7 stycznia 2015 r. dwóch uzbrojonych napastników wykrzykując „Allahu Akbar” otworzyło ogień w paryskiej redakcji magazynu „Charlie Hebdo”, zabijając 12 osób, w tym dwóch policjantów i raniąc 11, w tym cztery osoby ciężko. Następnego dnia nieznany sprawca zabił strzałem w plecy 26-letnią policjantkę w Montrouge i zranił kolejnego policjanta. Parę dni później doszło do wielkiej manifestacji w hołdzie ofiarom zamachów. W ruch poszły kredki i kreda.
Uległość tłustych baranów
Dlaczego Europa tak niemrawo reaguje na fizyczne i duchowe ataki na jej obywateli oraz przebogaty, największy na świecie, dorobek cywilizacyjny? Bo jest przeżarta, przepita, przećpana, z mózgami wypranymi przez lewaków i podłączonymi do opanowanych przez marksistów kulturowych mediów. Spełnia się sen Gramsciego, filozofów szkoły frankfurckiej, Marcuse’a, a wcześniej Nietzschego; aby zniszczyć Europę „burżuazyjną”, należy zlaicyzować chrześcijaństwo. Nie wyeliminować, ale właśnie zlaicyzować. Podobnie chcieli zrobić komuniści byłego bloku sowieckiego. Skończyło się na więzieniach i obozach dla nieprawomyślnych, biedzie i cywilizacyjnym zacofaniu.
Tego samego dnia, w którym islamiści rozstrzelali redakcję francuskiego pisma satyrycznego, ukazała się „Uległość”, futurystyczna powieść autorstwa francuskiego pisarza Michela Houellebecqa z elementami fikcji politycznej.
Jest rok 2022, a Francja żyje w strachu. Regularne epizody miejskiej przemocy są celowo ukrywane przez media. Wszystko co ważne nie istnieje w publicznym przekazie, społeczeństwo żyje w ciemności. Kilka miesięcy później mają miejsce wybory prezydenckie. Ich zwycięzcą zostanie lider nowo utworzonej partii muzułmańskiej. Mohammed Ben Abbes, który z łatwością bije Marine Le Pen przy wsparciu zarówno socjalistów, jak i prawicy. Niby nic się nie stało, demokratyczne wybory wygrał kandydat zyskujący największą liczbę głosów; a jednak…
Następnego dnia kobiety porzucają zachodnie stroje. Większość zaczyna nosić długie bawełniane bluzy zakrywające spodnie; zachęcone przez rządowe dotacje masowo opuszczają miejsca pracy. Bezrobocie wśród mężczyzn spada z dnia na dzień. W dawniej trudnych dzielnicach przestępczość prawie znika. Uniwersytety stają się islamskie. Nauczyciele niemuzułmańscy są zmuszani do przejścia na wcześniejszą emeryturę, chyba że nawrócą się i poddadzą nowemu reżimowi. Taki świat opisał Michel Houellebecq w „Uległości”.
Jak dziś już wiemy, w wyborach 2022 Marine Le Pen przegrała w drugiej turze, bo musiała przegrać, bo taki mamy klimat i jeszcze długo taki będziemy mieć. Może aż do skończenia świata; przynajmniej – tego. W realu wygrał urzędujący prezydent Macron, który wprawdzie Arabem nie jest, ale gdyby tylko chciał, to mógłby nim być. Nieprawdopodobne? Jeszcze bardziej nieprawdopodobne mogłoby się wydawać, że naród Rolanda, Dziewicy Orleańskiej, Ludwika IX Świętego wybierze na prezydenta „Makarona”. I to po raz drugi. I co? I pstro – stało się! Człowiek bez właściwości został głową Francji.
I dlatego muzułmanie jego zwycięstwo przyjęli z ulgą. Mimo że popierany przez nich skrajny lewicowiec Jean-Luc Antoine Pierre Mélenchon – jak ustalił instytut IFOP w sondażu dla dziennika „La Croix”, aż siedmiu na dziesięciu muzułmanów głosowało na niego w pierwszej turze wyborów prezydenckich – był trzeci w pierwszej turze, nie przechodząc do drugiej.
