Jak zapewne pamiętają starsi Czytelnicy, półtorej dekady temu światem wstrząsnęła straszliwa wieść, bowiem pewna pani oskarżyła Clintona, ówczesnego prezydenta USA o to, że kiedyś napastował ją seksualnie. Nie wchodząc w szczegóły sprawy (kto ciekaw, niech sobie wygoogla) stwierdźmy tylko, że należący do „postępowego” nurtu politycznego prezydent padł ofiarą popieranej przez siebie ideologii, tyleż niedorzecznej co, jak zauważył Ryszard Legutko, skazującej mężczyzn na swego rodzaju tragizm. Z jednej strony jest to ideologia nakazująca mężczyźnie seksualną emancypację, a z drugiej przejawy tejże – dość bezceremonialne podchodzenie do spraw damsko-męskich (czyli, jak to niegdyś ujmowano: „tych rzeczy”) nazywając „męskim szowinizmem”, domagając się kar więzienia, a przynajmniej ostracyzmu. Ideologia lewicowa, zwana też marksizmem kulturowym bądź antykulturą (Krzysztof Karoń), upstrzona jest tego rodzaju paradoksami i sprzecznościami, niemożliwymi do rozwikłania, niczym pomnik Lenina w zapadłym mieście byłego Związku Radzieckiego ptasimi odchodami. Skazuje to jej wyznawców, chcących mimo wszystko uchodzić za konsekwentnych, na permanentną obłudę.
Dobrana para – Bill i jego „stara”
Bill Clinton popierający roszczenia pań feministek z jednej strony, z drugiej traktujący kobiety przedmiotowo to jeszcze nie najbardziej wyrazisty przykład obłudy, choć bez wątpienia skandaliczny. Jego małżonka ma na swoim koncie chyba znacznie bardziej wyraziste przejawy zakłamania. Ileż to razy poprawnie polityczni aktywiści oraz politycy mówili i mówią z oburzeniem o zjawisku wykluczania, postponowania i stygmatyzowania ludzi? Pani Clintonowa również śpiewa w tym chórze politpoprawnych głosów. I co? Czy przeszkodziło jej to w nazwaniu sympatyków republikańskiego kandydata na prezydenta stygmatyzującym określeniem „żałosnych ludzi” (deplorable population)? Nazwała ich też „zbiorowiskiem ludzi ułomnych (…) rasistowskich, seksistowskich, homofobicznych, ksenofobicznych, islamofobicznych” i „nie do odzyskania”.
Jak pisałem kilka lat temu w „Warszawskiej Gazecie” w tekście „Hillary Clinton – patologiczne oblicze elit”, małżeństwo Clintonów to wzorzec z Sèvres lewactwa i poprawności politycznej. Ich oficjalny stosunek do rasizmu jest więc taki jak Gomułki do rewizjonistów zachodnioniemieckich, że znów skorzystam z określenia prof. Legutki, którym się posłużył w innym kontekście, a szacunek do mniejszości porównywalny może być jedynie z estymą Leszka Millera do uczestników rewolucji październikowej, żywioną w czasach, gdy był I sekretarzem KW PZPR w Skierniewicach.
Z jakimże więc zdziwieniem amerykański czytelnik książki Dolly Kyle „Hillary: Inna kobieta” (Hillary: the other woman) musiał odbierać następującą informację zawartą w tej pracy: „Hillary nazwała opóźnione w rozwoju dzieci »p… niedorozwojami«, Żyda »głupim sukinsynem«”. Tę informację zdaje się potwierdzać Paul Fray, szef kampanii Billa Clintona, który powiedział, że został nazwany przez Hillary „pieprzonym żydowskim bękartem”. Clintonowie odpierali te zarzuty dość osobliwie, mówiąc że „nie wiedzieli, iż Fray był w jednej ósmej Żydem”.
Bill nazwał wielebnego czarnoskórego Jessego Jacksona „piep… czarnuchem”. Kyle przypomina też, że Bill Clinton w czasie swego gubernatorstwa w Arkansas był kilkakrotnie pozywany przez Murzynów i Latynosów za łamanie Voting Rights Act – ustawy z 1965 r. zakazującej wszelkich aktów dyskryminacji podczas głosowania w wyborach.
Polowanie na jajka wielkanocne to tradycyjna amerykańska zabawa polegająca na tym, że podczas Świąt Wielkiej Nocy dzieci szukają wielkanocnych jajek schowanych wcześniej przez rodziców. Często są to harce na świeżym powietrzu. Oficjele zapraszają do ogrodów otaczających ich posiadłości dzieci specjalnej troski, aby pokazać przyszłym wyborcom, do jak miłosiernych działań są zdolni w to wyjątkowe święto.
