dr Robert Kościelny – „Ludzie w większości uwierzą w to, co im się mówi w czasach kryzysu, więc urzędnicy państwowi, niezależnie od tego, czy ich motywy są dobre, czy złe, wykorzystują kryzysy lub całkowicie je fabrykują”, zauważył Connor Boyack w książce „Feardom: How Politicians Exploit Your Emotions and What You Can Do to Stop Them”, 2014 (Strach: jak politycy wykorzystują twoje emocje i co możesz zrobić, aby ich powstrzymać).
Jednym z takich „kryzysów” jest kryzys klimatyczny propagowany od kilkunastu lat jako nieuchronnie zbliżający nas do Armagedon, totalna ekologiczna zapaść. Ratunek tkwi w całkowitym podporządkowaniu się dyrektywom międzynarodowym. Tym z ONZ, WHO, WEF, Unii Europejskiej, ogłaszanym mocnym, pewnym siebie głosem przez posłusznych wykonawców poleceń – polityków partii rządzących w poszczególnych krajach. Śledźmy przeto pilnie najświeższe wiadomości sieci telewizyjnych, bo z nich dowiemy się na bieżąco, na ile nasze posłuszeństwo i uległość są w stanie udobruchać, rozsierdzoną naszym względem niej zachowaniem, boginię – Ziemię. Matkę wszystkich ludzi. Mówią gadające głowy w telewizorze.
Próżnia wypełniona przerażeniem
Kult zmian klimatycznych zawdzięcza teraz więcej religii niż racjonalności, stwierdza Janet Daley w „The Telegraph”. I nie jest w tej opinii odosobniona. Przeciwnie. Dzięki informatorom niezależnym od mącicieli głównego nurtu do opinii publicznej przedostają się wieści o tym, że społeczeństwa Zachodu, utraciwszy dawno kontakt z sacrum, szukają rozpaczliwie jego namiastek, nieudolnych podrób.
Jak łatwo ulegamy nowym kultom, lansowanym przez telewizor lub kolorowe obrazki, którymi epatują nas media tradycyjne i elektroniczne, można się było przekonać podczas „pandemii”, gdy patrzyło się na zamaskowanych wiernych, biorących udział w celebrowaniu mszy świętej. Gdyby „kapłani” nowej wiary, zwani ekspertami, kazali, w telewizorze lub Internecie, żegnać się lewą ręką – bo czynienie znaku krzyża prawą zwiększa propagację poziomą wirusa, mówiliby: zaufajcie nauce. Wówczas bez chwili zastanowienia (bo nad czym się tu zastanawiać!) porzucilibyśmy prawicę na rzecz lewicy – dla dobra swojego i innych.
Nastał trudny czas dla religii. To żadne odkrycie. W większości krajów europejskich badani powiedzieli ankieterom Gallupa, że religia nie „zajmuje ważnego miejsca” w ich życiu. W całej Europie spadła frekwencja w kościołach chrześcijańskich, podobnie jak przestrzeganie nakazów religijnych. Trochę lepiej jest pod tym względem w Ameryce, uważa portal The New Atlantis, ale również w tym kraju istnieją grupy demograficzne i regionalne, które w rosnącej obojętności wobec wierzeń i praktyk religijnych przypominają Europę.
Po odrzuceniu wiary pojawiła się próżnia, a tej, jak wiadomo, natura ludzka nie lubi. Stąd zaczęła ją rozpaczliwie zapełniać czymkolwiek, choć głównie byle czym. Ostatnio na całym świecie szerzył się kult świętej szmatki i dającego nieśmiertelność, a w każdym razie tęgie zdrowie do końca bardzo długiego życia, cudownego panaceum, zwanego przez jego akwizytorów szczepionką. Ulegli tej nowej wierze nawet ci, którzy zostali powołani by trwać przy starej, tradycyjnej. A może zwłaszcza oni poddali się wymogom nowego credo?