Francuzów, którzy ponownie postawili na popieranego przez feministki mydłka, a nie na kobietę z charakterem, a takich kobiet feministki i genderystki każdej dające się i nie dającej pomyśleć płci nienawidzą, nie otrzeźwiło nawet to, że chociaż Mélenchon nie powiedział oficjalnie, na kogo chciałby, aby jego wyborcy przerzucili głosy, to apel rektora Wielkiego Meczetu Paryża o poparcie dotychczasowego prezydenta wskazywał jednoznacznie, kogo wesprze 7-milionowa wspólnota wyznawców islamu – z których 69 proc. ma francuskie obywatelstwo – w czasie, gdy każdy głos jest na wagę złota.
Podobnie jak nie otrzeźwiło ich zabójstwo Samuela Paty’ego, nauczyciela pracującego na przedmieściach stolicy, któremu 18-letni czeczeński uchodźca Abdullah Anzorow obciął głowę, zanim został zabity przez policję.
Michel Houellebecq, choć agnostyk, w książkach – również w najnowszej „Serotonina” – poddaje krytyce stan duchowy współczesnej Europy, widząc w nim efekt wieloletniej pracy wrogów cywilizacji łacińskiej, usadowionych m.in. w mediach i na uniwersytetach. Stąd, aby podnieść się z upadku, jednym z pierwszych kroków winien być powrót wiary. „Myślę, że istnieje realna potrzeba Boga i że powrót religii nie jest sloganem, ale rzeczywistością i że bardzo rośnie”, stwierdził Houellebecq w wywiadzie udzielonym portalowi The Paris Review na kilka dni przed ukazaniem się powieści i przed atakiem na redakcję magazynu „Charlie Hebdo”. Agnostyk mający w dodatku przyjaciół w magazynie bluźniącym, w sposób skrajny, Bogu Prawdziwemu, jako namawiający do powrotu do sacrum. Czy to może się udać?
Skandynawski problem
Ataki islamistów to nie tylko problem Francji, to dramat całej zachodniej Europy. W kwietniu 2017 r. – w Sztokholmie – 39-letni Uzbek sympatyzujący z Państwem Islamskim, dobrze znany służbom bezpieczeństwa Szwecji, wjechał skradzioną ciężarówką w tłum ludzi, a także w dom handlowy. W ataku zginęło 5 osób, a 8/15 [podawane są różne liczby] zostało rannych. W marcu 2021 r. nożownik w 20-tysięcznym mieście Vetlanda, w południowej Szwecji, zranił siedem osób. Napastnikiem był 22-letni obywatel Afganistanu, który przybył do tego kraju w 2018 r.
Szwecja stała się krajem permanentnego zagrożenia, pisze bloger Jacek Ożóg. „To nie Norwegia jest liderem wśród państw skandynawskich w niechlubnych statystykach zamachów. W Szwecji od kilku lat dochodzi do ponad 100 zamachów rocznie, przede wszystkich przy użyciu bomb. Jak na państwo położone w Europie statystyki policyjne są wstrząsające”.
Wg cytowanego problemy z muzułmańską mniejszością, które Skandynawowie mieli od kilku lat, spiętrzyły się na przełomie 2015 i 2016 r., kiedy Szwecja udzieliła azylu największej liczbie imigrantów z krajów muzułmańskich w przeliczeniu na jednego mieszkańca. „Potem było już tylko gorzej. Nawet BBC podawała, że przed 2017 r. zamachy bombowe w tym kraju były rzadkością. […] Między rokiem 2018 a 2019 nastąpił ich skokowy przyrost – aż o 60% (257 wobec 162 zapisanych w statystykach policji w roku 2018 – to daje prawie pięć ataków na tydzień!”.
Niewielkim, choć bez wątpienia wartym odnotowania, „pocieszeniem” jest fakt, że większość zamachów przy użyciu środków wybuchowych nie niesie za sobą ofiar śmiertelnych. Zamachy bombowe i przypadki morderstw przy użyciu broni palnej przeniosły się z przedmieść do centrów miast, nie szczędząc nawet najspokojniejszych do tej pory dzielnic w Sztokholmie, Malmö czy Göteborgu. Kryminolodzy już porównują poziom bezpieczeństwa w Szwecji do tego w Meksyku, a mieszkańcy spodziewają się jego dalszego pogorszenia aż do standardów syryjskich, czytamy w materiale, którego autorem jest Jacek Ożóg.
Tymczasem tej wiosny [2022] strzelaniny gangów osiągnęły rekordowy poziom – w ciągu pierwszych trzech miesięcy roku zginęło 18 osób. Co tydzień, a czasem prawie codziennie, pojawiają się nowe strzelaniny. W zeszłym roku agencja rządowa wydała raport, z którego wynikało, że Szwecja jest już krajem o najwyższym wskaźniku śmiertelnych strzelanin spośród 22 badanych krajów europejskich. Użycie materiałów wybuchowych przez gangi przestępcze w Szwecji nie ma odpowiednika w żadnym innym zachodnim kraju.