Podobnie postąpił Bill Clinton, gdy był gubernatorem stanu Arkansas, jednak niepełnosprawnym dzieciom niezbyt dobrze szło szukanie schowanych pisanek. Wówczas zdenerwowana Hillary Clinton, czując, że ma już tego dość, zapytała: – Kiedy wreszcie wyniosą się stąd te p… niedorozwoje?
Bill Clintom używał wulgarnych określeń nie tylko wobec Jessego Jacksona, ale też innego murzyńskiego aktywisty i działacza na rzecz walki z rasizmem, Roberta „Say” McIntosha. Dolly Kyle twierdzi, że małżeństwo wyzywało go od „p… czarnuchów”, gdy ten oskarżał gubernatora Clintona o związki z czarnymi prostytutkami.
Będąc już gubernatorem Arkansas w latach 1982–1992 Clinton wraz z żoną uznał, że głównymi dilerami narkotyków są Latynosi. Wprowadził więc prawo stanowe, na mocy którego w Arkansas można było zatrzymać każdy samochód podejrzany o przewożenie narkotyków, zwłaszcza jeśli prowadził go Latynos. Szczególnie podejrzani byli ci z rejestracjami z Teksasu.
Dla Hillary, która urodziła się w mieszczańskiej dzielnicy Illinois, mieszkańcy Arkansas byli „głupimi wieśniakami”, na których patrzyła z góry.
Joe Biden – wzór lewicowych cnót
W kontekście powyższych uwag na temat państwa Clintonów nie dziwmy się opinii wyrażonej niedawno przez publicystkę Caitlin Johnstone: „Joe Biden nie jest »niedoskonałym kandydatem« dla demokratów. Jest idealnym kandydatem, ponieważ w pełni odzwierciedla najistotniejsze cechy tej partii: szaleństwo, polityczną niedołężność, agresję, korupcję, kumoterstwo, autorytaryzm, skłonność do odreagowywania na niewinnych ludziach, lekceważenie godności kobiet posuwające się do molestowania, a nawet gwałtu. Jest dokładnie tym, na co zasłużyli. On jest dokładnie tym, czym są oni”. Autorka dodaje jeszcze: „Joe Biden jest kwintesencją demokratów. Jest idealnym przedstawicielem tej partii. Demokraci powinni nawet pójść o krok dalej i zastąpić wizerunek osła (graficzny symbol Partii Demokratycznej) wizerunkiem Joe Bidena. Teraz każda z Partii ma swoją prawdziwą twarz, bo Biden jest tym dla demokratów, czym Trump dla republikanów”.
Cytowana dziennikarka zastanawia się, jaki sens ma przeciwstawianie Bidena Trumpowi, skoro kandydat „postępowców” ma dokładnie te same cechy, które amerykańska lewica zarzucała i zarzuca Trumpowi. Wszak oskarżano obecnego prezydenta o kłamstwo, a przecież cała Ameryka wie, że Biden jest łgarzem i ślizgał się na kłamstwie przez cały okres swej dotychczasowej kariery politycznej. Dlatego: „Nikt tak naprawdę nie wierzy, że Biden nie dokonał napaści seksualnej na Tarę Reade. Nikt tak naprawdę nie jest pewien, że Biden nie jest gwałcicielem, tylko po prostu udaje, że jest [pewien]. Rozumiem powiedzenie »To możliwe [że molestował, a nawet posunął się do prób gwałtu], ale nie jest to udowodnione«, ale powiedzenie, że to fałsz, jest rażące i nieuczciwe. Oskarżają Reade o kłamstwo wypowiedziane z powodów politycznych, podczas gdy w rzeczywistości to właśnie ich obrona powodowana jest sympatiami politycznymi: udają, że wierzą, że Joe Biden nie jest w stanie »wbić palców« w kobietę bez jej zgody i kłamią. Z czystej lojalności partyjnej”.