Wiara kowidowa ma swoich kapłanów, inkwizytorów i heretyków. Zapłonął już niejeden stos, zaskwierczały ciała niedowiarków lizane jęzorami ognia rozpalonego przez ludzi posłusznych – dla dobra swojego i innych. Oprawcy i kaci mają się bardzo dobrze, cieszą się wieloma przywilejami i odbierają kolejne nagrody. Nikt ich nie ruszy, mocni są. Już obmyślają kolejne dogmaty kultu, na którym się utuczyli. Kolejne slogany marketingowe, dzięki którym sprzedadzą na pniu swoje barachło. Ludzie to kupią („ciemny lud to wszystko kupi”) i jeszcze w rękę pocałują.
Nie jest ona w żadnym wypadku konkurencją dla klimatyzmu – wyznania, które wdarło się przebojem w duchowość człowieka zachodu, wypłukując zeń resztki tradycyjnej religijności na rzecz nowoczesnej, postępowej, racjonalnej, obiecującej cuda na kiju każdemu, kto stanie się wyznawcą.
Jest jego uzupełnieniem i na swym odcinku „zdrowotnym” lansuje podobną tezę – nic nie jest ważniejszego od życia, nawet usranego (przepraszam za wyrażenia, ale tak to właśnie brzmi) po kostki. A kto uważa inaczej, jest nazistą, faszystą, negacjonistą, seksistą, idiotą nienoszącym maski dla dobra swojego i innych (choć lansowana była też teza, że nosić ją należy nie dla siebie, a dla innych – „ja dla ciebie, ty dla mnie”).
Przy czym – ważne uzupełnienie – propagatorzy nowych wyznań mówiąc: „nic nie jest ważniejszego od życia”, z jakichś powodów nie kwapią się uzupełnić tego sloganu o ważny przekaz: „urządzonego wam przez nas”.
Dla niektórych jednostek i społeczeństw rolę religii wydaje się w coraz większym stopniu wypełniać ekologia.
Niemiecki zoolog Ernst Haeckel ukuł słowo „ekologia” w XIX w., aby opisać badanie „wszystkich złożonych wzajemnych relacji” w przyrodzie, które „według Darwina są warunkami walki o byt”. Jak widać, już u swego zarania pojęcie „ekologia” było związane z ideologią, w tym wypadku darwinizmem, który mówił, że (w przeciwieństwie do Biblii) jesteśmy częścią natury i niewiele się od niej różnimy. Na bazie darwinizmu wyrosły takie wykwity kultury (a właściwie antykultury) jak: eugenika, eutanazja, niemiecki hitleryzm. Na nim bazował również komunizm, maskując swoje zbrodnicze intencje hasłami o „równości”, mając w rzeczywistości na myśli i względzie to, że są „równi i równiejsi”. Wzmacniał po cichu knajacki sznyt – wygrywają najsilniejsi, najbardziej bezwzględni. Śmierć frajerom!
Zielone wyznanie
Według Michaela Crichtona – cytowanego przez wspomniany wyżej portal w artykule „Environmentalism as Religion” pióra Joela Garreaua – nieżyjącego już pisarza science fiction (i sceptyka zmian klimatu), ekologia stała się „religią z wyboru miejskich ateistów”. W przemówieniu z 2003 roku Crichton nakreślił sposoby, w jakie ekologizm „odwzorowuje” wierzenia chrześcijańskie: „Jest początkowy Eden, raj, stan łaski i jedności z naturą, jest upadek ze stanu łaski w stan skażenia na skutek zjedzenia owocu z drzewa poznania, a nasze działania przybliżają nadejście dnia sądu. Wszyscy jesteśmy grzesznikami energetycznymi skazanymi na śmierć, chyba że poszukamy zbawienia, które teraz nazywa się zrównoważonym rozwojem. Zrównoważony rozwój jest zbawieniem w Kościele ekologizmu. Tak jak żywność ekologiczna jest jego komunią, tym wolnym od pestycydów opłatkiem, który spożywają właściwi ludzie o właściwych przekonaniach”.