W zeszłym roku niemiecka gazeta „Bild” zamieściła nagłówek: „Szwecja jest najniebezpieczniejszym krajem w Europie”. Strzelaniny w Szwecji osiągnęły rekordowy poziom w zeszłym roku, ponieważ władze coraz mniej są w stanie powstrzymać przestępczości gangów migrantów. W całym kraju popełniono 46 zabójstw w 335 strzelaninach, przy czym większość z nich miała miejsce w hotspotach migrantów w Malmö, Göteborgu i Sztokholmie.
To już przesada
Trudno dziwić się bandytom, że rozzuchwalają się, gdy nie napotykają na kontrę w postaci reakcji władz i społeczeństwa traktowanego nożem jak baran przeznaczony na kebab. Jednak to, co wydarzyło się w wielkanocny weekend, nawet utuczone socjałem szwedzkie „lwy” uznały za przesadę. Czy na tym „uznaniu” się skończy, czy dopiero zacznie – jeszcze nie wiadomo.
Na razie przytoczmy fakty za Pauliną Neuding, na co dzień piszącą dla Svenska Dagbladetna. Tym razem jej tekst ukazał się w „The Spectator”.
„Szwecja już wcześniej widziała zamieszki uliczne. Kraj był świadkiem ataków na policję i ratowników. Ale to, co rozegrało się w ten wielkanocny weekend, wprawiło Szwedów w szok”. Podczas wizyty w Szwecji, której również jest obywatelem, Rasmus Paludan, duński polityk należący do partii sprzeciwiającej się islamizacji Europy, dokonał w dzielnicy imigranckiej performansu. Przynajmniej tak nazwałaby ten wyczyn prasa głównego nurtu opanowana przez totalniaków, gdyby nie fakt, że zaczynem sztuki było spalenie Koranu, a nie Biblii. Że „artysta” występujący przed publicznością nie był ze stajni Sorosa lub naśladowcą tych dziennikarzy i publicystów, którzy wiszą u klamki „filantropa” jak smarki u nosa menela, lecz wywodził się z sił, które akurat „filantropizacji” Europy się sprzeciwiają.
Był politykiem na tyle odważnym, lub szalonym, żeby na terenie opanowanym przez nienawidzących go ludzi dokonać „nieskrępowanej żadnymi przesądami ekspresji własnej osobowości”, jakby ujęli to nasi wojownicy o sprawiedliwość społeczną, skupieni wokół znanych wszystkim gazet i magazynów oraz postępowi psychoterapeuci (notabene, czy są inni?). Po spaleniu Koranu w kilku miastach, m.in. w Sztokholmie, doszło do kilkudniowych zamieszek i walk z policją. Co ciekawe, postępowa prasa nie potraktowała ich jako przejawu muzułmańskiego zacofania, ciemnoty, braku elementarnej wiedzy o standardach europejskich i ogólnego prymitywizmu, z którym należy walczyć aż do skutku. Bo inaczej przerodzi się w faszyzm albo nacjonalizm.
„Chaos wybuchał niemal wszędzie […] wściekli uczestnicy zamieszek obrzucali kamieniami policję. W południowym mieście Örebro samochód policyjny został porwany i triumfalnie obwożony przez zamaskowanych mężczyzn. Inni uczestnicy zamieszek popisywali się policyjnymi kurtkami i hełmami zrabowanymi z radiowozów. W Malmö muzułmanie wrzucili płonący przedmiot do autobusu miejskiego, zmuszając pasażerów do ewakuacji. Gdy autobus stanął w płomieniach, ratownicy zostali ostrzelani fajerwerkami”.
„Emigranci nie protestowali za pomocą kredek, tylko kamieni i koktajli Mołotowa rzucanych w stronę policji. W mediach społecznościowych pojawiły się zeznania funkcjonariuszy obawiających się o swoje życie”, relacjonowała Paulina Neuding.
