nowego globalistycznego tworu można przeczytać na jego stronie internetowej – Inclusive Capitalism.
Rada na rzecz kapitalizmu włączającego (CIC) to, można by rzec, organ wykonawczy koncepcji, które pojawiły się na wokandzie Światowego Forum Ekonomicznego (WEF). Założycielem CIC jest Lynn Forester de Rothschild, członek niesławnej dynastii Rothschildów, która od pokoleń wpływa finansowo na rządy. W Radzie uczestniczy 249 firm: Dupont, Motorola, Bank of America, Salesforce, Merck, TIAA, Visa i Mastercard, żeby wymienić tylko kilka. Kapitalizacja rynkowa tych firm to 2.1 biliona dolarów.
Jak pisze portal Triple Pundit w maju tego roku papież Franciszek spotkał się po raz kolejny z przedstawicielami CIC reprezentującymi swych mocodawców, czyli liderów świata biznesu, którzy są posiadaczami ponad 10,5 biliona dolarów w zarządzanych aktywach oraz zatrudniają 200 milionów pracowników w ponad 163 krajach. W tym miejscu warto nadmienić, że Rada stoi na stanowisku, że „wszystkie religie muszą zjednoczyć się z przywódcami kapitału, aby zbudować społeczeństwo i gospodarkę «sprawiedliwą dla wszystkich»”, zwraca uwagę Brandon Smith.
Publicysta uważa, że CIC pod górnolotnymi hasłami wprowadzania „kapitalizmu w najlepszym wydaniu”, stwarzającego jednostkom w społeczeństwie wiele możliwości, w tym tworzenie bogactwa i innowacji, poprawę życia jednostek i dawanie władzy ludziom, w rzeczywistości odzwierciedla cele WEF i jego koncepcję „gospodarki współdzielonej”: systemu, w którym nie będziesz nic posiadać, nie będziesz mieć prywatności, pożyczysz wszystko, będziesz całkowicie polegać na rządzie, aby przetrwać i „polubisz to”.
„Innymi słowy, celem «inkluzywnego kapitalizmu» jest nakłonienie mas do zaakceptowania przemianowanej wersji komunizmu. Obietnica będzie taka, że nie będziesz już musiał martwić się o swoją ekonomiczną przyszłość, ale kosztem będzie twoja wolność”. Ci, którzy kierują Radą, nazywani są „strażnikami”. Nazwa przywodzi na myśl irańskich Strażników Rewolucji Islamskiej. Ale w tym wypadku chodzić będzie o trzymanie straży nad rewolucją mającą sprokurować „nowy kapitalizm”, który nie dzieli, ale łączy. W którym nie ma konkurencji, jest tylko współpraca. Zwłaszcza z nową globalną władzą. Narzuconą odgórnie – co do tej pory, w naszym języku, określano mianem kolaboracji.
Stara obłuda nowych komunistów
Tak jak komuniści rosyjscy wprowadzali swój „nowy ład” pod hasłami zupełnie niezwiązanymi z właściwymi celami puczu bolszewickiego, ale nośnymi – typu „pokój ludom”, „ziemia dla chłopów”, „fabryki dla robotników” – tak też współcześni bolszewicy, chcąc przekształcić świat w elektroniczny gułag, posługują się wzniosłym hasłem „promowania równości i włączenia”. Brandon Smith ocenia to jako szczyt zakłamania. Ludzie, którzy „sfałszowali system kapitalistyczny, aby scentralizować całe bogactwo w swoich rękach, nagle oświadczają, że «zbyt duże bogactwo zostało zgromadzone w rękach zbyt małej liczby ludzi, a to dowodzi, że istniejący kapitalizm nie działa»”. I że trzeba to naprawić.
Przypomina to sytuację w państwach socjalistycznych, gdy w okresie kolejnej „odwilży” za naprawę systemu brali się ci, którzy go zepsuli. Oczywiście robili to tak, aby na tej „odnowie” mogli zyskać oni, a nie społeczeństwo. Nie inaczej będzie w opisywanej sytuacji: „Czy naprawdę myślisz, że ci ludzie zbudują zupełnie nowy system, który nie będzie im dalej służył?”, pyta publicysta HAF. Retorycznie, rzecz jasna. „Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego papież wymuszał na wiernych akceptację lewackiej ideologii, panikę klimatyczną i nie obca mu była retoryka jednej światowej religii stojącej w konflikcie z tradycyjną doktryną chrześcijańską, to właśnie dlatego – podąża za dyktatem CIC”, nie ma wątpliwości Smith. Co oczywiście nie znaczy, że my również powinniśmy jej nie mieć, przynajmniej w tym wypadku.