Przypomnijmy za stroną Pch24, że przyszły kandydat demokratów na urząd prezydenta USA został oskarżony przez byłą pracownicę Tarę Reade o napastowanie seksualnie w 1993 r. Wersję kobiety potwierdziły dwie inne osoby, którym ta ponad 20 lat temu miała powiedzieć o całym zajściu. Sam Biden nie przyznaje się do winy i mówi, że tego typu oskarżenia są absurdalne. Według „The New York Timesa” takie podejście to dowód na skrajną hipokryzję demokratów. „Gdy Christine Blasey Ford oskarżała republikańskiego kandydata do Sądu Najwyższego, Bretta Kavanaugha, demokraci stanęli za nią murem. Wierzyć kobietom było jedną z idei ruchu #MeToo. Łamiąc tę zasadę, zakwestionowali trzy lata #MeToo” – zwraca się uwagę w amerykańskiej prasie. „NYT” wylicza kolejnych działaczy, polityków i organizacje kobiece powiązane finansowo z demokratami, które „wierzyły” Christine Blasey Ford, ale w sprawie Bidena milczą lub wierzą Bidenowi. Chodzi m.in. o aborcyjnego giganta Planned Parenthood, Stacey Abrams – działaczkę demokratów starającą się o wiceprezydencką nominację i propagatorkę #MeToo oraz spikerkę Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. O nawoływania, by wierzyć kobietom, które odważyły się opowiedzieć swoją historię, został wprost zapytany Joe Biden. – Od samego początku mówiłem, że wierzyć kobietom oznacza brać na poważnie oskarżenia, a później je dokładnie sprawdzać. I tak też uważam w tym przypadku. Kobiety mają prawo być wysłuchane. Ale na końcu liczy się prawda. A w tym przypadku oskarżenia są po prostu fałszywe – stwierdził były wiceprezydent USA, czytamy na Pch24.
Ale dopiero teraz tak powiedział, bowiem wcześniej nie był znany z takich „umiarkowanych” opinii na temat rzucanych przez fundamentalistki feministyczne oskarżeń pod adresem „napastujących” mężczyzn. Czy pamiętają Państwo oświadczenie jednej z pań należących do ruchu feministycznego, mówiące, że „wszyscy mężczyźni są potencjalnymi gwałcicielami i tak też należy ich traktować” ?
Kolejne ofiary „luzu” obyczajowego demokratów
Zarzuty pani Tary Reade to nie jedyna skarga na kandydata Partii Demokratycznej. Jak podała na początku kwietnia strona magazynu Vox, mimo że kampania prezydencka Joe Bidena jeszcze się na dobre nie rozpoczęła, już zakłóca ją trwająca od dawna dyskusja na temat tego, czy jego interakcje z kobietami można uznać za właściwe.
Lucy Flores to amerykańska prawniczka i była polityk. Członek Partii Demokratycznej oraz była członkini Zgromadzenia Stanowego Nevady. Kobieta napisała osobisty esej, opublikowany w „The New York Timesie”, w którym opisuje spotkanie z Bidenem podczas kampanii 2014. Flores wspomniała, że ówczesny wiceprezydent podszedł do niej, dotknął jej ramion i pocałował ją w tył głowy. Zachowanie, jak mówi, nie było przestępstwem, ale sprawiało, że „czuła się niekomfortowo”. Amy Lappos, była doradczyni kongresowa, która przypomina Bidenowi, jak usiłował namówić ją na „noski eskimoski” – czyli pocieranie nosa o nos, wykonywane (podobno) przez Eskimosów w ramach powitania – podczas zbiórki pieniędzy w 2009 r., mówi podobnie: incydent „nie był seksualny”, ale Biden absolutnie przekroczył „linię przyzwoitości” oraz „szacunku”. Po tych „rewelacjach” napastowanych (?) byłych współpracownic Bidena do „New York Timesa” zgłosiły się dwie kolejne kobiety, również opowiadając historie, które „sprawiły, że poczuły się niekomfortowo”.
„The New York Times” pisał wówczas, cytując Jennifer L. Lawless, ekspertkę ds. kobiet w polityce na Uniwersytecie Wirginii: „Otwierają się drzwi do dyskusji na temat tego, czy Joe Biden może rzeczywiście rzetelnie rywalizować z Trumpem i punktować go w kwestiach, które według Partii Demokratycznej punktować należy”. Innymi słowy uczona ze stanu Wirginia zdaje się być zdania, że czynienie z Bidena krytyka słabych stron obecnego prezydenta to kiepski pomysł, bowiem ludzie natychmiast zauważą, że jest to klasyczny przykład sytuacji, w której przygania kocioł garnkowi.
Tymczasem, jak już wspomniano, lista kobiet skarżących się na niechciane karesy obecnego wybrańca Partii Demokratycznej rośnie. Caitlyn Caruso, była studentka college’u i osoba, która przeżyła niegdyś napaść seksualną, powiedziała, że pan Biden położył dłoń na jej udzie – i nie odsunął ręki nawet, gdy wierciła się na krześle, by pokazać, jaki to sprawia jej dyskomfort – oraz przytulił ją „trochę za długo” na imprezie zorganizowanej przez Uniwersytet Nevada poświęconej problematyce… napastowania seksualnego. Było to trzy lata temu.