Policjantom też zrzedły miny. Wprawdzie przyzwyczaili się do tego, że agresja ludzi, którzy wyznają islam, zwłaszcza tych przybyłych na dawne ziemie Wikingów, jest coraz większa i coraz bardziej bezczelna, i coraz częściej wyładowująca się w burdach ulicznych, „Ale to coś innego – wyjaśnił szef policji Anders Thornberg w publicznym oświadczeniu w sobotę – «To kwestia rażącej przemocy wobec życia i mienia, zwłaszcza wobec funkcjonariuszy policji». Dwa dni później w telewizji opisał powszechne wśród policjantów poczucie, że nie wiadomo: „czy wrócisz do domu po pracy, czy będziesz żywy czy nie, kiedy zmiana się skończy i spotkasz się z bezlitosną przemocą kilkuset osób”.
Kto winien?
Policja szwedzka, podobnie jak policje w innych krajach UE, coraz mniej służą obywatelom, a coraz bardziej państwu i aktualnym dyrektywom urzędników. Ponieważ poprawność polityczna, która zapanowała w Unii Europejskiej, mówi o „ubogaceniu” Europy przez islam, wara od stwierdzeń, że to niechcący „ubogacać” nas swą wysoką kulturą muzułmanie są przyczyną kłopotów, tylko „gangi przestępcze”. Zdeprawowana mniejszość, nieakceptowana przez samych muzułmanów, którzy również są ich ofiarami. Taka jest oficjalna narracja. Dlatego „Według policji wielu uczestników zamieszek jest zaangażowanych w gangi przestępcze. Są to te same gangi, które już terroryzują swoich sąsiadów i konkurują z władzami państwowymi i lokalnymi o kontrolę nad zwanymi «wrażliwymi» obszarami imigracyjnymi Szwecji”.
Jednak w tej sytuacji, która ujawniła się w wielkanocny weekend oraz przez kolejne dni – dzikiej agresji muzułmanów wobec białych i służb porządkowych, nawet dziennikarka mainstreamowej prasy zmuszona była stwierdzić: „Ale tym razem to nie tylko mężczyźni byli na ulicach”. Na dowód tego zacytowała opinię jednego z funkcjonariuszy zamieszczoną na Facebooku: „Dziwne jest to, że nawet kobiety w wieku od 40 do 60 lat rzucają w nas kamieniami. Ich dzieci robią to samo”.
Taktyka policji w odpowiedzi na zamieszki różniła się w różnych miastach. W Norrköping trzech protestujących zostało rannych rykoszetami, kiedy policja w końcu oddała strzały ostrzegawcze po dniach przemocy. W dzielnicy Rosengård w Malmö policja użyła gazu łzawiącego, aby rozpędzić tłumy. Inaczej było w Linköping, gdzie policja postanowiła tymczasowo wycofać się i opuścić sąsiedztwo emigranckich enklaw, aby uniknąć dalszej eskalacji. Nie pierwszy raz szwedzka policja zdecydowała się po prostu wycofać.
Co z tym wszystkim zrobić? Błędem byłoby postrzeganie wydarzeń tej Wielkanocy wyłącznie jako rezultatu działań Rasmusa Paludana – nie tylko dlatego, że odmówiłoby to buntownikom jakiejkolwiek moralnej sprawczości. Paludan mógł być tym razem iskrą, która spowodowała eksplozję, ale napięcia w Szwecji narastały od dziesięcioleci. Zamieszki wielkanocne ujawniły jedynie poziom agresji kryjącej się pod powierzchnią i to, jak szybko może ona przerodzić się w przemoc.
Co gorsza sąsiedzi Szwecji zaczynają postrzegać ten kraj jako teren, z którego może nadejść niebezpieczeństwo agresji, zamachów, terroru, chaosu społecznego. „Dania niedawno wspomniała o szwedzkiej przestępczości, gangach i ryzyku ataków terrorystycznych, kiedy zdecydowała się rozszerzyć tymczasowe kontrole graniczne również na Szwecję – była to decyzja nadzwyczajna, biorąc pod uwagę, że oba kraje są w związku paszportowym od 1952 r.”. Mało tego, jak podał portal Summit „Ukraińscy uchodźcy również wyrazili chęć uniknięcia wysłania do Szwecji, czując, że jest to zbyt niebezpieczne”. Skoro uciekającym przed bombami Putina Szwecja wydaje się krajem zbyt niebezpiecznym dla nich, to tylko dowód na to, że u nas jest lepiej i bezpieczniej niż u naszych niegdysiejszych najeźdźców („potop” i III wojna północna). A może i zasobniej?
Jedno z najbardziej stabilnych państw w Europie chwieje się pod ciosami tych, którzy mieli je ubogacić kulturowo i, zapewne, również cywilizacyjnie. Czy inne kraje wyciągną z tego jakiejś wnioski?