Innym zadaniem CIC jest egzekwowanie kontroli emisji dwutlenku węgla i opodatkowania w imię walki ze „zmianami klimatu”. Celem tych działań jest osiągnięcie „zerowych” emisji netto. „Jak wszyscy wiemy, zeroemisyjność netto będzie niemożliwa bez całkowitego zrujnowania naszej gospodarki i przemysłu, wraz ze śmiercią miliardów ludzi. Jest to scenariusz nieosiągalny, dlatego jest idealny dla globalistów. Ludzie są wrogami Ziemi, twierdzą, więc musimy pozwolić elitom kontrolować każde nasze działanie, aby upewnić się, że nie zniszczymy planety i nas samych, a proces nigdy się nie skończy, ponieważ zawsze będzie trzeba sobie radzić z emisją dwutlenku węgla”. Stoimy u progu „permanentnej rewolucji”, o której marzył stary bolszewik Lew Trocki. I co zmroziło nawet tak zapamiętałego bandytę jak Józef Stalin, który kazał odszukać Trockiego aż w Meksyku i zdzielić czekanem w łeb – co też uczyniono.
Rada na rzecz kapitalizmu włączającego, w tym tak ważna osobistość wchodząca w jej skład jak szef Bank of America, nie kryje się z tym, że jej władza jest bardzo duża. Tak bardzo, że nawet ewentualna niechęć do jej planów jednego czy drugiego rządu nie zablokuje projektów. „Korporacje mogą wdrożyć większość inżynierii społecznej bez pomocy politycznej. Innymi słowy CIC spełnia definicję «rządu cienia» – ogromnej korporacyjnej sitwy, która działa wspólnie i w porozumieniu, aby wdrożyć zmiany społeczne bez żadnego nadzoru ze strony demokratycznie wybranych rządów”. Korporacje to jeden wielki, dobrze zorganizowany, ul. Teraz takim „ulem” ma być cały świat. A nam wyznaczono rolę „robotnic” – uległych, zdyscyplinowanych, pracujących za „miskę ryżu”, jak stwierdził pan Morawiecki przy ośmiorniczkach serwowanych w restauracji Sowa i Przyjaciele, gdzie spotkał się z przyjaciółmi (swoimi i, być może, Sowy), będąc dyrektorem BZ WBK.
Stoimy u początków wielkiego procesu. Cel zostanie osiągnięty, gdy utworzone zostaną silne struktury rządu korporacji i elit finansowych. Taki rząd światowy pomija wszelką reprezentację polityczną, wszelkie mechanizmy kontroli i równowagi oraz wszelki udział wyborców. „To konglomeraty korporacyjno-finansowe i ich partnerzy podejmują decyzje dla naszego społeczeństwa jednostronnie i w sposób scentralizowany. A ponieważ wielkie firmy działają tak, jakby były niezależne od rządów, mogą twierdzić, że wolno im robić, co im się podoba”. I właśnie to robią. Od lat. A od czasu „pandemii” nastąpiło wielkie przyspieszenie – dla nich do absolutnej dominacji; dla nas – do pańszczyźnianego mozołu za pensje nie dające jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro.
„Jednak w sytuacji, gdy korporacje i globaliści coraz częściej pokazują swoje prawdziwe oblicze i działają tak, jakby to oni powinni być u władzy, opinia publiczna musi pociągać ich do odpowiedzialności, tak jakby byli częścią rządu. A jeśli okaże się, że są autorytarni i skorumpowani, muszą zostać obaleni jak każda inna dyktatura polityczna”. I jest to jeszcze jeden dowód na to, że Norymberga 2.0 musi mieć miejsce. Drżyjcie rządowe pawiany i podcieracze ich małpich podogoni ulokowani w państwowych i samorządowych spółkach. Przyjdzie na was czas. Już nadchodzi…