W niektórych częściach północnej Europy ta nowa wiara jest obecnie głównym nurtem, czytamy w The New Atlantis. „Dania i Szwecja płyną jak małe, zadowolone, trwałe pontony świeckiego życia, gdzie większość ludzi jest niereligijna i nie czci Jezusa ani Wisznu, nie czci świętych tekstów, nie modli się i nie daje świadectwa wiary w podstawowe dogmaty wielkich światowych wyznań” – zauważa Phil Zuckerman w wydanej w 2008 roku książce „Society without God” (Społeczeństwo bez Boga). Zamiast tego, pisze Zuckerman, miejsca te stały się „czyste i zielone”. Ta nowa wiara ma bardzo konkretne implikacje polityczne; w krajach tych są również ustanowione zasady, które popierają aktywiści klimatyczni i pilnują bacznie, aby żaden „heretyk” nie ośmielał się ich kwestionować.
Historyk Lynn Townsend White Jr., cytowany przez The New Atlantis, stwierdził w napisanym w 1967 r. eseju, że chrześcijaństwo z postulatem biblijnym o „czynieniu sobie ziemi poddanej” jest winne postępującej destrukcji środowiska. Zauważył jednocześnie, że ponieważ „żaden nowy zestaw podstawowych wartości” nie „wyprze wartości chrześcijańskich”, stąd chrześcijaństwo należy „przemyśleć na nowo”. White uważał, że „skoro korzenie naszych problemów są w dużej mierze religijne, lekarstwo musi być również zasadniczo religijne”. Szukając świętego, który mógłby zostać „ikoną” nowego kultu, znalazł św. Franciszka: „największego duchowego rewolucjonistę w historii Zachodu”. Franciszek powinien był zostać spalony jako heretyk, pisze White, za próbę „postawienia idei równości wszystkich stworzeń, w tym człowieka, w miejsce idei nieograniczonej władzy człowieka nad stworzeniem”. Chociaż Franciszkowi nie udało się skierować chrześcijaństwa w stronę swojej wizji radykalnej pokory, White argumentował, że coś podobnego do tej wizji jest konieczne, aby uratować świat w naszych czasach.
Esej White’a wywołał co najmniej poruszenie, stając się podstawą niezliczonych konferencji, sympozjów i debat. Jedna z najpoważniejszych krytyk tezy White’a pojawia się w książce teologa Richarda Johna Neuhausa „In Defense of People” (W obronie ludzi) z 1971 r. Neuhaus argumentuje, że nasze ramy praw człowieka są zbudowane na chrześcijańskim rozumieniu stosunku człowieka do natury. Obalenie tego drugiego, na co White miał nadzieję, spowoduje upadek pierwszego. Innymi słowy: jeśli zakwestionujemy sens dotychczasowych relacji człowiek-natura, jako całkowicie niewłaściwych i prowadzących do zguby całą ludzkość, to podważymy tym samym fundamenty praw człowieka. To one wynoszą go ponad naturę, pozwalają nią zarządzać i odpowiadać przed Stwórcą, a nie naturą, za podjęte decyzje.
Neuhaus argumentuje też, że White źle rozumie swojego kandydata na ekologicznego patrona: „To, czego White i inni nie podkreślają, a co było tak imponujące u Franciszka, to nieustanne skupienie się na chwale Stwórcy. Linia odpowiedzialności Franciszka prowadziła prosto do Ojca, a nie do Matki Natury. Franciszek był odpowiedzialny za przyrodę, ale przed Bogiem. Franciszek jest ulubionym świętym prawie wszystkich, a jego wizje pełne łagodności, postrzegane wybiórczo, podatne są na niemal każdą interpretację […]. To nie roszczenia stworzenia, ale roszczenia Stwórcy zachwyciły Franciszka”.