Caruso, obecnie 22-letnia, powiedziała, że tak właśnie zachowują się mężczyźni. Jak można się domyślać, wszyscy mężczyźni, więc Biden nie byłby jakimś szczególnie odrażającym wyjątkiem. Problem w tym, że Caitlyn Caruso opowiedziała niedługo przed incydentem swoją historię o napaści seksualnej, jakiej doświadczyła „i spodziewała się, że Biden – architekt ustawy o przemocy wobec kobiet z 1994 r. – doskonale rozumie znaczenie fizycznych granic”. – Nawet nie przyszło mi do głowy, że taka osoba odważyłaby się na coś takiego – powiedziała. – To mają być ludzie najwyższego, publicznego zaufania.
59-letnia D.J. Hill, pisarka, wspominała spotkanie z Joe Bidenem w 2012 r. podczas zbiórki pieniędzy w Minneapolis. „Kiedy ona i jej mąż Robert podeszli, by zrobić wspólne zdjęcie z wiceprezydentem, ten położył rękę na jej ramieniu, a następnie zaczął opuszczać dłoń w dół jej pleców, co wprawiło kobietę w wielką konsternację”. Całe szczęście w tej bardzo nieprzyjemnej sytuacji, by nie powiedzieć wprost: skandalicznej, dobrze zachował się mąż pisarki, który położył rękę na ramieniu Bidena i przerwał zajście jakimś żartem. „Pani Hill nic wtedy nie powiedziała i przyznała, że nie wie, co zamierzał pan Biden ani czy miał świadomość, w jak nieprzyjemnej sytuacji ją postawił”.
Plastikowy kandydat plastikowej partii
Joe Biden to sztuczny twór, którego początki sięgają lat 70. oraz rewolucji obyczajowej rozpoczynającej w tym czasie swój tryumfalny pochód przez instytucje. Polityk ten ma za zadanie dokończyć rewolucję w sferze nadbudowy, założyć na twarz obywateli kaganiec poprawności politycznej oraz osadzić ich w kazamatach zasad wykrzesanych przez marksizm kulturowy. Dlatego wszyscy demokraci oraz sprzyjający im celebryci, dziennikarze, prawnicy, aktorzy itp. muszą udawać, że lubią Bidena i że jest on ogólnie mówiąc OK.
Wprawdzie nie ma twardych dowodów na to, że Joe Biden działa w ramach jakiejś „rewolucyjnej agendy”, ale jest wiele nieuczciwych intelektualnie argumentów używanych przez szeroko pojętą lewicę, mówiącą, że wszystko w przypadku Bidena jest w porządku i że można spać spokojnie, uważa Caitlin Johnstone.
W każdym razie zwolennicy Bidena nie są zgorszeni tym, że ich kandydat kluczy i kręci w sprawach, które oficjalnie uznawane są za świętości. Również nie wydają się przesadnie oburzeni (a przecież oburzają się oni z byle powodu), gdy ich bożyszcze raczy zażartować w stylu, który nie byłby darowany jego kontrkandydatowi z Partii Republikańskiej. Lewicowy „The Guardian” przytoczył, jako anegdotyczne, wydarzenie mające miejsce w New Hampshire. Madison Moore, 21-letnia studentka ekonomii i jego zwolenniczka, dociekała, czy wyborcy mogą być pewni jego kandydatury po słabym występie na spotkaniu w Iowa.
Były wiceprezydent zapytał ją, czy kiedykolwiek uczestniczyła w tego typu spotkaniach jak to w Iowa. Przypomnijmy, że chodzi o spotkanie, na którym delegaci Partii Demokratycznej wybierają swojego kandydata na prezydenta. Kiedy Moore powiedziała: –Tak, Biden odpowiedział: – Nie, nie uczestniczyłaś! Jesteś kłamliwym żołnierzem-kucem o twarzy psa. W ten sposób, jak później tłumaczył się Biden, nawiązał żartobliwie do słów, jakie padły w westernie „Pony soldier” z 1952 r., gdzie wódz indiański zwrócił się właśnie w ten sposób do żołnierza amerykańskiego, granego przez Johna Wayne’a.
Jak jednak sprawdzili dociekliwi dziennikarze, nie bardzo wiadomo, czy rzeczywiście taki cytat istnieje. We wskazanym westernie jest prawie jak w znanym dowcipie o radiu Erewań i rozdawnictwie motocykli na Placu Czerwonym w Moskwie. Jest wprawdzie wódz, ale nie ma żołnierza granego przez Wayne’a, jest wypowiedź wodza, ale daleko odbiegająca od tej cytowanej przez Bidena – nie ma w niej „twarzy psa” tylko „język węża”, którym przemawia „pony soldier”.