Powrót rozsądku czy leninowskiej zasady?
Czasami konieczne jest zrobienie jednego kroku do tyłu, aby zrobić dwa kroki do przodu. To powiedzenie przypisuje się wodzowi rewolucji bolszewickiej – Leninowi. Miał je wypowiedzieć, wprowadzając w 1921 r. pewne rozluźnienie w sferze gospodarczej i społecznej po latach zamordyzmu tzw. komunizmu wojennego, przynoszącego Rosji jeszcze większą biedę i przestępczość (mimo politycznego terroru żulia miała się dobrze). Wprowadzana Nowa Ekonomiczna Polityka miała temu zaradzić. Czy podobnie kombinuje rządząca Szwecją socjaldemokracja? Wszak bolszewicy to również socjaldemokraci; socjaldemokraci robotniczej Rosji. I pod tym właśnie szyldem rozpoczynali swą krwiożerczą imprezę zwaną później rewolucją październikową.
Nastroje społeczne w Szwecji zdają się zmieniać na niekorzyść partii rządzącej, również ze względu na jej politykę proemigracyjną. A przecież mówił tow. Uljanow: „Należy bezwzględnie określić, jakie są w odniesieniu do danej kwestii, w danej chwili, nastroje mas”. Bo „zerwanie kontaktu z masami” może przynieść bolesne skutki, o czym przekonali się koledzy Leszka Millera, a pewnie i on sam – w PZPR, jeśli nie od urodzenia, to na pewno od 1969 r. (dane IPN) – gdy w 1970 zapłonęły im komitety partyjne na Wybrzeżu.
W każdym razie Magdalena Andersson, lewicowa premier Szwecji, zapewne też zapamiętała zwolenniczka „ubogacania”, wymieniając szereg środków mających na celu walkę z przestępczością zorganizowaną po gwałtownych zamieszkach w weekend wielkanocny, w których rannych zostało ponad 100 policjantów, powiedziała, że islamizmowi i prawicowemu ekstremizmowi pozwolono narastać w Szwecji.
Premier Szwecji powiedziała, że krajowi skandynawskiemu nie udało się zintegrować wielu imigrantów, którzy osiedlili się tam w ciągu ostatnich 20 lat, tworząc naród „równoległych społeczeństw […] Żyjemy w tym samym kraju, ale w zupełnie innych realiach. Będziemy musieli ponownie ocenić nasze wcześniejsze prawdy i podjąć trudne decyzje”. Innymi słowy, pani Andersson i jej towarzysze partyjni uznali, że nastąpiła kolejna „mądrość etapu”. I teraz należy zastanowić się, na czym owa „mądrość” polega.
Liczba osób mieszkających w Szwecji, które urodziły się za granicą, podwoiła się w ciągu ostatnich 20 lat do około 2 milionów, czyli jednej piątej populacji. „Integracja była słaba, a wraz z nią doświadczyliśmy intensywnej imigracji. Nasze społeczeństwo było za słabe, a pieniędzy na policję i opiekę społeczną za mało – dodała, przemawiając podczas konferencji prasowej.
Co robić?
Leninowskie rozpoznanie sytuacji nakazuje postawić leninowskie pytanie – co robić? Jakie remedium? Na razie, jak na państwo socjalistyczne przystało, władze tego kraju uznały, że skoro jest kryzys, to należy zwołać komisję. W jej rolę wcielą się lokalne „rady ds. przestępczości wśród młodzieży”, w ramach których służby socjalne i policja będą ściśle współpracować. Poza tym planuje się wprowadzenie narzędzi zapewniających, że młodzi ludzie pozostaną w szkole i nie będą przebywać na ulicach.
Minister sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, Morgan Johansson, przedstawił plany nadania policji większych uprawnień do nadzoru elektronicznego, ułatwienia wymiany informacji między władzami i odmowy pobytu nawet osobom, które nie zostały jeszcze skazane za przestępstwo.
Czy Szwedom uda się zaprowadzić porządek, by w końcu móc czerpać pełnymi garściami z dorobku cywilizacyjnego i kulturowego emigrantów? W końcu, wybierając od lat do władz zatwardziałych zwolenników multikulti, dają stały dowód na to, że są otwarci na różnego rodzaju nowinki społeczne, w tym wynikające z prawa szariatu. Trzymajmy więc za nich kciuki.