Nowa zielona moralność
Wydaje się, że ten typ argumentów przegrał, a przynajmniej przegrywa, w starciu z lansowaną przez media wizją „Matki Natury” bezczeszczonej przez rodzaj ludzki. Również w Kościele powszechnym tryumfuje „zielona religia”, wyznanie ekologiczne i „zielone prawdy wiary”. Luis E. Lugo, dyrektor Pew Forum on Religion and Public Life stwierdził wprost: zielone wyznanie „generuje własny zestaw wartości moralnych”.
Jakich?
„Profesor piszący w «Medical Journal of Australia» wzywa rząd Australii do nałożenia opłaty węglowej w wysokości 5 tys. dol. na każde narodziny, rocznej opłaty węglowej w wysokości 800 dol. od każdego dziecka i zapewnienia kredytu węglowego na sterylizację” – pisze Braden R. Allenby, profesor uniwersytetu stanu Arizona w dziedzinie inżynierii środowiska, etyki i prawa. „Artykuł w «New Scientist» sugeruje, że problemem związanym z otyłością jest dodatkowy ładunek węgla. Osoba otyła wydala więcej dwutlenku węgla do środowiska; inni mówią, że głównym kosztem społecznym rozwodu jest dodatkowe obciążenie węglowe wynikające z rozdzielania rodzin”. Allenby kontynuuje enumerację absurdów wynikających z nowej „moralności”, pisząc w artykule z 2008 r. na GreenBiz.com:
„Niedawne badanie szwedzkiego Ministerstwa ds. Zrównoważonego Rozwoju dowodzi, że mężczyźni mają nieproporcjonalnie większy wpływ na globalne ocieplenie («kobiety wytwarzają znacznie mniej emisji dwutlenku węgla niż mężczyźni, a tym samym przyczyniają się w o wiele mniejszym stopniu do zmian klimatycznych»). Przewodniczący Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu stwierdza, że ci, którzy sugerują, że zmiany klimatyczne nie są katastrofalnym wyzwaniem, nie różnią się od Hitlera… Edward Osborne Wilson (biolog, socjobiolog, zoolog) nazywa takich ludzi pasożytami. Felietonistka «Boston Globe», Ellen Goodman, pisze, że «negujący globalne ocieplenie są teraz na równi z negacjonistami Holokaustu»”.
Mark J. Perry, na stronie The American Enterprise Institute, zauważył: „Wnioski ruchu na rzecz zmian klimatu nie mogą być podważane, nie można też w nie powątpiewać w żadnych okolicznościach. Ci, którzy odważą się przeanalizować wnioski, metodologię lub zalecenia «naukowców zajmujących się klimatem», są kategorycznie odrzucani jako «negacjoniści klimatyczni», ekskomunikowani, stają się pariasami, wyrzutkami, których opinia na jakikolwiek temat nie jest już ważna”.
Klimat, klimat über alles, albo zielony dekalog
„Ponad wszystkim innym na świecie” (Über alles in der Welt) to niemiecki dramat z 1941 r. wyreżyserowany przez Karla Rittera, z udziałem Paula Hartmanna, Hannesa Stelzera i Fritza Kampersa. Tytuł nawiązuje do drugiego wersu niemieckiego hymnu narodowego. Obraz został nakręcony jako film propagandowy mający na celu promowanie celów wojennych hitlerowskich Niemiec podczas drugiej wojny światowej. Biorąc pod uwagę zawziętość i niesłychany poziom prymitywizmu, z jakimi ekologiści i klimatyści wprowadzają swą ideologię, zapewne za jakiś czas podobne obrazy często będą gościć w kinach i telewizorach. Z tym że typ nordycki zastąpiony zostanie zielonym prototypem człowieczeństwa, a podczłowiekiem stanie się „negacjonista holokaustu Ziemi” dokonywanego za sprawą ludzkiej aktywności. Wojna prowadzona zaś będzie w interesie nie brunatnej, ale zielonej sprawy.