Kiedy wie się jedno, a myśli drugie
Jak pokazuje zapis ze spotkania, publika szczerze ubawiła się tą „ciętą” ripostą swojego kandydata, a „The Guardian” napisał, że „nawet Moore wydawała się lekko chichotać”. Trzeba jednak przyznać, że brytyjski dziennik, aczkolwiek lewicowy, zdawał się być zniesmaczony zachowaniem kandydata Partii Demokratycznej względem młodziutkiej zwolenniczki, bowiem zakończył swoją relację dość chłodno: „Dla tych, którzy martwią się tym, że ten błędnie zacytowany zwrot z filmu może wpłynąć na przebieg kampanii, odbierając Bidenowi głosy jego dotychczasowych zwolenników, mamy pociechę: nie frasujcie się. Niedawny film kibiców Bidena intonujących jego imię do melodii »Everybody« autorstwa Backstreet Boys dowodzi, że miłość jest nie tylko ślepa, ale także głucha – fani kandydata demokratów prawdopodobnie nawet tego [lapsusu] nie zauważyli”.
Nie jest to pierwszy i jedyny przypadek, w którym kandydat Partii Demokratycznej – która niczym nieboszczka Unia Demokratyczna, a obecnie ledwo żywa Platforma Obywatelska skupia wokół siebie „młodych, wykształconych, z dużych miast” – obraża wyborców. CNBC opisało w grudniu 2019 r. incydent, do jakiego doszło z udziałem Joe Bidena w roli głównej w stanie Iowa. Demokratyczny kandydat na prezydenta nazwał na spotkaniu przedwyborczym jednego z mężczyzn „cholernym kłamcą”, „grubasem” i „za starym, żeby głosować na mnie” po tym, jak mężczyzna ów oskarżył Bidena, że jego syn Hunter znalazł pracę w ukraińskiej firmie gazowniczej w zamian za umożliwienie jej kontaktów z administracją Obamy. – Jesteś cholernym kłamcą, a to, coś powiedział, nie jest prawdą – miał, według stacji CNBC, „warknąć” zdenerwowany Biden w kierunku mężczyzny podczas kampanii w New Hampton w stanie Iowa i to w czasie, gdy jego wystąpienie oglądali zarówno dorośli, jak i dzieci.
Na tym nie zakończyła się nieprzyjemna wymiana zdań, bowiem były wiceprezydent rzucił wyzwanie mężczyźnie – który również podważał jego predyspozycje do piastowania najwyższego urzędu w Ameryce ze względu na wiek – proponując porównanie siły fizycznej obu, jak też wytrzymałości i inteligencji. – Nie prowadzę siedzącego trybu życia – powiedział 77-letni Biden. – Chcesz sprawdzić moją kondycję fizyczno-psychiczną, zróbmy razem pompki, biegnijmy na czas, zróbmy co chcesz, zróbmy nawet test IQ i porównajmy nasze wyniki. Zebrani poparli Bidena, nie zwracając uwagi na to, że w jego wypowiedź wdarło się kilka określeń politycznie absolutnie niepoprawnych, bo stygmatyzujących ze względu na wygląd zewnętrzny pejoratywnym słowem „gruby”, a co jeszcze gorsze, pojawiło się odwołanie do testów na IQ, co jest przecież kosmicznym skandalem biorąc pod uwagę, kogo z kolei te testy stygmatyzują jako rasę mniej inteligentną od innych ras.
Dlatego nikt nie domagałby się od Bidena wyjaśnień, a już na pewno nie domagaliby się tego lewicowi zwolennicy byłego wiceprezydenta, gdyby nie nacisk dziennikarzy, nie tyle związanych z republikanami, ile takich, którzy poważnie traktują swój fach. Rzeczniczka Bidena Symone Sanders twierdziła, że Biden powiedział „Patrz na fakty” (facts), a nie „Patrz, gruby” (fat), zwracając się do mężczyzny. Jednak CNBC uważa, „że zapis wypowiedzi wyraźnie brzmi »gruby«”.
U nas wybory prezydenckie cały czas przed nami. Kiedy będą za nami, tego chyba jeszcze nikt nie wie. Przynajmniej w dniu, w który piszę ten tekst. Ale to i tak lepiej niż w przypadku szczytu pandemii koronawirusa, bo jedni mówią, że jest dopiero przed nami, a inni, że już mamy go za sobą. Tak więc odnośnie do wyborów jedno przynajmniej wiemy. Choć czasami myślimy sobie drugie.