W pierwszym tego roku numerze „The New American” publicysta Alex Newman zamieścił tekst będący refleksją nad zakończonym niedawno, a mającym miejsce w Egipcie, szczytem klimatycznym krajów wchodzących w skład ONZ. W materiale „The UN’s New World Religion” (Nowa światowa religia ONZ) Newman stwierdza: „Program klimatyczny ONZ zagraża nie tylko narodowości i wolności, ale także religii. Religia ONZ, zaprezentowana w pełni na konferencji klimatycznej w Egipcie, powinna zaniepokoić wszystkich wierzących”.
Zdołano rozpropagować nowe dziesięć przykazań objawionych aktywistom przez Matkę Naturę, czyli gremium urzędników międzynarodowych, składające się zresztą głównie z mężczyzn.
Wybitny dziennikarz Leo Hohmann, chrześcijanin, zauważył, że projekcja „programu złych globalistycznych drapieżników” poprzez ceremonie i nowe przykazania stanowi „poważne bluźnierstwo popełnione ze strony fałszywych przywódców religijnych”. Hohmann dodał, że: „Histeria klimatyczna, czyli kult Ziemi, jest kluczowym elementem nadchodzącej jednej światowej religii i mogliśmy ją zaobserwować w pełni w Egipcie na konferencji klimatycznej ONZ COP 27”.
James Sternlicht, który jako dyrektor generalny Departamentu Pokoju był jednym z głównych organizatorów eventu w północnoafrykańskim kraju, stwierdził wprawdzie, że „Nie próbujemy zastąpić dekalogu”, ale przyznał jednocześnie, że „Jednym z kanałów dotarcia do milionów i miliardów ludzi na całym świecie jest religia”, dodając, że będzie „pracował nad aktywacją domów modlitwy w społecznościach na całym świecie, aby zaangażować je w działania na rzecz klimatu”.
„Dzięki nowemu rodzajowi dziesięciorga przykazań dotyczących zmian klimatu – które są uzupełnieniem, a nie zamiennikiem oryginalnych Dziesięciu Przykazań” oraz skupieniu w jedno tych elementów nauk różnych religii, kierujących nas w stronę rozwiązania problemów, które stworzyliśmy” – kontynuował – „będziemy mogli zbudować prawdziwe Królestwo Niebieskie tutaj, na Ziemi”.
Aby to urzeczywistnić, muszą zostać zaangażowani przywódcy religijni i ludzie. „Wykorzystanie” tak zwanych wspólnot wyznaniowych „jest głęboko potrzebnym i wartościowym wysiłkiem” – powiedział jeden z przywódców religijnych obecnych na konferencji w Egipcie. „Podczas gdy narodowa kultura polityczna jest tak podzielona, wiara jest tym wspólnym gruntem, który może złagodzić powstałe granice i otworzyć serca i umysły […]. Rozwiązaniem naszego kryzysu ekologicznego są rozwiązania duchowe, ponieważ korzenie naszego kryzysu ekologicznego są korzeniami duchowymi […]. Religia i duchowieństwo oraz przywódcy religijni muszą być narzędziem realizacji działań na rzecz klimatu” – powiedział ów zielony przywódca duchowy.
Czyli, nie miejmy złudzeń: ciąg dalszy nastąpi. A pomogą mu w tym przywódcy polityczni swoich krajów. Na szczycie był obecny prezydent III RP Andrzej Duda. Nie tylko zresztą był. Wygłosił też przemówienie i udzielił wywiadów. „Polityka klimatyczna musi uwzględniać wszystkie aspekty” – oznajmił. I zapewne tak będzie, bo w przeciwnym wypadku po co mu było angażować się w to wszystko i powiększać ślad węglowy rządowym samolotem?